„Zagubieni w kosmosie” – recenzja serialu. Perypetie rodziny Robinsonów w dalekim kosmosie, wersja light
Mamo, tato, czy mogę go zatrzymać? Wabi się Legion i obiecuję wyprowadzać go na spacery.
Oryginalny serial „Lost in Space” pojawił się w 1965 roku i opowiadał historię rodziny Robinsonów zmierzającej do systemu Alpha Centauri w celu sprawdzenia go pod kątem kolonizacji. Na pokładzie poza nimi są jeszcze major Don West oraz podstępny profesor Zachary Smith. Reboot Netfliksa z tego roku zachowuje te same imiona postaci (poza Zacharym), ale w znaczny sposób zmienia ich charakter i role.Nienazwana planeta nie zamierza Robinsonom ułatwiać życia. Ledwo zdołali bezpiecznie wylądować, a już czyha na nich szereg niebezpieczeństw – lodowiec chcący zmiażdżyć ich statek, agresywna fauna, straszne burze. Oczywiście wszystko to blednie w porównaniu z największym zagrożeniem, ale o tym sza... przekonacie się sami.O ile tylko zdobędziecie się na wysiłek zaakceptowania kilku faktów: to kino schematyczne, familijne i bardziej fiction niż science. Nastawiłam się na lekką przygodę z miłymi bohaterami i Legionem z Mass Effecta (o podobieństwach serialu i serii gier piszę tutaj). I przy takim nastawieniu nie rozczarowałam się. Gdyby moje dziecko miało więcej niż 4 lata, z chęcią obejrzałabym "Zagubionych..." wraz z nim. I nie z powodu walorów edukacyjnych, bo tutaj niestety scenarzyści zaliczali się chyba do osób, które w szkole spały na lekcjach fizyki i biologii. Ale ze względu na kilka bardzo przydatnych w życiu dziecka sprawach, które porusza: a) między rodzicami nie zawsze jest dobrze, ale nawet jeśli się kłócą, to wciąż się kochają, b) należy wybaczać, c) lojalność oraz szczerość wobec rodziny i przyjaciół to ważna cnota.Poza tym ogarnięcie historii Robinsonów umysłem nie nastręcza zbytnich trudności. Serial zbudowany jest na prostym schemacie – w każdym odcinku jest wątek główny i dwa poboczne, które są w jakiś sposób związane z zagadką albo większym problemem. Nie ma jednak podziału na odcinki ściśle związane z główną historią i rozwijające pozostałe wątki. Wprawdzie poszczególne epizody stanowią w miarę zamkniętą całość, ale akcja szybko idzie do przodu i nie ma czasu na przestoje. Introspekcje z przeszłości na Ziemi są jedynymi momentami, kiedy bohaterowie nie walczą o przeżycie.Dziki survival odbywa się na zasadzie wyścigu z czasem, cudownych zbiegach okoliczności oraz heroicznych czynach. W ogóle jednak mi to nie przeszkadzało, ponieważ z przyjemnością oglądam grę dobrych aktorów dziecięcych, a takich w tym serialu nie brakuje. Moją ulubienicą jest zwłaszcza grana przez Minę Sundwall sarkastyczna rudowłosa Penny o uśmiechu lisicy i wielkiej przenikliwości. Zresztą relacje między postaciami wcale nie są cukierkowe, a konflikty na gruncie różnic w zdaniach wybuchają w każdym odcinku.Tutaj też trzeba powiedzieć szczerze jedną rzecz i ostrzec miłośników „The Expanse” czy „Battlestara” – jest to serial zamierzenie naiwny. Ból wielbicielom zawiłych intryg sprawi zarówno konstrukcja odcinków, jak i motywy postaci, które są jasne, oczywiste i nawet bardzo dobra Parker Posey występująca w roli dr Smith jest w sumie dość sztampowa.
Będąc na głodzie po ostatnim sezonie „The Expanse”, musiałam dać sobie trochę czasu, by zaakceptować to, jakim serialem są "Zagubieni w kosmosie". A jest to, powtórzę, klasyczne kino familijne. W takim nie ma miejsca na rozciągnięte dramaty, długo trzymane urazy, wyjątkowo podstępne zdrady czy nawet przenikliwość. Tutaj szybko dochodzi do zgody, wybaczenia ("przepraszam, że przeze mnie prawie zginęliście, ale tak wyszło" - "Nie no, spoko, nie ma sprawy"), rozładowania trudnej sytuacji śmiechem oraz słowami "kocham cię i nigdy cię nie opuszczę".Przede wszystkim serial odzwierciedla moje starannie pielęgnowane jeszcze z czasów dzieciństwa marzenie o zostaniu kosmicznym pionierem, który zwiedza inne planety, poznaje faunę i florę, rozszyfrowuje języki obcych ras (nawet sobie znalazłam specjalizację – ksenolingwista). Zapewne nie umknęło wam zawarte w nazwisku rodziny nawiązanie do klasycznej postaci Robinsona Crusoe z powieści Daniela Defoe. I są oni do niego bardzo podobni – niezłomni, pomysłowi, zdyscyplinowani, ale ciekawi świata. Piętaszka w osobie przypominającego Legiona z Mass Effecta robota też nie brakuje. "Zagubieni..." idealnie balansują między zachwytem nad obcymi formami życia a strachem przed nieznanym. Nie brakuje scen, w których bohaterowie przystają na chwilę zadziwieni obcością natury, a widzowie wraz z nimi chłoną jej dziwne piękno. Każdy odcinek pokazuje inne oblicze planety, zjawiska, których na Ziemi nigdy nie było, a które ludzie muszą zrozumieć, by przetrwać.Żałuję tylko pewnego braku szaleństwa i większego naukowego zacięcia. Nawet jeśli weźmie się pod uwagę kategorię wiekową, to jednak niektóre obecne w serialu idiotyzmy i skróty myślowe drażnią, a przewidywalność zachowań wywołuje pełne znużenia westchnienie "a nie mówiłam"? Dotyczy to zwłaszcza typowej głupoty filmowych rodziców. Maureen Robinson wychowała trójkę dzieci, a jednak zaskakuje ją, jeśli te łamią zakaz brzmiący: "nie zbliżaj się do tych drzwi"? Naprawdę wystarczy wymusić na dziecku obietnicę, że coś zrobi, żeby tego faktycznie nie zrobiło?Ale może tak musi być? Może na tym polega urok tego serialu, na pewnej konwencji, o której w dobie współczesnych skomplikowanych fabuł zupełnie zapomnieliśmy? "Zagubieni w kosmosie" to w istocie serial wywołujący pewną nostalgię. Jest grzeczny, zachowawczy, poprawny i prezentuje czarno-białą moralność, do której czasami jest mi tęskno.