Zła gra: studium przypadku Quantum Theory
Quantum Theory to zapowiedziany już dawno temu i robiony przez Japończyków z Tecmo Koei dosyć bezwstydny klon Gears of War. Wielki, zdenerwowany bohater ze szczękościskiem, hordy przeciwników do wystrzelania zza porozstawianych wszędzie murków, te sprawy. Na PSN właśnie pojawiło się demo tego tytułu i spieszę Wam donieść, byście go nie ściągali. To zła gra jest.
Grzech pierwszy: historia Mamy bohatera. Bierze się w zasadzie nie wiadomo jak i nie wiadomo skąd, przynajmniej w demie, może w pełnej wersji będzie to jakoś wytłumaczone. Jest wkurzony. Czemu, tego nie wiem, ale "I need ammo" ("potrzebuję amunicji") wymawia w taki sposób, jakby oświadczał "zabiłem twoją matkę". Jasne, w takiej grze bohater musi być odpowiednio badass, ale, na litość, do tego nie wystarczą drętwe teksty i groźna mina.
Wróćmy do historii. Nasz bohater przybywa do miasta, w centrum którego stoi wieża, będąca lokalnym centrum zła. Syd, bo tak brzmi jego imię, postanawia ją rozwalić. Wchodzi więc do środka, gdzie spotyka towarzyszkę, Filenę, która postanawia mu pomóc. I tyle.
W porządku, ale w takich grach nie historia jest najważniejsza, prawda?
Grzech drugi: oprawa Początkowo obrazki z Quantum Theory nawet mi się podobały. Trochę gotyckie, trochę industrialne, zapowiadało się, że gra będzie mieć swój unikalny styl. I faktycznie ma, problem w tym, że on jednak nie jest tak fajny, jak mi się w pierwszej chwili wydawało. Prawdę mówiąc, w ogóle nie jest fajny.
Jest gotycko strzeliście do przesady, szaro i buro. Wszystko wygląda tak samo, przez co elementy otoczenia, bohaterowie i przeciwnicy zwyczajnie się ze sobą zlewają. A to potrafi być denerwujące. Jeśli już trafiają się jakieś żywsze kolory, to na przykład na wyjątkowo kiczowato wyglądających witrażach.
Styl stylem, ale grafika w Quantum Theory jest też po prostu słaba. Po oczach biją tekstury niskiej rozdzielczości, drewniane animacje i beznadziejne efekty wybuchów. Jasne, nie od każdej gry oczekuję poziomu Uncharted 2 czy Assassin's Creed 2, ale to już pierwsze Gearsy lepiej wyglądały.
Grzech trzeci, najcięższy: rozgrywka Lubię strzelaniny w tym stylu, z chowaniem się za murkami i tak dalej, i byłbym w stanie wiele wybaczyć Quantum Theory, gdyby rozgrywka okazała się dobra. Problem w tym, że nie jest.
Największym problemem są pancerni wrogowie. Chowam się za murkiem, wychylam, strzelam, nic. Jeszcze raz, nic. Jeszcze raz, tym razem wycelowałem w głowę. Nic. Amunicji coraz mniej. Jeszcze raz. OK, padł. Następny... Szczytem szczytów jest snajperka - najsłabsi wrogowie potrzebują dwóch strzałów (nieważne czy w głowę, czy nie), żeby umrzeć, a zdarzają się i tacy, którzy wesoło stoją dalej po trzech.
Jakby tego było mało, samo chowanie się za murkami wykonano wyjątkowo słabo. Przykleja się do nich trudno, odkleja też, nie sposób przeskakiwać płynnie między jednym a drugim. Jest źle.
W demie trafiła się też jedna walka z bossem - tu już żadne murki nie miały znaczenia, bo i tak wszystkie je rozwalał. Rozgrywka sprowadzała się więc do strzelania w święcący punkt na jego cielsku i liczenie, że uda się go rozwalić wcześniej, niż on nas. Czy muszę to komentować?
Elementem, który ma odróżnić Quantum Theory od Gears of War jest towarzysząca nam podczas gry Filena. Kiedy się nią nie zajmujemy, radzi sobie całkiem nieźle, strzelając do wrogów i umiejętnie się chowając. Jeśli chcemy, możemy nią jednak rzucić w przeciwników, co jest dosyć skutecznym sposobem na ich eksterminację. Szkoda tylko, że, znów, wykonanie jest marne. Jeśli chcemy to zrobić, to musimy wyjść zza osłony, co wystawia nas tylko na strzały. Ostatecznie więc darowałem sobie tę opcję, może jednak w pełnej wersji będzie ona jakoś sensowniej wykorzystana.
Czekamy na pełną wersję? A dajcie spokój. Najlepiej w ogóle zapomnijcie o tej grze. Jest tyle innych strzelanek na świecie.
Tomasz Kutera