Zabierzcie mi Rogue Legacy!
Znowu zabił mnie obraz. Obiecałem sobie, że nie będę do nich podchodził, jeśli nie jest to konieczne, ale zagapiłem się. Uciekałem przed ognistą kulą i za daleko odskoczyłem. Obraz wykończył mojego szesnastego potomka. A może osiemnastego...
Prawdę mówiąc zmyślam tę liczbę - nigdy nie liczyłem, ilu z rodu głównego bohatera poległo w komnatach zawsze generowanego na nowo zamku. W Rogue Legacy nie ma to znaczenia. Bardziej liczy się, ile złota mieli przy sobie, gdy już padli na co można je wydać. Każde kolejne podejście to tylko stopień do bardzo odległego celu.
Od kilku dni mamy z Tomkiem nowe growe uzależnienie - Rogue Legacy, które ma tempo rozgrywki i odradzania się z Super Meat Boya, stylistykę Castlevanii albo Ghost'n'Goblins i nieco cech zapożyczonych z gatunku roguelike. Główną z nich jest permanentna śmierć. Gdy bohater ginie, wyprawę może kontynowac jego potomek. Jednak nie wszyscy rodzą się jednakowi, niektórzy mają cechy pozytywne, inni negatywne, a jeszcze inni ich miks. Niektóre, jak np. dysleksja czy łysina są zupełnie nieprzydatne, ale za to zabawne. Zobaczcie jakie oryginały przewinęły się w ciągu zaledwie pół godziny gry:
Sir Charles II - hokage (upraszczając: taki ninja*), gej z ADHD
Zginął na kolcach, nigdy nie nauczył się włączać tych platform, które trzeba pacnąć mieczem, by się rozłożyły. Dostarczył rodowi marne 181 sztuk złota.
Sir Lancelot - paladyn gej, który nie rozróżniał kolorów
Dzielnie stawał, ale padł usiłując uniknąć zarazem kuli ognistej, jak i latającego ostrza. Gdyby widział kolory, byłoby mu łatwiej. Jednakże wzbogacił ród o 1131 sztuk złota, co pozwoliło odkryć klasę Lisza.
Lady Chun Li - magini z silnym poczuciem nostalgii
Świat widziała wyłącznie w kolorze sepii. Zginęła od ciosu olbrzymiego rycerza, gdy próbowała pokonać wszystkich przeciwników w komnacie, gdzie skarb czekał wielki. Nie wyszło, swemu rodowi dostarczyła tylko 131 sztuk złota.
Sir Teddy - hokage z Alzheimerem
Gubił się w lochach. Choć jako prawie-jak-ninja mógł się teleportować na krótkie dystanse, nie ocaliło go to przed lecącym magicznym ostrzem. 138 sztuk złota nie osłodziło tej straty.
Sir Lee II - mag, do tego karzeł z ADHD
Biegał szybko i trudno go było zauważyć, ale i tak zginął przygnieciony latającą kolczastą kulą. Pamięć o nim osłodzi nam 759 sztuk złota, które zostawił. Oraz instrukcja stworzenia płaszcza giermka, który za te pieniądze dało się kupić i jescze zostało na podniesienie wartości pancerza.
Lady Chun Li II - hokage, poza tym brak cech szczególnych
W drugiej komnacie, do której weszła zaatakowały ją cztery zombie i cztery duszki miotające kule ogniste. Szkoda, 33 sztuki złota na nic nie przydały się jej rodowi.
Lady Priscilla II - licz z nostalgią i ADHD
Choć potężna, nie nauczyła się niczego na błędach przodków. Zginęła jak je prapraprapradziadek Sir Charles 2 - na kolcach. Wcześnie zdołała wyrwać bestiom 222 sztuki złota dla swego rodu.
Sir Culp III - łotrzyk z dekstrokardią oraz ADHD
Nie można mieć pretensji, że zginął, bowiem zabiła go plująca kwasem roślina, jakiej nikt wcześniej nie widział. Zostawił po sobie 84 sztuki złota. Może gdyby nie miał dekstrokardii i jego poziom życia nie byłby zamieniony z poziomem many...
I tak aż to do końca. Po drodze da się kupić ulepszenia, ale tylko jeśli bohater nabierał go odpowiednio dużo. Da się kupić broń, jeśli tylko bohater znajdzie plany jej zrobienia. Da się kupić runy, jeśli tylko przyniesie je z lochów. Nie udało się nic znaleźć ani zdobyć wystarczająco złota na jakikolwiek zakup? Pech. Charon ze śmiechem zabierze to, co zostało, zanim znowu wpuści bohatera do zamku. Część wypadów jest więc na nic, pozwala nieco podciągnąć swoje umiejętności. Zaciska się wtedy zęby i próbuje dalej. Dużo zależy od szczęścia, może dlatego gra tak wciąga. Mówię sobie "Jeszcze raz, mam dobra postać, może tym razem uda się nazbierać na wampiryczny miecz.
A łatwo nie jest - zamki generowane są losowo, więc można trafić na łatwe potworki i dużo skarbów, ale można i zostać zmiecionym przez minibossa w trzecim pokoju. Nie odnoszę jednak wrażenia, by gra była jakoś szczególnie nie fair - po kilku godzinach grania i wykupieniu kilku ulepszeń można się bez trudu połapać i zawsze wyciągnąć te kilka stówek na dalsze bonusy. Mówiłem już, że to wciąga?
Najlepsza jest ta muzyczka, która zaczyna grać w pierwszej komnacie zamku, tej, która zawsze jest taka sama. Przez kilka sekund jest cisza, bohater dobiega do pierwszego świecznika, bierze zamach i włącza się prosta, ale wkręcająca melodyjka, która będzie nadawać tempo zmaganiom i grać w głowie jeszcze długo po opuszczeniu świata Rogue Legacy.
Tomek zawziął się, że recenzję napisze dopiero jako skończy. I choć idzie mu nieźle, zabił dziś pierwszego bossa z czterech, to pewnie jeszcze chwilę na nią poczekacie. Wiedzcie więc, że póki co Rogue Legacy niesamowicie nas wciągnęło. Jest zabawna i przyjemnie trudna.
Kupicie je na stronie twórców (w zestawie klucz Steam i instalka), tam też znajdziecie demo (jeśli nie działa, poszukajcie w sieci RogueLegacyDemoV103_Installer). Gra jest na PC, ale warto podpiąć pada. Gdybym był twórcą konsoli, to biłbym się o tę grę.
Idę grać... a nie, jestem w pracy.
Paweł Kamiński
* - Smaczek dla fanów Naruto.