Yesterday Origins - recenzja. Wskaż, kliknij, chłoń

Yesterday Origins - recenzja. Wskaż, kliknij, chłoń
Patryk Fijałkowski

11.11.2016 12:00

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Lubicie klasyczne przygodówki? Mało tego, Waszą ulubioną jest Broken Sword? No to jest sprawa.

Do Yesterday Origins siadałem ze sceptycyzmem, a kupiła mnie już pierwsza lokacja. Zaczynamy miejscówką klasyczną dla gatunku point and clicków - celą więzienną. To hiszpańska inkwizycja nas do niej wtrąciła i nie pomogło nawet to, że należymy do stanu szlacheckiego. Rozeszła się bowiem fama, że potrafimy zrozumieć każdy język świata, a w XV wieku to raczej niezbyt wygodna umiejętność, która kwalifikuje nas do kłopotliwego tytułu Syna Szatana. Czekamy więc grzecznie na wyrok z krwiożerczą świnią na pokładzie, dopóki z sufitu nie spadają zwłoki młodego kucharza.

Platformy: PC, PS4 (Xbox One wkrótce)

Producent: Pendulo Studios

Wydawca: Microids

Dystrybutor: cdp.pl

Data premiery: 10.11.2016

PEGI: 18

Wymagania: AMD /Intel quad-core 2.2 GHz; 2 GB RAM; karta z minimum 512 MB VRAM oraz obsługą Shader Model 4.0

Graliśmy na PS4. Grę do recenzji udostępnił dystrybutor, zdjęcia pochodzą od redakcji.

Jednak to nie sama fabularna sceneria mnie kupiła, ale sposób jej prezentacji. Gra w sprytny sposób łączy sprawdzone, malowane tła 2D z trójwymiarowymi modelami. Możemy swobodnie poruszać się bohaterem, a kiedy podchodzimy do niektórych miejsc - na przykład półki z gratami - na ekranie pojawia się komiksowy kadr, w którym z perspektywy pierwszej osoby rozglądamy się po trójwymiarowym modelu tejże półki. Efekt jest ciekawy i przyjemny dla oka, zręcznie łącząc klasykę z nowoczesnością.Klasyka łączy się z nowoczesnością także w samej historii - wcielamy się w Johna Yesterdaya, człowieka, który ma na karku ponad pięćset wiosen. Nasz bohater jest nieśmiertelny, niestety za każdym razem gdy umiera, odradza się pozbawiony pamięci. I powiedzmy, że już nawet mniej więcej ustabilizował to swoje szalone, długawe życie, wiążąc je z równie nieśmiertelną ukochaną Pauline, ale wiecie, jak jest - musimy mieć powód, by wskazywać i klikać, klikać i wskazywać, zatem piętnastowieczna przeszłość Johna dogania go, wplątując w wielką przygodę przez różne zakamarki świata teraźniejszego oraz własnych wspomnień. Zwiedzimy więc zarówno średniowieczne klasztory, jak i nowojorskie parki.Fabuła Yesterday Origins sprawia, że trudno oderwać się od kolejnych rozdziałów. Znajdziemy tutaj to, co tworzy dobrą przygodówkę point and click - czarny humor, tajemnicę, popkulturowe mrugnięcia, garść dziwacznych, intrygujących postaci, różnorodność lokacji... Pomyślcie o Broken Sword z podwójną dawką okultyzmu i wycieczkami do schyłku średniowiecza. John i Pauline nie są co prawda aż tak charyzmatyczni jak George i Nicole, ale za to ich opowieść ma znacznie więcej pazura i wyrazistości niż standardowe poszukiwanie skarbów w Broken Swordach. Tutaj luźna przygoda miesza się z thrillerem, a moralność szwankuje u wielu, sprawiając, że opowieść o pięćsetletnim gościu staje się nieco bardziej prawdziwa. Jasne, nie zabraknie kilku luk czy idiotyzmów, ale nie przeszkadza to w chłonięciu gry jak dobrej, rozrywkowej książki. Do samego satysfakcjonującego końca.Yesterday Origins ma też momenty, w których błyszczy najjaśniej. Jedna z akcji rozgrywająca się w pierwszej godzinie rozgrywki absolutnie zwaliła mnie z nóg i sprawiła, że miałem ochotę zadzwonić do każdego znajomego, żeby opowiedzieć, jaką świetną scenę Pendulo Studios przygotowało. Majstersztyk, o którym niestety nie mogę opowiedzieć, bo zakładam, że ci, którzy zdecydują się na zagranie, będą chcieli sami tego doświadczyć. Nie jest to co prawda nic spektakularnego z punktu widzenia fabuły, ale sama narracja, pomysł, klimat... No, w grze zdarzają się takie smaczki. Ten początkowy jest co prawda najmocniejszy, ale nie zabraknie potem chwil, w których pojawi się coś niespodziewanego, co sprawi, że uśmiechniecie się i zakrzykniecie "no proszę!".No dobrze, ale wróćmy jeszcze do początkowej celi więziennej. Ucieczka z niej nie sprowadziła się bowiem do prostolinijnego "znajdź długi przedmiot i zabierz nim klucze śpiącemu strażnikowi". O, nie. Plan okazał się o wiele bardziej skomplikowany i, hm, fantazyjny, co trafnie zapowiedziało rodzaj wyzwań, z jakimi mierzymy się w Yesterday Origins. To zazwyczaj sieć mniejszych zagwozdek składających się na jeden duży problem, który musimy rozwiązać na przestrzeni 3-4 pomieszczeń za pomocą naręcza najróżniejszych gratów.

Twórcy niespecjalnie to reklamują, ale Yesterday Origins to tak naprawdę sequel Yesterday z 2012 roku. To tam po raz pierwszy mogliśmy wcielić się w nieśmiertelnego Johna. Nieznajomość "jedynki" na szczęście nie przeszkadza w cieszeniu się Origins - co najwyżej kilka dialogów pozostawi nas z niewinnymi znakami zapytania. Fani z kolei znajdą tutaj sporo nawiązań i wspominek.

W grze znajduje się kilka nadmiernie wydumanych zagadek będących duchowymi spadkobiercami dmuchanej kaczki i klucza francuskiego z Najdłuższej Podróży. Nie odczytuję tego jednak jako wady - większość z nich ma jakiś tam sens i raczej dobrze współgra z komiksowo-awanturniczym charakterem gry. Nietrafione rozwiązania łamigłówek można policzyć na palcach jednej ręki. Bardzo dobrze zadziałało też umieszczenie naszych obserwacji w postaci "przedmiotów" dostępnych w ekwipunku. Znacząco urozmaica to zagadki, bo szpargały łączymy nie tylko z innymi szpargałami, ale i uczynionymi wcześniej refleksjami.

Rozwiązywanie łamigłówek sprawia przyjemność; to ciekawe, niekiedy przerysowane problemy, które stymulują szare komórki, ale rzadko je torturują. Mógłbym przyczepić się do tego, że stopień ich skomplikowania znacząco spada w drugiej połowie gry. Przez ostatnie lokacje przebijamy się jak intelektualnym taranem, co skutkuje lekkim zaskoczeniem, gdy orientujemy się, że już dotarliśmy do finału. We wcześniejszych etapach zdarzało się jednak pokiblować godzinkę na próbach usilnego złączenia kuszy i hiszpańskich butów, a tu już nagle koniec... ?Oprawa Yesterday Origins zasługuje na Guybrusha (wiecie, takie przygodówkowe Oskary). Kanciaste, nieco karykaturalne postacie na pierwszych screenach z początku odrzucały toporną trójwymiarowością, ale kiedy zobaczyłem je w ruchu i - przede wszystkim - dostrzegłem ślicznie malowane tła, po których się poruszają... Nie trzeba było mi nic więcej. Jak pisałem wyżej, duże wrażenie zrobiły też komiksowe kadry, w których często zamykano zgrabne modele 3D. Grze na pewno nie można odmówić unikatowej tożsamości.Muzyka również daje radę, ciesząc eklektyzmem. Typowe, smyczkowe tła mieszają się z nieco bardziej elektronicznym ambientem, chóralnymi kompozycjami rodem z satanistycznej mszy czy dynamicznymi przebojami w stylistyce disco. Znowu: klasyka tańczy z nowoczesnością, a wszystko zależy od aktualnego czasu i miejsca. W jednej lokacji dramatyczny, monumentalny utwór nie pasował do tego, co działo się na ekranie - szczególnie że odpalał się z brutalną monotonią, ilekroć wracałem do pomieszczenia. Poza tym jednak klasa.

Głosy wypadają na ogół dobrze lub bardzo dobrze, choć trochę nie przekonywała mnie interpretacja aktora podkładającego głos pod głównego bohatera. John w jego wykonaniu wydawał się zbyt beznamiętny. Ale za to genialny duet gangsterów czy nasz niezrównoważony pomocnik Boris to elementy, które zapamiętam między innymi właśnie dzięki świetnej grze aktorskiej. Gra ukazała się też w kinowej polskiej wersji językowej. Tłumaczenie jest solidne i tylko miejscami nieco koślawe stylistycznie.Yesterday Origins na PS4 działa płynnie w 60 klatkach na sekundę. Problemem bywa sterowanie, które potrafi zmusić nas do kręcenia się w kółko, by wywołać ikonkę interakcji. Kilka razy zdarzyło mi się zaklnąć nad brakiem precyzji, ale poza tymi przypadkami point and click na konsoli sprawdzał się bardzo wygodnie.

Niestety grę zdarzyło mi się dwa razy restartować - raz nie wyświetlały mi się opisy przedmiotów, później szwankowało natomiast wybieranie opcji dialogowych: niewidoczny kursor przeskakiwał na co drugą. W obu przypadkach sprawę załatwiło ponowne uruchomienie. Innym razem opis aparatu komunikował "karta pamięci gotowa do użycia", mimo że byłem na etapie poszukiwania tejże karty. Takie potknięcia w Yesterday Origins się zdarzają, ale nie wpływają znacząco na wrażenia płynące z gry.Yesterday Origins! Z tak ciekawym, miejscami odważnym scenariuszem, menażerią dziwaków, charakterystycznym stylem i satysfakcjonującymi, choć niekiedy zbyt wydumanymi zagadkami wybór staje się oczywisty. I szkoda tylko, że cała przygoda trwa z dziesięć godzin. Chciałoby się trochę dłużej i pod koniec trochę trudniej. Ale co się naśmiałem z ludzkiego kalkulatora i naprzemierzałem z fascynacją starożytne katakumby, to moje. Jeśli gustujecie w tym zacnym gatunku, to szkoda byłoby nie spróbować.

Patryk Fijałkowski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Komentarze (4)