Z pamiętnika kosmicznego górnika
Eve Online wystartowało w 2003 roku. Ciągle rozwijane, przyciąga kolejnych graczy spragnionych zdobycia dla siebie fragmentu wirtualnego kosmosu. Przyciągnęło w końcu i mnie.
Ostatnio moja głowa zaprzątnięta jest myślami o kosmosie. Patrzę w niebo, ciągle zastanawiając się, jaką świetną grę mógłbym zrobić, gdybym tylko wiedział jak. To znaczy wiem jak, ale doskonale zdaję sobie sprawę, że nie potrafię.
Słucham więc muzyki z Homeworlda, przyglądam się World of Tanks, jeden z czytelników podsunął mi pod nos Black Prophecy, które szybko mnie odrzuciło. Postanowiłem więc po raz kolejny wrócić do Eve, tym razem spróbować czegoś nowego: wstąpienia w szeregi jednej z kierowanej przez graczy korporacji.
Długo nie szukałem, znalazłem pierwszą z brzegu o górniczym profilu, nie za małą i wysłałem zgłoszenie. Szefowa korpo, chciałbym wierzyć, że rzeczywiście jest kobietą, nie okazała się wybredna i zaakceptowała moje zgłoszenie. To była niedziela.
Poniedziałek
Po akceptacji dostałem współrzędne siedziby mojej pierwszej, nowej korporacji. W innym regionie galaktyki, ponad 20 systemów dalej. Spakowałem więc cały swój dobytek, ustawiłem autopilota i... wyszedłem z psem na dwór. A potem odebrać rzeczy z pralni. Tymczasem mój statek transportowy klasy Bestower "Krzepka Wdówka II" przemierzał drogę od jednej bramy systemowej do drugiej. Łącznie podróż zajęła około 40 minut.
Krzepka Wdówka przemierza otchłań kosmosu
Autopilot działa tak, że sam kieruje statek w stronę bramy, wchodzi w nadprzestrzeń, wychodzi, przechodzi przez bramę, gdzie następnie wchodzi w nadprzestrzeń, kierując się do następnej bramy prowadzącej do następnego systemu. I tak 20 razy. Przynajmniej w moim przypadku. Gdybym robił to ręcznie, zajęłoby znacznie mniej czasu, ale musiałbym ciągle klikać, ciągle patrzeć na sunący w nadprzestrzeni statek.
Sztuczka polega na tym, że kierując statkiem ręcznie, lądowałbym nim w bliskiej odległości od bramy i mógł się z miejsca przenieść do następnego systemu. Autopilot ląduje jednak w pewnej odległości od bramy i kieruje statek do przejścia przy pomocy silników konwencjonalnych. A Krzepka Wdówka, mimo że krzepka, do szybkich nie należy.
Tak, jeśli jeszcze nie wiedzieliście, Eve Online potrafi być bardzo spokojną grą. Słowa te piszę z poziomu wbudowanej w produkcję studia CCP przeglądarki, od czasu do czasu tylko zerkając na ładownię mojej górniczej barki.
Fragment mapy Eve. Na kolorowo zaznaczono systemy, które zdążyłem odwiedzić
Po zadokowaniu do mojej nowej stacji i zorientowaniu się, że jeszcze nie otrzymałem dostępu do korporacyjnego hangaru (jakże podobne do sytuacji w prawdziwej firmie), postanowiłem się rozpakować i zobaczyć, jakie skarby kryje nowy system. Mój poprzedni, Unkah, był pusty. W godzinach szczytu potrafiło przebywać w nim maksymalnie 10 pilotów, z czego połowa, jak podejrzewam, to były boty. Arnon jest jednak znacznie bardziej uczęszczany, na kanale lokalnym (tzw. localu) widuję i 200 osób. Co niestety odbija się też na dostępie do pasów asteroidów. Tłum tam taki, że zazwyczaj mogę tylko zbierać resztki z pańskiego stołu. Na dodatek, jako że jestem teraz w innym kącie galaktyki, trudniej spotkać tutaj gatunek skał, w których się wyspecjalizowałem - kernit. Zamiast tego jest omber, co nie stanowi aż takiego problemu, bo z niego także można uzyskać bardzo dobre ilości isogenu. Tyle że muszę się teraz uczyć nowej specjalizacji.
Górnictwo nie jest najbardziej emocjonującym zawodem w Eve, to coś dla tych, którzy lubią cyferki i czytanie książek przerywane co kilka minut kontrolą stanu żerującego na pasie asteroidów statku. Moment, kiedy po pierwszych tygodniach zabawy wreszcie mogłem zasiąść za sterami prawdziwej barki klasy Retriever był jednym z najbardziej satysfakcjonujących w grze. Drugi nastąpił, gdy zobaczyłem, ile zarobiłem na pierwszym urobku.
"Nocny Puchacz II" nie jest szybkim statkiem. Rozwija mniejsze prędkości od "Krzepkiej Wdówki". Od nawiedzających pasy asteroidów piratów odgania się przy pomocy roju bezzałogowych myśliwców, ale w przypadku konfrontacji z prawdziwym, sterowanym przez żywego człowieka zagrożeniem, jest bezbronny.
Nocny Puchacz w doku
W pracy kopacza liczą się dwa wskaźniki: pojemność ładowni i to, jak szybko jestem w stanie ją zapełnić. Drugie zależy od masy wskaźników i poznanych przez moją postać umiejętności, nad pierwszym jest łatwiej zapanować ze względu na mniejszy wybór podzespołów potrzebnych do poszerzenia zbiorników na rudę.
Górnictwo to profesja dla tych, którzy lubią patrzeć na rosnące na koncie cyferki. Skąpstwo, jak miałem się wkrótce przekonać, jednak nie popłaca. Zwłaszcza idące w parze z głupotą i brawurą.
Skąpstwo, bo chciałem zaoszczędzić kilkadziesiąt tysięcy ISK (waluty płynącej finansowym krwiobiegiem Eve) na zakupie podręcznika do jednej umiejętności, którą zamówiłem w systemie znajdującym się dwa skoki przez bramy obok. Głupota, bo to był system o poziomie bezpieczeństwa 0.4, a ja miałem w statku wart 3,5 mln ISK optymalizator ładowni, który chciałem zamontować w swoim Puchaczu, ale pomyślałem, że przecież to tylko dwa skoki, nic mi się nie stanie.
Z braku zdjęć Telimeny III - Telimena IV
Po wylądowaniu w docelowym systemie z miejsca zostałem ostrzelany przez pirata. Po dwóch sekundach moja fregata klasy Punisher, "Telimena III", razem z cennym ładunkiem, wyparowała. Została tylko kapsuła ratunkowa z ciałem pilota. Po sekundzie i jej nie było - pirat nie brał jeńców. Strata Optymalizatora zabolała, ale największym ciosem było to, że po śmierci moja postać odzyskała świadomość w zapasowym klonie. Znajdującym się w Unkah. Zapomniałem go przenieść. Ustawiłem autopilota na kolejną podróż przez 20 systemów i wyszedłem z domu na zakupy do spożywczaka.
Tak, Eve to gra wymagająca cierpliwości.
Wieczorem na kanale korporacji zaczęły się pojawiać pierwsze osoby i mogłem nawiązać pierwsze kontakty. Dostałem też możliwość uczestniczenia w pierwszym "firmowym" zadaniu. Jedna z urzędujących na głębokich obrzeżach regionu korporacja zamówiła u nas pokaźne ilości skał na jakiś duży i tajny projekt. Zamiast więc zbierać rudy i rzucać je ot tak na rynek, odkładam wszystko do hangaru na stacji, aby puścić to jako część korporacyjnego zamówienia i otrzymać wyższą niż zwykle stawkę. Podobno się opłaca, ale na wypłatę trzeba będzie trochę poczekać.
Wtorek
Tak się składa, że moja spokojna, górnicza korporacja należy do sojuszu, który postanowił wypowiedzieć wojnę jakiemuś innemu sojuszowi. Zamiast więc kopać minerały, w środę lecę na wojnę. Z tego też względu cały wtorek spędziłem na robieniu zakupów.
Problem w tym, że moje doświadczenia w walce z innymi graczami sprowadzają się do bycia rozbitym na drobne kawałeczki w dniu poprzednim. Strzelałem się sporo z komputerowymi piratami, ale walka podjazdowa w ramach korporacyjnej wojny to zupełnie coś innego.
Tak, wiem, że nie ma Nosferatu, to chwilowe.
Wiem, że będę chciał latać Punisherami. Niby mogę już zasiąść za sterami nieco większych statków, ale jest z nimi więcej kombinowania, którego jako początkujący wolałbym uniknąć. Dlatego też wybrałem fregatę. Jednakże statek to jedno, znaczniej trudniej tak go wyposażyć, aby do czegokolwiek przydał się w walce.
W Eve są cztery główne typy uzbrojenia, dwa rodzaje pancerzy, kilka różnych odporności, każdy podzespół żre prąd. Pierwsza lekcja każdego pilota brzmi: nie możesz być dobry we wszystkim. Część statków dobrze spisuje się z laserami, część ma lepsze osłony, inne bardziej wytrzymały pancerz. Co wybrać?
Na specjalnej stronie przeglądam katalog dostępnych fitów, czyli konfiguracji statków. Wybieram taki w zasięgu moich umiejętności, spisuję listę zakupów... a następnie dostosowuję ją do swojego portfela. Co prawda korporacja zwraca pieniądze za zniszczony statek, ale podzespoły to inna sprawa. Moja fregata kosztuje około 220 tysięcy ISK. Zamontowane na niej podzespoły spokojnie zamykają się w okrągłym milionie. Myślę sobie - trudno, to tylko gra i przygotowuję na wojnę trzy Punishery: Telimenę IV, Telimenę V i oczywiście Telimenę VI.
Aby jednak nieco zaoszczędzić, wybieram kilka nieco tańszych podzespołów, w nadziei, że mimo wszystko spełnią założenia osoby projektującej fit. A następnie dokonuję rundki przez kilka okolicznych systemów, gdzie cena sprzętu była niższa niż w Arnonie. To odwieczne, uniwersalne pytanie, co ci się bardziej opłaca: mieć coś od razu, czy stracić czas na doloty i dorwać to taniej?
Gdy wszystko mam już w hangarze, postanawiam uzbroić statki i wybrać się na lot próbny z pierwszą Telimeną. Na pasach asteroidów nie mogę akurat znaleźć komputerowych piratów, wiec podejmuję się wypełnienia pierwszego z brzegu zadania. Cztery zbuntowane drony padają jak muchy, jednakże z niewiadomych przyczyn mój awaryjny zasilacz akumulatora nie działa. Okazuje się, ze nie dokupiłem do niego baterii. Kto by pomyślał. Dwa systemy obok znajduję interesujące mnie wkłady, kupuję większy zapas i lecę tam fregatą.
Walka, widok taktyczny. Duża sfera to zasięg urządzeń celowniczych, dwie mniejsze, to skuteczny zasięg działek zamontowanych na fregacie.
Na miejscu okazują się trzy zabawne rzeczy: po pierwsze, wszystkie baterie nie mieszczą mi się w ładowni. Po drugie, kupiłem nie te, co powinienem i nie pasują do mojego zasilacza. Po trzecie wreszcie, cholernie przepłaciłem i odsprzedanie ich pokryje moje koszty w minimalnym stopniu. Czyli zupełnie nie pokryje.
Zrezygnowany, kupuję mniejszą liczbę tych, które pasują i wracam do domu. A jutro wojna!
Środa
Eve jest bardzo poważną grą. W ciągu dnia sprawdzam pocztę: zarówno szefowa korporacji, jak i jeden z dyplomatów sojuszu wysyłają zbiorcze informacje przypominające o podstawowych zasadach bezpieczeństwa. Szefowa straszy karami finansowymi, jeżeli nie będziemy się do nich stosować. Generalnie mamy siedzieć na stacji, która została ogłoszona miejscem koncentracji wojsk w kampanii i się nie wychylać. Nici z kopania minerałów.
Eve to gra w okienka, w gruncie rzeczy
Wracam z pracy, loguję się do Eve i otrzymuję wiadomość, że na skutek opieszałości sojuszniczej biurokracji, głosowanie nad oficjalnym wypowiedzeniem wojny będzie mogło odbyć się dopiero jutro, więc wojna rozpocznie się tak naprawdę w piątek.
Cała Eve.
A wiec naprzód, do barek górniczych! Wczoraj był omber, dziś veldspar na korporacyjne zamówienie.
Sobota
Wojna wybuchła.
Konflikty toczące się w Eve, jeśli przebijają się na pierwsze strony gazet, traktują zazwyczaj o bataliach potężnych sojuszy gdzieś hen, na rubieżach systemów 0.0. Stawką jest kontrola nad całymi układami, z ręki to ręki przechodzą miliony ISK. Wojna, w której ja biorę udział, nadaje się co najwyżej na kabaret.
Wojna to zresztą strasznie duże słowo. Absolutnie niepasujące do polowania na garstkę piratów. Normalnie musieliby się oni trochę natrudzić, aby bezkarnie móc strzelać do członków przymierza, w którym się znajduje. Jednakże, skoro została wypowiedziana im wojna, mogą to robić bez najmniejszych problemów. I to na koszt sojuszu, bo to ten, który wypowiada wojnę, płaci za specjalne zezwolenie wydawane przez Concord, policję, służby porządkowe, stojące na straży ładu w systemach high.sec.
Walka - dynamiczna scena pojedynku z trzema dronami.
W rezultacie piraci siedzą ukryci gdzieś w systemie, poluje na nich kilku łowców z centrali sojuszu, a cała reszta górników obozuje na stacjach i nie wychyla nosa. I tak przynajmniej do czwartku, kiedy skończy się "pozwolenie na wojnę".
W międzyczasie dzielne kierownictwo przysyła maile, w których opisuje swoje zwycięstwa, takie jak zmuszenie jednego pirata do ucieczki albo wymienienie się z innymi kilkoma szczególnie zjadliwymi prywatnymi wiadomościami.
Eve nie jest odpowiednią grą na odpoczynek po ciężkim dniu pracy - szybko może się okazać, że swój czas w grze oddaliście we władzę garści nudziarzy.
Pomyśleć, że mógłbym być teraz w Unkah i w spokoju kopać kernit.
Niedziela
Wczorajszy wieczór spędziłem bardzo produktywnie. Przez godzinę wisiałem nad najbardziej uczęszczaną stacją w systemie w charakterze przynęty. Dookoła mnie krążyli ukryci za polem maskujący sojusznicy, a ja starałem się sprawiać wrażenie, jakbym nie wiedział, co robię. Nikt się nie pojawił.
Jeśli nie widzicie na tym obrazku statku, to znak, że automatyczne pole maskujące działa.
Nad ranem loguję się z powrotem do gry i okazuje się, że wojna skończona!
W triumfalnym mailu przywódca sojuszu relacjonuje zdarzenia ostatnich godzin: podczas potyczki dwa wrogie statki zmuszone zostały do odwrotu i wezwania sojuszników z innych systemów. Połączone siły przeciwników skutecznie rozprawiły się wówczas z pancernikiem sojuszu.
Szefostwo jednak uznało to za sukces: grupka górników zmusiła zawodowych piratów do wezwania kumpli. Moralne zwycięstwo jest więc po naszej stronie, respekt został wywalczony (podobno), gloria zwycięstwa przyświeca wszystkim. Czy aby na pewno?
Formalnie rzecz biorąc, wojna zakończy się za kilka godzin, do tego czasu nadal pozostaję dobrze widocznym celem. Kierownik korporacji powiedziała, że jeśli chcę pokopać minerały, mogę skoczyć siedem systemów dalej, gdzie mamy biuro. Patrzę na listę obecnych na localu, jest jedna osoba oznaczona czerwoną gwiazdką. Wróg, war target, WT. Mam skakać, ale najszybciej jak potrafię. Swoją barką górniczą, która ze wszystkimi podzespołami na sobie warta jest dla mnie jakieś 12 milionów ISK. Jeśli ją stracę, będę musiał to odrabiać mniejszym statkiem przez tydzień albo i dłużej.
Skaczę.
Najpierw do pierwszej bramy, jestem już w następnym systemie. W trakcie lotu do kolejnej bramy widzę, że mój WT skoczył za mną. Zbieg okoliczności, myślę. Skaczę do następnego systemu. On za mną. Jeszcze raz. Po chwili i on pojawia się na lokalnym kanale. "Chyba mnie śledzi" - piszę na kanale korpo. Szefowa nie traci zimnej krwi. Zostały mi jeszcze cztery skoki, mam około 30 sekund przewagi.
Najbardziej zwinna barka górnicza w tej części regionu.
Przez dwa kolejne systemy czuję oddech WT na karku, niecierpliwie patrząc, aż pojawi się na localu. Nie mam gdzie zadokować, mogę jedynie skakać dalej. W końcu decyduje się zatrzymać na pierwszej lepszej stacji, jaką znajdę, tam będę bezpieczny. Dokuję. Nie ma go na localu. Czekam pięć minut, nadal nie ma. To oczywiście nic nie znaczy, może się ukrywać.
W końcu dostaję zaproszenie do czatu. To on.
"Hello, lucky fucker"
Uchylamy sobie z szacunkiem kapeluszy, nic mi już nie może zrobić. Satysfakcja.
To było najbardziej emocjonujące pięć minut w mojej historii grania w Eve. Czułem się jak świeży agent wywiadu, starający się zgubić ogon na ruchliwym dworcu, wspomagany jedynie radami opiekuna znajdującego się nie wiadomo gdzie, który i tak nie zdąży mi pomóc. WT miał szczęście, dedukując przez kilka systemów, którą bramę wybiorę. Mój fart polegał na tym, że w końcu się pomylił. Do tego byłem wystarczająco dobrze wyszkolony, aby wiedzieć, że nie mogę włączyć autopilota. To uratowało moją barkę.
Wojna kończy się wieczorem.
Tymczasem szefowa korporacji przebywa w... Unkah. "Chciałam w spokoju pokopać z dala od wojny". Każdy by chciał.
Ciąg dalszy nastąpi, być może.
Konrad Hildebrand