XBLA w skrócie: Lara Croft and The Guardian of Light
Choć ostatnie części Tomb Raidera dostarczały całkiem niezłej rozrywki, to czuło się, że Lara Croft potrzebuje zmian. Gdy Eidos ogłosił zarysy nowej produkcji, byłem sceptyczny. Nie przypuszczałem, że po przejściu całej gry będę chciał jeszcze więcej!
02.09.2010 | aktual.: 08.01.2016 13:23
Teoretycznie wszystko jest takie jak dawniej: dzielna pani archeolog ląduje w starożytnym grobowcu i przy okazji zbierania skarbów ratuje świat. Pomimo tych podobieństw, to zupełnie inna gra, wymagająca od gracza innego podejścia. Pomysł bardzo słuszny, bo teraz nikt nie może autorom zarzucać, że nie próbowali zrobić czegoś nowego. Zaryzykowali i proszę, eksperyment się udał.
Trzeba zaznaczyć na wstępie, że choć Lara Croft and The Guardian of Light umożliwia samotną zabawę, to swoją prawdziwą wartość pokazuje dopiero przy grze w dwie osoby. Można oczywiście biegać w pojedynkę, ale wtedy jest to po prostu "izometryczny, mniej zręcznościowy Tomb Rider" i jako taki nie stanowi specjalnej atrakcji. Gdy jednak do gry zasiądą dwie osoby, najlepiej na jednej kanapie, zaczyna się zupełnie inna historia.
Choć Lara Croft od lat stanowiła ikonę silnej i niezależnej kobiecości, to w najnowszej odsłonie swoich przygód musi współpracować z Totekiem, przebudzonym z wiekowego snu azteckim bogiem. Skończyły się czasy samotnego przeskakiwania z półki na półkę, teraz trzeba działać razem, aby powstrzymać Głównego Złego. Fabułka jest tutaj durnowata, wypełniona czerstwymi tekstami i absolutnie do zignorowania, ale dostarcza pretekstu do grania, a to najważniejsze.
Lara Croft and The Guardian of Light ma wszystko to, czego brakowało mi w niedawnym Lego Harry Potter Lata 1-4: wyzwań, które można pokonać tylko wtedy, jeżeli współpracuje się z drugą osobą. Lara i Totec posiadają uzupełniające się umiejętności: ona dysponuje znaną z poprzednich gier linką, którą może zaczepiać o określone przedmioty, a także spuszczać na dół partnerowi. On nosi ze sobą włócznię, którą może wbić w ścianę, aby ona mogła po niej wejść, na plecach ma zaś tarczę, którą może unieść nad głową, aby Lara mogła gdzieś doskoczyć.
Zagadki zostały tak skonstruowane, że wymagają od graczy ustalenia kolejności działania. Na przykład Totec musi wbić włócznię, dzięki czemu Lara dostanie się na skalną półkę, z której weźmie istotny dla przejścia gry przedmiot. Albo pani Archeolog wystrzeli linkę nad przepaścią, pan Aztecki Bóg przebiegł na drugą stronę i nacisnął otwierający wrota przycisk. Wyzwania nie są szczególnie trudne, rzadko trafia się jakieś wyjątkowo wredne, ale ich wspólne pokonywanie sprawia masę frajdy. Jeżeli ktoś zdecyduje się grę w pojedynkę, będą one odpowiednio zmodyfikowane i uproszczone. W przeciwieństwie do gier z serii Lego nie ma tutaj włóczących się za graczem botów, którzy w odpowiednim momencie nacisną przycisk lub podskoczą.
Co jakiś czas parę głównych bohaterów zaatakują hordy wrogów, których należy się pozbyć przy pomocy jednej z licznych broni. Do wyboru są pistolety, karabiny, granatniki, miniguny, co tylko się chce, a dodatkowo każdą z postaci można wzmocnić różnymi artefaktami, sprawiając, że będzie szybsza, bardziej wytrzymała, lub też podkładane przez nią bomby będą miały większą siłę rażenia. Świetne są pojedynki z bossami, dokładnie takie jak lubię: długie, wieloetapowe, wymagające kombinowania, a nie tylko poczęstowania obrzydliwca tysiącem nabojów.
Lara Croft and The Guardian of Light cieszy szczegółem. Kolejne poziomy są dopracowane, duże i przy okazji bardzo ładne, przynajmniej w kategorii ”zapomniane świątynie, w których czai się zło”. Dodatkowo na każdej planszy znajdują się poboczne zadania i wyzwania, których wypełnienie nagradzane jest różnymi bonusami. To oddzielna, opcjonalna warstwa GoL-a, która powinna dostarczyć masę zabawy szperacze i maniakom robienia wszystkiego na 100 proc.
Produkcja Crystal Dynamics dostarczyła mi i mojej dziewczynie, wielkiej fance Tomb Ridera, zabawy na kilka świetnych wieczorów i po zobaczeniu napisów końcowych jednogłośnie stwierdziliśmy, że była to najlepsza gra w jaką razem graliśmy. Wymagała zgrania, komunikowania się, po prostu kooperacji, nagradzając trud przybijaniem piątek i satysfakcją.
Pod koniec września gra ukaże się także na PSN-ie i pecetach, już z możliwością wspólnego grania przez sieć, ale wierzcie mi, nic nie przebije zabawy łokieć w łokieć. W 2010 roku w konsolowych dystrybucjach cyfrowych ukazała się masa interesujących tytułów. Nie dajcie się zwieść faktem, że nowej Lary Croft nie ma na sklepowych półkach - to pełnokrwista gra, którą, jeśli jest się miłośnikiem grania w duecie, trzeba sprawdzić.