Xbox Live Arcade w skrócie: Hydrophobia
To miała być "duża gra za małą cenę". Nikt nie obiecywał, że będzie dobra.
03.10.2010 | aktual.: 08.01.2016 13:23
Hydrofilia Głowna bohaterka gry to dziwna dziewczyna. Będąc dzieckiem prawie utopiła się w podziemnej jaskini, a jednak nie przeszkodziło jej to w późniejszym zdobyciu wyróżnień za umiejętności pływackie i zaokrętowania się na statku Queen of the World. Lęk przed wodą?
Zapomnijcie o nim, podobnie jak o elementach thrillera, którym gra ponoć miała kiedyś być. Jego elementy znajdujemy tylko w pierwszym z trzech rozdziałów. Opętani teorią przeludnienia, opisaną przez T.R. Malthusa, terroryści porywają w nim statek z najbogatszymi ludźmi na świecie, a napięcie budowane jest kolejnymi eksplozjami i pośpiechem. Mamy tu trochę skakania po rurach, hakowania terminali i przekomarzania się z szefem, którego Szkocki akcent szybko traci swój urok.
Hydrophobia - Gameplay Xbox 360
Toniemy Pierwsze uczucie wywoływane jest przez fakt, że tak naprawdę szanse na popisanie się kreatywnością przy wykańczaniu przeciwników są minimalne. Zwykle mamy po prostu korytarz lub salę, w której Neomaltuzjanie krzątają się pomiędzy czekającymi na iskrę beczkami, gaśnicami czy przewodami z prądem. Jest tego tyle, że wystarczy strzelić prawie na ślepo, by wywołać reakcję łańcuchową. Do tego gra nie jest zbyt ładna, więc seria wybuchów nie skutkuje zachwytem gracza, a tylko skaczącą animacją. I bez tego ma ona problemy z przekonaniem nas, że nie odpaliliśmy gry na PS2. Pierwsze utopienie czy podpalenie przeciwnika może i bawi, ale powtarzanie tego przez kolejne sześć godzin już nie.
Frustracja rodzi się natomiast, gdy główną rolę w danej chwili zaczyna odgrywać woda. To właśnie wtedy na powierzchnie wypływają wszystkie niedoróbki, które każą mi wątpić albo w kompetencje autorów, albo w zapewnienia, że pracowali nad grą trzy lata.
Kate potrafi utonąć, pływając z głową nad taflą wody, ale zdarzało się również, że korzystając z Mavi (gadżet pozwalający hakować terminale, włamywać się do kamer przemysłowych, szukać szyfrów itp.) umiała oddychać pod wodą przez kilka minut. Blokowanie się w różnych elementach podwodnego otoczenia, gdy wody przybywało lub ubywało również potrafiło doprowadzić mnie do pasji, zwłaszcza w momentach, w których autorzy zapomnieli o punkcie kontrolnym.
Jednak ataki prawdziwej hydrofobii zaczynały się, gdy do zalanego w 3/4 pomieszczenia, w którym miałem coś do zrobienia pod wodą nagle wpadało kilku żołnierzy i otwierało ogień z karabinów. Oczywiście robili to pływając... Z uwagi na to, że mocniejsza amunicja to rzadkość, mi przypadała rola odganiania ich ładunkami dźwiękowymi i jednoczesnej walki ze sterowaniem, upływającym czasem, ukrytymi szyframi i błędami programistów. A najgorsze jest to, że musiałem zapłacić im za tę wątpliwą przyjemność.
Plusów nie ma zbyt wiele. Podobało mi się urządzonko Mavi, dzięki któremu możemy wypatrzeć na ścianach wskazówki, które zostawiali sobie terroryści, choć operowanie nim w "warunkach bojowych" nie było zbyt komfortowe. Również fakt, że nie zawsze wszystko musi nam się udać (uwolnienie szefa, uratowanie zakładników) mogę podczepić pod przyjemne niespodzianki. Niestety, to za mało, by usprawiedliwić wydanie 1200 MSP.
Werdykt Hydrophobia to gra, w którą chciałbym zagrać, gdyby nie została okrojona na potrzeby cyfrowej dystrybucji. Autorzy mogliby wtedy dopieścić oprawę i rozbudować plansze tak, by wykorzystywanie otoczenia do likwidowania przeciwników naprawdę dawało szanse do popisania się wyobraźnią, a nie sprowadzało jedynie do strzelania w święcące elementy zamiast w naszego przeciwnika. Tymczasem pierwszy (urwany bez należytego finału) epizod kosztuje 1200 MSP, a w planach są dwa następne, które zbliżą cenę całości do pełnoprawnej gry. Tylko cenę, bo jakość pozostawia wiele do życzenia. Możecie spokojnie czekać na lepszą okazję do wydania swoich pieniędzy.
Maciej Kowalik