Tato, dlaczego mamusia mnie ugryzła? 5 lat po wydarzeniach z Willamette zaraza objęła już całe Stany Zjednoczone, ale historia Case Zero skupia się jedynie na dwójce bohaterów. Chuck Greene to znany w kraju rajdowiec, archetypowy twardziel z wieloma bliznami i szeroką szczęką, który ma tylko jedną słabość. Na imię jej Katey. Jego córeczka została zaatakowana przez zarażoną matkę i od przemiany w zombie chronią ją jedynie regularne dawki leku Zombrex, aplikowane równo co 12 godzin. Jeśli liczyliście więc na zdjęcie z barków gracza presji czasu, to możecie o tym zapomnieć, bo dodatkowo do miasteczka zmierza jeszcze wojsko mające upewnić się, że nikt zarażony nie wydostanie się poza obszar kwarantanny. Lepiej się nie ociągać i dać dyla zanim zaczną wypytywać o zdaną na łaskę farmaceutyków córeczkę.
W Case Zero para bohaterów zatrzymuje się w miasteczku Still Creek, w którym Chuck ma nadzieję znaleźć kolejną dawkę Zombrexu. Miasteczko, to nawet zbyt dużo powiedziane. Ot, główna ulica otoczona kilkoma domami. Aż dziwne, że wśród nich znajdziemy kino, kręgielnie czy małe kasyno, ale w końcu szlachtowanie setek zombiaków trzeba odpowiednio urozmaicić, więc Chuck musi mieć spory wybór mniej lub bardziej śmiercionośnych akcesoriów.
Zrób to sam A gdy znudzą się nam już (wdech...) kije, szczotki, wiertarki, piłki, kule do kręgli, noże, miecze, karabiny, łuki, gazety, kosze na śmieci, ławki, butle z gazem, wiadra, piły tarczowe, grabie, skrzynie, krzesła, deski, klucze francuskie, łomy czy wielkie młoty (...uff) można pobawić się w wynalazcę i samemu zmontować coś lepszego. Kij do baseballa nabity gwoździami, grabie podłączone do akumulatora czy zakładane przeciwnikom na głowę wiadro z przymocowaną na stałe wiertarą to tylko wstęp do zabawy. Zabójstwa z wykorzystaniem własnoręcznie skonstruowanej broni są premiowane dodatkowymi punktami doświadczenia, więc warto z nich korzystać.
Szkoda tylko, że wszystko prędzej czy później niszczeje i trzeba rozglądać się za kolejnymi narzędziami mordu. Lub po prostu kupić je w sklepie za horrendalne ceny (no, ale skoro nikt nie pilnuje kas w sklepach i barach...). Tak naprawdę tworzenie własnych broni, to jedyna nowość, którą zaobserwowałem w stosunku do Dead Rising.
Wszyscy zgnili cuchną tak samo Ponoć druga część miała być bardziej europejska, ale znowu ciągle pogania nas upływający czas przypadający na kilka różnych zadań, a zapisywanie stanu gry odbywa się w toaletach. Czy dodanie trzech slotów na zapis w miejsce jednego sprawi, że gracze przestaną narzekać na ten system? Wątpię.
Dead Rising 2: Case Zero gameplay
Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by nie przejmować się innymi i skupić jedynie na swojej córeczce. W szkielecie gry nic się nie zmieniło i wciąż mamy dowolność w wykonywaniu misji. W Dead Rising 2 będzie się to zapewne wiązało z kilkoma drogami rozwoju fabuły i zakończenia gry. W Case Zero mamy jedynie dwa możliwe filmiki, ale jeśli będziecie chcieli wycisnąć z gry wszystko, to spokojnie możecie rezerwować około czterech, a może i pięciu godzin na rozprawienie się z gnijącą populacją Still Creek. I przyznam, że mi to już wystarczy.
Werdykt Jeśli ktoś ma ochotę na zabawy z setkami nieumarłych, nieustannie wylegającymi na ulice Still Creek, to Case Zero jest świetnym rozwiązaniem. 400 MSP to żaden majątek, a idę o zakład, że po spróbowaniu darmowego, dużo krótszego dema Dead Rising 2 nie mielibyście aż tak mocno wyrobionej opinii o grze.
W moim przypadku Case Zero kompletnie zaspokoiło ciekawość drugiej części Dead Rising. Poobcinałem, porozwiercałem i potłukłem zgniłe czaszki nieumarłych, podałem córce kolejną dawkę Zombrexu i nie potrzebuję już wydawać dwóch stówek na pełnoprawny sequel przygód Franka Westa.
Pewnie byłoby inaczej, gdybym zobaczył zmiany skierowane do europejskiego odbiorcy czy jakiś postęp w mechanice czy oprawie, ale tych ani widu ani słychu. Poza konstrukcją własnych rodzajów broni, Dead Rising 2 zdaje się znów cofać nas do 2006 roku. A ja już tam byłem i mi się nie podobało. Konrad - fan części pierwszej - również przyznaje, że w gruncie rzeczy to wciąż ta sama gra. Lubicie płacić dwa razy za to samo?
Maciej Kowalik