Zeno Clash 2 - recenzja. Prawy prosty w zwierzoludzia
Zeno Clash 2 pierwsze wrażenie robi mocne jak cios kamienną maczugą dzikusa. Ale gdy opadnie kurz i zdziwienie, to już tylko lekko szturcha gracza.
Od razu pozwalam sobie ostrzec - nie decydujcie się na Zeno Clash 2, jeśli nie graliście w część pierwszą lub - jak niżej podpisany - poznaliście ją tylko pobieżnie. Druga gra jest silnie spleciona z jedynką i jej nieznajomość odbiera sporo zabawy. Domyślicie się, kim są postacie, ale będzie Wam towarzyszyć to uczucie, że czegoś w tej historii brakuje.
Szybki powrót do przeszłości dla tych, którzy przegapili część pierwszą. Zeno Clash to dzieło studia ACE Team, które stworzyło bijatykę, ale oglądaną z perspektywy pierwszej osoby. Gra była liniowa, ale toczyła się w tak odmiennym i tak intrygującym świecie, że zdobyła sobie uznanie graczy zarówno na PC jak i Xboksie 360. Choć nie dostawała wysokich ocen.
Nic nie boli tak, jak bicie.
Zeno Clash 2 to w sumie to samo. Historia zaczyna się chwilę po tym, jak skończyła się w jedynce. Bohaterowie muszą stawić czoła konsekwencjom tego, co uczynili wcześniej, a głównym przeciwnikiem stanie się moc, którą uwolnili. Wiąże się z tym wyprawa, poszukiwanie sojuszników i oczywiście cała masa okładania pięściami. Nie chcę zdradzać fabuły Zeno Clash 2, bo opowiedziałbym jednocześnie kawałek jedynki. Ale powiem, że opowieść śledzi się przyjemnie. Z jednej strony: jest liniowa i niewiele można w niej zmienić, ale z drugiej zachowuje kameralny charakter i nie jest typową opowiastką o ratowaniu świata. Raczej mikroświata, ludzi, na których bohaterom zależy. Liczba mnoga, bowiem głównym i sterowanym przez gracza jest, jak w jedynce, wojownik Ghat, a przez całą drogę towarzyszy mu wygadana siostra, Rimat.
Wprowadzenie do walki wygląda jak w rasowej bijatyce.
Jedną z niewielu nowości w grze jest system towarzyszy - oprócz wspomnianej pary może pojawić się jeszcze jeden wybrany wojownik. Wybór jest spory, zależny też od tego, jak duże zdolności przywódcze ma nasza postać. Gra stawia więc przed graczem prosty wybór: albo rozwijasz swoją postać i radzisz sobie z pomocą podstawowych kompanów albo inwestujesz punkty w zdolności przywódcze i walczą dla ciebie coraz silniejsi. Szkoda tylko, że zarówno Rimat jak i drugiego towarzysza można wezwać do walki tylko w wybranych pojedynkach, w które wprowadza nas ekran rodem z rasowych bijatyk. Szkoda, bo to niezła gromada oryginałów - jeden ma ptasią głowę, inny nosi kości rodziców w plecaku, by „zawsze byli przy nim”. Szkoda, że nie pełnią roli pełnoprawnych towarzyszy, z którymi można by zamienić kilka słów lub wysłuchać ich zdania na jakiś temat. Są tylko częścią tego, czym być by mogli, gdyby zespół miał czas albo środki.
Kim jest ten stwór i co tu robi? Nigdy się nie dowiemy.
W Zeno Clash 2 ten sam problem występuje jeszcze w kilku miejscach: gra obiecuje więcej, niż potem daje. W zapowiedziach pojawił się otwarty świat - istotnie mapa pozwala nam poruszać się nieliniowo, odwiedzać jeszcze raz te same miejsca. Tylko, że nie bardzo jest po co. Fabuła bardzo wyraźnie sugeruje, gdzie powinniśmy się udać - czasem pozwala na załatwienie jeszcze czegoś po drodze. Czasem warto też wrócić po silniejszego towarzysza. Poza tym świat jest pustawy. Przeciwników w poszczególnych obszarach jest mało i pokonani już się nie odradzają. W Zeno Clash 2 walki nie dają zresztą punktów doświadczenia - zdobywa się je odnajdując specjalne ołtarze poukrywane w świecie gry. To one mogą być motywacją do zwiedzania, jednak podążając za fabułą i tak odkryłem ich sporo, więc nie czułem, by postać była słabsza.
Wygląd wrogów też zadziwia oryginalnością.
Trzeba jednak przyznać Zeno Clash 2 jedno - i jest to jego największa zaleta. Ten świat jest fascynujący: jeśli miałbym jakoś go charakteryzować, to nasuwa mi się angielskie określenie „tribal”, które karkołomnie można przetłumaczyć, jako „plemienne”. Zeno Clash 2 to plemienne fantasy - może równie dobrze dziać się w przeszłości albo w teraźniejszości w zapadłym państwie na końcu obecnego świata. Grając wnikamy w dziwną prymitywno-magiczną sferę, odwiedzamy kamienne chaty, spotykamy ludzi i dziwne stworzenia, których rasy ciężko odnosić, noszące ozdoby z rogu i kości, a skarby ukryte są w wielkich muszlach. Jest to świat, którego nie da się do niczego porównać, pełen humanoidów o ludzko-zwierzęcych cechach, gdzie jedną z głównych postaci jest OjcoMatka o ptasiej twarzy. Nie jest ani azjatycki, ani zachodni, jest oryginalny i radość w grze płynie między innymi ze zwiedzania go.
Walka z przeważającymi siłami to norma.
Obietnice przerastające możliwości dotyczą też niestety samego systemu walki - przynajmniej na normalnym poziomie trudności. Na początku, w rozbudowanym samouczku, gra nieco onieśmiela liczbą możliwych ciosów, bloków, uników, chwytów, rzutów i możliwością łączenia ich w kombinacje. Dopiero w trakcie walk okazuje się, że stosowanie ich nie jest potrzebne - można obyć się używając podstawowych ciosów i nie ma problemu, jeśli nie skleją nam się w kombinacje. Na szczęście w Zeno Clash 2 radość nie płynie ze składania kombosów. Kluczowy jest timing i wyczucie tego, kiedy walnąć, a kiedy się uchylić. Dobrze wymierzony prawy prosty posyła przeciwnika daleko do tyłu - fizyka ciał jest oddana bardzo przyzwoicie. Kopani przeciwnicy spadają ze skał, dobrze wyliczony unik zachwieje wrogiem i da czas na kontratak, wjazd „z łokcia” ze sprintu powala i sprawia, że do uszu gracza dociera trzask łamanych kości. Z grania w Zeno Clash 2 płynie ta sama satysfakcja, co z nawalania w worek treningowy. A jeszcze większa jest, gdy znajdziemy broń ręczną albo palną. Choć pozwala na tylko kilka strzałów lub uderzeń, to spokojnie pozwala wygrać pojedynki bez jednego zranienia - ostrzelanie przeciwnika, który stara się do nas dobiec nie jest może szczytem wyrafinowania, ale jakże jest skuteczne. Podobnie jak cios kościanym młotem. Jest jeszcze broń specjalna: bransoleta skupiająca moc słońca i księżyca, magiczny palec łączący ze sobą przeciwników i sprawiający, że obydwaj otrzymują obrażenia albo ordynarne granaty czy łańcuch. Palec pozwala też na rozwiązywanie prostych zagadek. Cały ten arsenał służy jednak głównie czyszczeniu plansz z przeciwników. Może gra wymaga więcej finezji na wyższym poziomie trudności.
Broń palna stylistyką dopasowana jest do świata, ale zachowuje się jak znane nam modele - rozpoznacie i pistolet i shotguna.
Warto tez dodać, że obijać pyski przeciwnikom można i z drugą osobą. Możliwość kooperacji przez siec pozwala nam zarówno umówić się ze znajomym, jak i otworzyć swoją rozgrywkę, umożliwiając dołączenie każdemu zainteresowanemu. Wszystko obsługiwane jest przez Steam, więc działa bezproblemowo. Miłym dodatkiem jest fakt, że każdy może ustawić swój poziom trudności.
Zeno Clash 2 na początku robi spore wrażenia: urzeka swoją dziwnością, wciąga systemem walki. Ale niestety rozmachu nie wystarcza na 10 godzin rozgrywki. W sumie od części pierwszej zmieniło się niewiele. Do połowy gry chodziłem urzeczony podziwiając z szeroko otwartymi ustami kolejne lokacje. Fabułę śledziłem o tyle o ile, bowiem nie znałem części pierwszej. A do końca utrzymał mnie tylko system walki - ta prymitywna, ale satysfakcjonująca radość z bicia ludzi i potworów po twarzach. Jeśli lubicie oryginalne gry, to powinniście być usatysfakcjonowani.
Paweł Kamiński