Za rok koniecznie wybierzcie się na Game Music Festival
To zaszczyt, że doczekaliśmy takiego wydarzenia w Polsce.
Dwa dni, setki muzyków, wiele godzin emocji, jedna z najbardziej prestiżowych sal koncertowych w Polsce. Jak zaczynać, to od razu z wysokiego C. Dlatego wybierając się na Game Music Festival, powinniśmy myśleć nie tylko o tym, iż usłyszymy na żywo znajome, czasem ukochane melodie, lecz również pozwolimy im wejść na salony. Do wrocławskiego Narodowego Forum Muzyki nie idzie się „ot tak". Tam słuchamy King Crimson, topowego jazzu, muzyki klasycznej. Żadna to przypadkowa sala sportowa, na której od czasu do czasu zaśpiewa Piotrek Rogucki. Toteż zdecydowanie czapki z głów dla organizatorów. Inna kwestia, że chcąc usłyszeć wszystkie cztery koncerty, trzeba było wyłożyć koło pięciuset złotych na karnet. No i kto, do diaska, robi cokolwiek związanego z grami w dniu premiery nowej produkcji Rockstar?By czerpać z takiej muzyki satysfakcję, trzeba lubić „wyższe" gatunki. To nie tak, że zajmujesz swoje miejsce, czując zakłopotanie, mając na sobie wyłącznie koszulę w takiej hali, a na scenę wychodzi czterech gości-zajawkowiczów i odgrywa po półtorej minuty danego tematu. Ba, nawet w najbardziej kameralnym (i moim ulubionym, zapewne ze względu na własny gust muzyczny) momencie - finale pierwszego wieczoru, rozjazzowanym Grim Fandango - słuchaliśmy pełnoprawnego big bandu. Niecała minutka oryginalnego „Hector Steps Out" w wyobraźni Bartosza Pernala rozwinęła się w gargantuiczną kompozycję z wieloma miejscami na improwizowane sola. A gdy w trakcie „Swanky Maximino" do zespołu dołącza Peter McConnell (oryginalny kompozytor), by pociągnąć motyw przewodni na elektrycznych skrzypcach, trzeba umieć odebrać to jak sytuację rodem z zadymionego baru, gdzie rozochocony alkoholem słuchacz postanawia na chwilę dołączyć się do jamujących muzyków.Zabrakło mi wyłącznie większej odwagi w urozmaicaniu prezentowanych na festiwalu gatunków. The Jazz of Grim Fandango to stylowy ewenement. Pozostałe trzy koncerty reprezentowały grubszy, nieco ciężkostrawny kaliber. Trzy suity na bazie motywów z Heroes of Might and Magic ożywiła pełna orkiestra (80 osób!), do której na potrzeby finalnej The Symphony of the Storm (muzyka z Diablo, WoW-a oraz StarCrafta) dołączył czterdziestoosobowy chór. Nawet, zdawałoby się - intymną, oprawę Ori and the Blind Forest w wersji concerto grosso odegrano z niewyobrażalnym patosem. Trzeba lubić tak symfoniczne ciągotki. A także być całkiem betonowym pecetowcem, żeby czuć prądziki na plecach przy kluczowych występach. No ale jak inaczej zachęcić nieco starszych graczy znad Wisły do nietypowego festiwalu, jeśli nie Heroesami lub Blizzardem? Mam nadzieję, że następna edycja pójdzie w bardziej eksperymentalne strony. A pompatyczny, przyspieszający bicie serca występ orkiestry zostawi sobie przykładowo tylko na zakończenie, by podkreślić rangę całego wydarzenia.Pomimo całego przepychu oraz obecności (wspomniany McConnell, Gareth Coker, Neal Acree) lub błogosławieństwa (Paul Romero) ikon branży, nie udało się również zamaskować kilku zabawnych chorób wieku dziecięcego. Zakłopotania prowadzących na scenie, przeciągających się w czasie serii podziękowań i oklasków, dziwnych pauz, gdy tylko ktoś brał do rąk mikrofon. To trochę jak z „zażenowaniami" (daję cudzysłów, bo „cringe" jakoś źle smakuje w tłumaczeniu) E3 - geeków można wypchnąć na scenę, ale geeków z nich wypchnąć trudno. To nieustannie zabawna kwestia. Ile lat jeszcze potrzebujemy, by się z tego raz na zawsze otrząsnąć?Doliczcie do tego sporo bezpłatnych warsztatów, prelekcji oraz fantastyczną lokalizację blisko centrum jednego z najfajniejszych miast w kraju - Game Music Festival jest czymś super, nawet jeśli nie wszystkie koncerty były wypełnione po sufit Forum (dosłownie, wszak sala ma cztery piętra dla publiczności). Ale tutaj - i to wcale nie anegdotycznie - winiłbym Red Dead Redemption 2. Sam próbowałem w wolnych od muzyki godzinach pośmigać po Zachodzie jak najwięcej, więc finalnie oberwała… dieta. Gracze to specyficzny ekosystem z określonymi priorytetami, jeśli mogę tak frywolnie o graczach napisać. Dla wielu ten weekend wykluczał opcję „wyjście z domu".Czy chciałbym, żeby Game Music Festival w delikatnie poprawionej formie powtórzył się za rok? A czy chcielibyście dostać w tym momencie sto złotych? No oczywiście, że tak. Lokalizacja jest perfekcyjna. Status już mniej więcej ustalony. Rozszerzamy granice samej muzyki, robimy „mocniej, więcej, ładniej", jak w każdej kontynuacji, w festiwalowym sklepiku sprzedajemy więcej niż trzy winylowe ścieżki dźwiękowe czy zestaw gadżetów (jak rewelacyjny byłby tam jakiś odpowiednik pchlego targu dla growo-muzycznych maniaków?). I jazda. Najlepiej, gdyby GMF wszedł na zawsze nie tylko do harmonogramu Polski Grającej (oho, właśnie narodził się pomysł na biznes w mojej głowie!) oraz Narodowego Forum Muzyki, lecz również całego europejskiego świata pasjonatów tego medium. „Słuchajcie gier", jak to ładnie sugeruje ulubione hasło portalu Game Music - przecież zawsze były tego warte.