Z cyklu "Bungie nie uczy się na błędach" - blokowanie zawartości podstawki po premierze dodatku
Oto klątwa Klątwy Ozyrysa.
Destiny - gra o nieograniczonym potencjale i niekończących się rozczarowaniach. Ładne, prawda? Niestety, nie moje. Ot, jeden z tytułów wątków na oficjalnym forum gry. Inne są zresztą w podobnym tonie. Dominuje marazm i załamywanie rąk nad tym, co znowu wyczynia Bungie. Reddit z kolei domaga się m.in. DLC, w którym głównym wrogiem będzie Tess Everis kierująca w świecie Destiny sklepikiem z mikrotransakcjami. Ot, trochę śmiechu by odreagować wkurzenie.
Przerabialiśmy to lata temu przy pierwszej grze i studio miało mnóstwo czasu, by wyciągnąć właściwe wnioski przy okazji sequela. Tymczasem historia zatoczyła koło i po premierze pierwszego dodatku, ci którzy nie chcą go kupić stracili dostęp do części aktywności.
A od premiery Klątwy Ozyrysa, dostęp do obu z nich mają tylko posiadacze chłodno przyjętego przez recenzentów dodatku. Jednym z jego elementów jest podniesienie maksymalnego poziomu Strażników. A jednym z efektów - zwiększenie wymaganego poziomu do wzięcia udziału we wspomnianych aktywnościach z 300 do 330. Poziomu nieosiągalnego w bazowej grze, w której limit ustawiono na 305 poziomie.
Nie można się dziwić graczom, którzy czują się oszukani. Oliwy do ognia dolewa też ogłoszenie o pracę, w którym studio szuka do Destiny 2 projektanta odpowiedzialnego za "stworzenie systemu progresji w Destiny 2 za pośrednictwem jasnych engramów". Jasne engramy to tutejsze skrzynki z lootem - póki co kosmetycznym, ale ogłoszenie każe się zastanawiać jak będzie przy okazji dużych rozszerzeń.
Wisienką na torcie jest jedna z nowych broni, która wedle raportów jest tak absurdalnie potężna, że niszczy sens używania czegokolwiek innego w meczach PVP w Tyglu. Nie był to celowy eksperyment Bungie, a bug.
Destiny po raz kolejny przerosło Bungie. A przecież dopiero co studio zostało przyłapane na oszukiwaniu graczy przy informowaniu ich ile punktów doświadczenia zbierają i obiecało wziąć się w garść. Przykro się na to patrzy.
Maciej Kowalik