Zamieć w Kalifornii [TYLKO U NAS - BLIZZCON]

Zamieć w Kalifornii [TYLKO U NAS - BLIZZCON]

Zamieć w Kalifornii [TYLKO U NAS - BLIZZCON]
marcindmjqtx
23.10.2011 14:23, aktualizacja: 15.01.2016 15:43

Blizzard to taka firma, która zmienia w złoto wszystko, co dotknie.

Właśnie trwa koncert zespołu The Artist Formerly Known as Level 80 Elite Tauren Chieftan. Składający się z samych pracowników Blizzarda (gra tam między innymi Chris Sigaty i sam Mike Morhaime - jeden z założycieli firmy) heavymetalowy band to prawdziwy ewenement  - nieważne, jak gra, i tak ma popularność większą niż dowolny polski zespół. No może z wyjątkiem Behemotha, choć i tu moglibyśmy się zdziwić. Bo Blizzard to taka firma, która zmienia w złoto wszystko, co dotknie. To firma, która konsekwentną pracą i produktami o wyjątkowo wysokiej jakości zapewniła sobie gigantyczną rzeszę wyznawców. Nie fanów czy miłośników, ale właśnie wyznawców. To ludzie głęboko przekonani, że niezależnie od tego, co Blizzard zrobi, to i tak będzie to najlepsze na świecie. I najśmieszniejsze jest to, że w większości przypadków się to sprawdza.

Blizzcon to święto tych wyznawców. Organizowana corocznie w Anaheim pod Los Angeles impreza to zlot wszelkiej maści nerdów, geeków, miłośników Hordy i Przymierza, czy gości o milionie palców, ogarniających 350+ APM-ów w Starcrafcie II. Anaheim Convention Centre na dwa dni zamienia się w prawdziwą świątynię gier. Wyjątkowe jest jednak to, że to świątynia zaledwie... trzech tytułów! I dla tych trzech tytułów zjeżdża się tu, bagatela, 26 tysięcy ludzi!

Ktoś powie - „cóż to jest 26 tys., skoro na takim GamesComie codziennie przewija się ich 60 tysięcy”? Tak, to prawda. Tylko że w Kolonii liczba pokazywanych gier idzie w tysiące, a tu mamy tylko trzy tytuły. Które nota bene na GC również są prezentowane i niemal zawsze biją wśród widzów wszelkie rekordy popularności.

WOW! WIĘCEJ WOW! Zdecydowanym gwoździem programu w tym roku było ogłoszenie nowego dodatku do „World of Warcraft”. WoW-a można lubić albo nie, ale trzeba oddać sprawiedliwość, że nie ma drugiego takiego tytułu na świecie. Nie ma na świecie innego państwa liczącego ponad 10 milionów mieszkańców, które jest stuprocentową dyktaturą, w której mieszkańcy nie mają żadnych praw nie tylko do posiadanych przedmiotów czy pieniędzy, ale nawet do siebie samych. I mimo tego, ci mieszkańcy co miesiąc płacą grubą kasę, żeby w tym państwie żyć. Mało tego - oni są SZCZĘŚLIWI, że mogą to robić i wściekają się, gdy coś sprawia, że robić tego nie mogą.

Blizzard do perfekcji opanował metodę podsycania zainteresowania fanów. Tym razem gracze trafią na nowy kontynent - zaginioną od 10 tysięcy lat krainę Pandaria, zamieszkaną przez rasę, która dotąd była znana głównie z legend oraz żartów primaaprilisowych. A potem okazało się, że ludzie się w pandach zakochali. I w końcu „WoW” spotyka się z „Kung-Fu Pandą” i dorzuca do tego odrobinę „Street Fightera”. To, co pokazano na Blizzconie, wygląda bardzo zachęcająco, choć jestem przekonany, że i tak znajdą się rzesze ludzi wieszających psy (misie?) na Blizzardzie za dodanie kolejnej „niepoważnej” rasy. Tak jakby ludzie-krowy, gnomy czy koboldy ze świeczkami na głowach (YOU NO TAKE CANDLE!) były poważne...

Ciekawostką jest fakt, że Pandarianie będą pierwszą rasą neutralną. Przynajmniej do 10. poziomu, bo później będą się musieli opowiedzieć po jednej ze stron. „Mists of Pandaria” ma się koncentrować na wojnie pomiędzy Hordą i Przymierzem - będzie więc krwawo; trzeba się zdecydować i lać wroga, lać, lać, lać. Z „WoW-a” udało mi się wymiksować już kilka lat temu, wracam tylko na niektóre dodatki (ostatnio na Cataclysm) i choć raczej nie spodziewam się nawrotu uzależnienia, to jednak z pewnością pozwiedzam Pandarię moim świeżo zrobionym mnichem. Nowa klasa zapowiada się ciekawie, bo ma zupełnie nową mechanikę walki - trzeba dużo klikać i zapomnieć o automatycznych atakach. Nawiasem mówiąc, bardzo rozbawił mnie komentarz jednego z nerdów wychodzących ze strefy, w której grało się w „WoW-a” - „nie podoba mi się za bardzo dodatek, bo boli mnie ręka od naciskania guzików”. Ta, na pewno jako nerd masz problemy z bolącymi rękoma, kolego.

ZERG NADCHODZI Oczywiście Blizzard żyje głównie z WoW-a, ale tytułem najbardziej prestiżowym jest jednak chyba „Starcraft II”. Przede wszystkim ze względu na jego e-sportowy charkter. Na Blizzconie dało się to bardzo mocno odczuć, między innymi przez finały Global Starcraft League (GSL) Code S - koreańskiej (wbrew nazwie, bo innych graczy niż Koreańczycy w finałach się nie uświadczy) ligi zrzeszającej najmocniejszych zawodników na świecie. Ci goście potrafią klikać tak szybko, że trudno nadążyć ze śledzeniem ich ruchów. A do tego nie klikają na pałę, tylko cały czas rozgrywają strategiczny pojedynek, w którym liczy się idealna znajomość ras, wyczucie czasu i umiejętne reagowanie na posunięcia przeciwnika. Nie jestem dobry w  „Starcrafta II”, ale uwielbiam go oglądać, bo starcia, zwłaszcza na takim poziomie, są widowiskowe jak w mało której grze.

GSL-a wygrał SlauyerS_MMA, znacząco pokonując faworyta IMMvp (4-1 w systemie best of 7). Choć mecz odbywał się późno (21.00 lokalnego czasu) i trwał do północy, w Anaheim Convention Centre oglądało go dobrych kilka tysięcy ludzi, głośno wyrażających emocje, gdy działo się cokolwiek widowiskowego. A że w ostatnim meczu poleciało bodaj 5 czy 6 bomb atomowych, to na halach co chwila rozlegały się wrzaski. I to nawet mimo tego, że żaden z pocisków nie trafił w cel.

Oprócz finałów GSL-a na Blizzconie odbywał się jeszcze drugi turniej Starcrafta II, tym razem całkowicie blizzardowy. I znów na koniec spotkało się dwóch Koreańczyków, i znów jednym z nich był Mvp. Tym razem walczył z innym znanym graczem - Nestea. Mvp zrehabilitował się całkowice, przekonująco wygrywając pięciomecz.

Graczy rozgrzewały nie tylko wydarzenia e-sportowe, ale także nowości dotyczące trybu multi w „Heart of the Swarm” (pierwszym dodatku do „SC2”). Każda z ras otrzymała nowe jednostki i trzeba przyznać, że mogą one mocno namieszać w zrównoważeniu rozgrywki. „Starcraft 2” po roku stał się tytułem w miarę zbalansowanym. Oczywiście Protossi są obecnie najsłabsi, a Terranie znów/nadal najmocniejsi, ale różnice są do wytrzymania i wszystkie trzy rasy pojawiają się w najważniejszych turniejach. Jednostki takie jak zergowy Viper, czy terrański Shredder mogą jednak doprowadzić do dość drastycznych zmian. Na razie za wcześnie, by stawiać jakieś ostateczne wnioski, ale z pewnością będzie się działo. Nieźle może namieszać także protosski Replicator, który potrafi kopiować jednostki wroga. A to oznacza, że Protossi zyskają możliwość budowania baz dwóch pozostałych ras (wystarczy skopiować SCV czy dronkę). Mówiłem, że będzie się działo?

Jedna rzecz, która w przypadku „HotS” zupełnie mi nie pasuje, to podział laddera. Wszyscy polscy profesjonalni gracze, z którymi o tym rozmawiałem (a rozmawiałem z czołówką), uważają ten pomysł za poroniony. Owszem, podobne rozwiązanie sprawdziło się w przypadku „Brood War”, ale to był jeden dodatek, a tu będą dwa. Czy przy kampanii Protossów wszystko się powtórzy?

CZY LOL MA SIĘ JUŻ BAĆ? Z mojego punktu widzenia (osoby od półtora roku uzależnionej od MOBA, ze szczególnym wskazaniem na LoL-a) szczególnie interesowały mnie informacje dotyczące projektu nazwanego „Starcraft II DotA”. Na dobrą sprawę gatunek w dużym stopniu wywodzi się właśnie ze „Starcrafta” (a dokładnie moda „Aeon of Strife”), więc oczekiwania były spore. I jak na razie niestety nie zostały one w pełni zrealizowane. Nie oznacza to, że starcraftowa MOBA jest słaba. Nie jest - nawet na dość wczesnym etapie produkcji (projekt został dość dokładnie przerobiony w stosunku do tego, jak wyglądał jeszcze rok temu) gra się przyjemnie, a bohaterowie mają fajne umiejetności. Jednak Blizz zdecydował się zrobić grę po swojemu, wprowadzając kilka bardzo dyskusyjnych rozwiązań.

Na przykład całkowicie zrezygnowano z jednej z podstaw tego gatunku, czyli lasthitowania. To technika polegająca na trafianiu potworów przeciwnika (a także neutralnych), gdy mają bardzo mało zdrowia - zabity naszym strzałem creep daje w ten sposób złoto. W „SC2DotA” tego mechanizmu w ogóle nie ma. Wystarczy stać w pobliżu ginących stworków, żeby zarabiać pieniądze.

Bardzo źle prezentuje się na razie balans gry. I nie chodzi tu nawet o championów, bo za wcześnie, by móc powiedzieć, którzy są zbyt silni, a którzy nie (choć kilku kandydatów by się znalazło), ale o samą konstrukcję gry i poziomów. W jednym z rozegranych meczów moja drużyna miała średni poziom 8-9, podczas gdy przeciwnicy 14-15. A to oznaczało, że bez względu na to, co zrobimy, to i tak nie mamy absolutnie żadnych szans na wygraną. Nie tędy droga!

Na szczęście gra wciąż jest we wczesnej fazie, więc można założyć, że wiele się w niej jeszcze zmieni. Na plus zaliczam prosty i przejrzysty system przedmiotów, oraz doskonałe tempo. Nie ma tu takiego czajenia się jak w „LoL-u” czy w „HoN-ie”, jest za to masa akcji i walka zaczynająca się od samego początku i trwająca do końca. No i niewątpliwą zaletą jest dwunastka championów wyjętych z uniwersum Blizzarda - na jednej arenie spotykają się Kerrigan z Thrallem, czy Stitches (kojarzycie go z Duskwood?) walczący ramię w ramię z Zeratulem i Witch Doctorem.

ŚWIĘTO ZAMIECI Na targach pokazywano także „Diablo III”, ale ponieważ nie było żadnych nowych ogłoszeń, a pokazywano tę samą betę, którą udostępniono publicznie (w wersji zamkniętej - o otwartej na razie jest cicho), więc temat sobie arbitralnie odpuszczam.

Warto za to poświęcić kilka słów temu, jak ten cały Blizzcon wygląda. Anaheim Convention Centre to olbrzymi budynek, w którym ciągną się hale wystawowe. W tym roku Blizz zajął aż cztery, rozstawiając cztery wielkie sceny, na których cały czas odbywały się panele dyskusyjne, sesje Q&A, no i oczywiście mecze w poszczególne gry. Wszystko zostało wykonane w charakterystycznym blizzardowym stylu, nawet obsługa techniczna czy sprzątacze noszą koszule z podpisami wykonanymi starcraftową czcionką. Przywiązanie do detalu jest naprawdę imponujące.

Oprócz punktów Blizzarda jest tu także trochę atrakcji zapewnianych przez inne firmy. Megablocks (czyli takie troszkę inne Lego) zrobiło na przykład klockowego Thralla naturalnej wielkości i pokaźną dioramę, na której pokazywano wszystkie warcraftowe zestawy. W sumie dziwne, że Lego pierwsze nie podjęło tego tematu, bo to przecież żyła złota. Mogą robić „Gwiezdne wojny”, to czemu nie „WoW-a”? Cóż - strata Duńczyków.

Steelseries i Razer prezentowały swoje akcesoria inspirowane poszczególnymi grami. Żeby nie było niezdrowej konkurencji, ta pierwsza firma skupiła się na „WoW-ie”, a druga na „Starcrafcie” - pamiętacie może test razerowego zestawu do SC2? tu na Blizzconie był on absolutnie wszechobecny, gwarantując bardzo przyjemne odczucia estetyczne. Sala wypełniona kolorowymi diodami świecącymi ze słuchawek i klawiatur wygląda estetycznie ujmująco.

Dla uczestników organizowane są tu dziesiątki rozrywek. Można wejść do szklanej kabiny, w której łapie się latające w powietrzu kupony i wygrawa w ten sposób unikalnego peta do „WoW-a”, czy flagę, którą zatyka się na trupie pokonanego przeciwnika. Strzelając z Nerf-gunów, można sobie wystrzelać eleganckie etui na iphone'a. Jeśli ma się troszkę szczęścia i w zestawie otrzymanym przy wejściu (każdy uczestnik otrzymuje taki z różnymi gadżetami) znajdziemy kluczyk pasujacy do kłódki zamykającej skrzyneczkę na stoisku Steelseries, to można wygrać podkładkę czy myszkę. Niestety, w większości przypadków (także w moim) kluczyk pasował tylko do śmietnika. Wyjątkowo fajnym pomysłem jest coś w rodzaju mini-LARP-a. LARP to może lekka przesada, bo tak naprawdę to bardziej coś w rodzaju poszukiwania skarbów niż gry RPG. Zadaniem uczestników jest rozwiązywanie kolejnych zagadek i odnajdywanie osób, które na Blizzconie pracują jako... questgiverzy. Mają nawet czapeczki z wykrzyknikami, żeby można było ich łatwiej rozpoznać.

Wyjątkowo sadystyczną rozrywką okazało się szukanie swoich połówek, czy właściwie jednych trzecich. Każdy uczestnik otrzymywał przypinkę z numerem - zadanie było proste - znaleźć dwie osoby, które mają przypinki z tym samym ciągiem cyfr. W tłumie 26 tysięcy osób okazywało się to całkowicie niewykonalne.

Atrakcje można by wymieniać jeszcze długo. Było kino, w którym puszczano cinematiki z różnych gier Blizzarda, było stoisko The Guild, na którym Felicia Day wraz z pozostałymi członkami ekipy rozdawała autografy (would you like to date her avatar?). Był wreszcie wspomniany koncert TAFKA80ETC, na którym gościnnie wystąpił lider Cannibal Corpse (prywatnie wielki fan „WoW-a”, miłośnik Hordy i zapiekły wróg wszystkiego co związane z Alliancem), a potem zaskakująco słabo nagłośniony występ Foo Fighters. Cena biletu była może wysoka (grubo ponad 100 dolarów), ale chyba nikt nie czuł się rozczarowany tym, co za te pieniądze otrzymał.

Blizzcon to wyjątkowa impreza. Z jednej strony podobna do tych klasycznych growych, takich jak E3 czy Gamescom, z drugiej zupełnie inna. Bo na E3 czy GC pojawiają się tak naprawdę dosyć przypadkowi ludzie. Na Blizzcon przyjeżdżają zaś wyznawcy jednej wiary - wiary w potęgę Zamieci.

Tadeusz Zieliński

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)