Xbox One na nowo. Nie za późno?

Xbox One na nowo. Nie za późno?

Xbox One na nowo. Nie za późno?
marcindmjqtx
20.06.2013 13:25, aktualizacja: 15.01.2016 15:41

Zamiast dwóch mocno różniących się konsol, znów dostaniemy dwie podobne. Tymczasem powrót do rozwiązań oczekiwanych przez graczy nie wszystkich ucieszył.

Stało się - wielki koncern ugiął kolan. Nie tylko przed graczami, ale i konkurencją. Przyjął do wiadomości, że choć technologia powinna się rozwijać, to przede wszystkim ma służyć klientom i spełniać ich oczekiwania. I jeśli oni wizji rozwoju nie kupują, czują się ograniczeni i oszukani przez ideę, to trzeba to zmienić.

Przez ostatnie lata w Microsofcie pracowano nad projektem, który został zbombardowany w ciągu dwóch tygodni. Nie wyobrażam sobie, żeby w najbliższych tygodniach w firmie miały nie polecieć głowy za tę katastrofę. Dział analiz rynkowych działa chyba tak prężnie jak Windows Vista. Jak można było sądzić, że społeczność zaakceptuje ograniczoną odsprzedaż i wymianę gier? Albo inaczej: jeśli spodziewano się buntu sieciowej społeczności, dlaczego nie zadbano o twarde tyłki? Na dziesiątki tysięcy wirtualnych penisów w ASCII wklejanych na xboksowych fanpage'ach trzeba się było odpowiednio przygotować.

Premiera konsoli raczej nie zostanie opóźniona, bo wiele zmian ureguluje łatka wypuszczona pierwszego dnia. Jedynego dnia, kiedy Xbox One będzie musiał być podpięty do sieci. Łatka pozwoli choćby na granie offline. Do odwrócenia "rewolucji" tej generacji konsol wystarczy kilka megabajtów danych.

Fot. Casey Rodgers Invision for Microsoft

Xbox One będzie zatem realizowany według „starej myśli szkoleniowej”. Internet zareagował z umiarkowanym entuzjazmem. Krzywda została już wyrządzona. Kto zraził się do Microsoftu, nie zmieni nagle zdania. Zwłaszcza że każdy ruch ludzi z MS będzie teraz dodatkowo analizowany. Co z prawdziwie wizjonerską konsolą? Krokiem w przyszłość? Przełomowym wykorzystaniem sieci? Każdy komplement pod adresem Xbox One, który padł z ust Dona Mattricka, Marca Whittena czy Phila Spencera, będzie teraz wytykany, gdy tylko nadarzy się okazja.

Microsoft nie umiał sprzedać swojej wizji ludziom. To raczej niektórzy fani pomysłów zastosowanych w Xbox One twierdzili, że świat się zmieni. Gry na X1 miały być jak na Steamie - przypisywane do konta i na dysku twardym, a nie odtwarzane z płyty. Co za tym idzie, miały się pojawić fantastyczne promocje, gry miały być tańsze. Dziwnym trafem zapominano, że Xbox One to nie Steam - Microsoft w przeciwieństwie do Valve musi się odkuć za lata tworzenia konsoli i dopłacania do każdego sklepowego egzemplarza. Cyfrowa dystrybucja według MS (wg Sony zresztą też) zakładała do tej pory niedorzecznie wysokie ceny. Z różnych względów, podstawowym są umowy ze sklepami. Gdyby przedstawiono choćby zarys planu promocyjnego - ogłoszono, że roczną grę da się nabyć za 1/4 wartości., albo za 5 euro - można by rozmawiać o konkretach. Ale trudno przewidzieć coś w tej perspektywie czasowej. Dlatego w twierdzenia, że byłoby taniej, średnio wierzę.

Zawiedziony zmianami jest Cliff Bleszinski:

Zniknie jeszcze więcej studiów deweloperskich, zobaczycie jeszcze więcej gier na PC i komórki. (...) Chcę, żeby pieniądze za sprzedaż każdej kopii gry dostawali deweloperzy, a nie Gamestop. Walić mnie, prawda? (...) Szykujcie się. Nadchodzi więcej DLC i trybów multi z czapy. I znów - Xbox One w oczach pewnej grupy osób jawił się jako sprzęt, który rozwiąże problemy twórców. Żeby jednak twórcy zaczęli zarabiać pieniądze, ktoś musi ich gry kupować - czyli najpierw trzeba sprzedać ludziom konsole. Microsoft w końcu zrobił rachunki i wyszło mu, że przy Xbox One tak pokpili sprawę, że nawet w Ameryce nie kupi go pies z kulawą nogą. Trudno zarobić jakiegokolwiek dolara z zera dolarów. Oczywiście celowo przesadzam, ale przy ówczesnym stanie rzeczy Xbox One nikomu nie przyniósłby pieniędzy, czego Cliff nawet nie usiłuje zrozumieć.

"Strefa neutralna" (AP Photo/Jae C. Hong)

Z drugiej strony niezwykle ciekawie byłoby obserwować tę walkę - "obrońcę" aktualnego porządku, czyli Sony, z domniemanym wizjonerem, czyli MS. Wojna konsol nie była tak spolaryzowana od czasów PSX-a (morze gier), N64 (mało gier, zupełnie inne niż na PSX) i Saturna (głównie arcadówki). Ostatnia generacja to w zasadzie wojna klonów w wykonaniu PS3 i Xboksa 360, jeśli nie liczyć skromnej liczby tytułów na wyłączność i odmiennych kontrolerów ruchowych. Dlatego żałuję, że MS jednak zmienił zdanie. Dobrze byłoby przekonać się w praniu, na ile internetowy i medialny tumult przekłada się na realną sprzedaż. I kto tak naprawdę kupuje konsole.

Do tego ciekawego starcia jednak nie dojdzie, bo znów dostaniemy sprzęty bardzo zbieżne. Będą zbieżne jeszcze bardziej, gdy Microsoft zrezygnuje z ostatniego niechcianego wyróżnika w postaci obowiązkowego Kinecta - i obniży cenę "uboższego" modelu o 100 euro.

Nie jest tak, że gracze (ci, którzy jeszcze nie zniechęcili się do MS) wyłącznie wygrali. Kilka interesujących rzeczy straciliśmy. Choćby możliwość odpalania gier z dysku - teraz nie obejdzie się bez płyty. Ciekawe, czy będzie to miało znaczenie dla konstrukcji napędu, który będzie skazany na czytanie znacznie większej ilości dysków niż to wcześniej zakładano. Nie będzie też możliwości dzielenia się grą z 10 znajomymi, co było jednym z ciekawszych elementów Xbox One. Nie sądzę, by Microsoft do tego wrócił, bo to oznaczałoby jeszcze większe ustępstwa dla graczy, niż na Xboksie 360. Zresztą akurat to udogodnienie i tak szybko obróciłoby się w forumowe „spółdzielnie”.

Fot. Casey Rodgers Invision for Microsoft

Zupełnie niespodziewanym wnioskiem z całej sytuacji jest to, kto ma największy wpływ na oblicze rynku. Nie gospodynie domowe, dla których X1 miał być "TV, TV, TV", nie gracze niedzielni hurtowo kupujący Kinecty i jedną grę rocznie. Okazuje się, że najważniejszy głos wciąż należy do tych, którzy grami żyją w wolnym czasie, emocjonują się nimi, czytają i komentują. Ci, których Microsoft w ostatnich latach lekceważył, zamiast tytułów na wyłączność serwując im głównie harce ruchowe.

Nagle okazało się, że ich głos się liczy. Że groźba, że oni nie kupią sprzętu, wystarczy by wyrzucić lata przygotowań do kosza.

Trochę jak na stadionie, gdzie siedzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi, ale ci najzagorzalsi zajmują jeden sektor. Przyjdą na mecz nawet gdy będzie minus 10 stopni, a drużyna będzie spadać z ligi. To do nich zawodnicy podbiegają się cieszyć ze zdobytego gola, to im dziękują po meczu w pierwszej kolejności. Hardkorowi gracze to taki właśnie sektor, tyle - tu analogia się urywa - ostatnio zawodnicy woleli zdobywać gole dla tych, który na stadion przyjdą tylko na towarzyski mecz z Barceloną.

Osobnym tematem są nastroje u wydawców, którzy spodziewali się, że przynajmniej na Xbox One ich prawa będą zabezpieczone, skoro Sony postawiło na inne rozwiązania. Teraz wracamy do punktu wyjścia. Raczej bym się nimi nie przejmował, bo sobie poradzą. A jeśli Bleszinski boi się o twórców, to niech raczej lobbuje za uproszczonym selfpublishingiem gier na X1 (oczywiście z certyfikacją i kontrolą jakości). Rozwiązanie problemu jest na wyciągnięcie ręki.

Wojna konsol rozpoczyna się na nowo. Trochę szkoda, że zamiast rozmawiać o nowych, ekscytujących funkcjach nowych sprzętów, największą radość budzi informacja o tym, czego nam nie zabrano.

Marcin Kosman

"Headshot" to nieregularny cykl komentarzy redakcyjnych, w których subiektywnie odnosimy się do najbardziej aktualnych tematów.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)