Wyraźnie Brakujące ogniwo nowego Deus Ex - recenzja
"Deus Ex: Bunt Ludzkości" nie był diamentem bez skazy, jednak na tyle dobrze oszlifowanym, że urzekł mnie i wciągnął. Dodatek "Brakujące ogniwo" pokazuje, że twórcy potrafią niektóre rzeczy zrobić lepiej.
Wątpliwości może budzić sam fakt wydawania dodatkowej przygody do tak zamkniętej gry jak „Deus Ex: Bunt ludzkości” (kto skończył, ten wie). Jednak autorzy znaleźli miejsce, gdzie takowe można wkleić - moment, gdy Adam płynie statkiem, przez kilka dni, uśpiony w komorze kriogenicznej. Jak się okazuje, podróż nie obyła się bez przygód. Bohater zostaje odkryty, a załoga jest niezbyt zadowolona z pasażera na gapę...
Dodatek ma osobny system save'ów - można rozegrać go w trakcie głównej historii bez naruszania jej przebiegu - w odpowiednim momencie wyskakujemy z kampanii, odpalamy dodatek, a potem wracamy do głównego wątku. Można też osobno, bez potrzeby uruchamiania całej gry od początku. W obydwu wypadkach zaczynamy od zera, co wyjaśniono całkiem logicznie - wszczepy Jensena zostały zresetowane potężnym impulsem elektromagnetycznym, a wyposażenie skonfiskowano. Dostaniemy nieco zestawów praxis, można więc pokombinować i na nowo przyznać punkty do umiejętności. Ciekawostką jest jeszcze trofeum za przejście dodatku bez tej czynności - „gołym” Adamem - czyli da się ominąć większość zagrożeń i przeszkód.
Zaginiony rozdział Fabularnie „Brakujące ogniwo” stoi na wysokim poziomie - z dwóch powodów. Po pierwsze nie jest to doklejony na siłę epizod, gdzie bohater budzi się, robi rozróbę i jak gdyby nigdy nic zasypia, a gra toczy się dalej. Wydarzenia z „Brakującego ogniwa” wynikają z tego, co przeżyliśmy w „Deus Ex” wcześniej. Więcej - fabuła wyjaśnia wątek, który można napotkać w zakończeniu właściwej gry, a także jest pełna nawiązań do niej. Dodatek został zespolony bardzo ściśle - Deusa skończyłem jakiś czas temu, więc musiałem sięgać do odmętów pamięci, by wyłapać smaczki. Taka forma budzi moją poważną wątpliwość - czy „dodatek” nie jest po prostu kawałkiem wyciętym z gry? Biorąc pod uwagę, że od sierpniowej premiery nie minęło zbyt wiele czasu, to całkiem prawdopodobna teoria. Takie postępowanie wydawcy nie budzi mojego zachwytu, zwłaszcza że jest to dodatek dobry i żal go przegapić - powinien być w grze.
Ciało ze stali, ludzkie emocje Akcja nie odbiega od standardu, jaki narzucił „Deus Ex” - da się grać zarówno po cichu, jak i strzelając do wszystkiego, co się rusza. Jednak nie da się ukryć, że rozwój wypadków narzuca pewien rytm - na początku, gdy obudziłem się sam na statku, starałem się być cicho i unikać przeciwników. Chciałem się zorientować przeciw komu stoję i jakie ma on zamiary. Nie była to porywająca część, lecz nie zrażajcie się - intryga rozkręca się powoli. Zaś pod koniec, gdy wydarzenia nabrały tempa, nie wahałem się pociągać za spust i wymierzać sprawiedliwość. Drugą zaletą „Brakującego ogniwa” poruszająca emocje historia - nie pozostawi Was obojętnymi, jak i mnie nie zostawiła. Zaczynając, słusznie przeczuwałem, że wpakowałem się w dużo większe bagno, niż to z początku widać. Im więcej się dowiadywałem, tym bardziej byłem zdeterminowany, bowiem widziałem kilka drobnych scenek, które naprawdę mnie poruszyły. I nagle zostałem postawiony przed wyborem...
Tak, „Brakujące ogniwo” dołącza do tych gier, przy których odkładacie pada i idziecie do kuchni po szklankę wody, by zastanowić się, co zrobić. Ten moment wywołał emocje większe niż samo zakończenie głównej gry. Co lepsze na dramatycznym wyborze się nie skończyło - czekały mnie jeszcze konsekwencje, które wcale nie wyjaśniły, czy postąpiłem słusznie. Wybaczcie pisanie ogólnikami - dodatek jest może krótki, ale sprawnie napisany i nie chcę Wam odbierać przyjemności z odkrywania drugiego dna. Choć w jednym miejscu zirytował mnie potężnie - kiedy musiałem odejść spod zamkniętych drzwi, nie mogąc komuś pomóc. Wiem, że tak musiało być, czułem się bezsilny - i coraz bardziej wściekły na sprawcę całej tragedii. Drugi raz zirytowałem się pod koniec, musząc wracać dwa razy tymi samymi korytarzami - niepotrzebnie obniża to napięcie przed finałem.
Nemezis Dużą rolę w rosnącym dramatyzmie wydarzeń odgrywa nasz przeciwnik - głównie dlatego, że nie jest anonimowym mięśniakiem, jak cyborgi z podstawowej wersji gry. Jak na porządnego bossa przystało, spuszcza nam łomot na początku i znika. Jego imię towarzyszy nam przez całą grę - w e-mailach i dokumentach, opowieściach postaci niezależnych, a przede wszystkim, gdy obserwujemy skutki jego działań. Choć jest nową postacią w grze, błyskawicznie zaczynamy żywić do niego uczucia, w związku z czym końcowa walka budzi emocje i daje satysfakcję. To w niej wyładowałem frustrację z wydarzeń, w których wcześniej przyszło mi wziąć udział. I tak jak zapowiedzieli twórcy z Eidos - „Brakujące ogniwo” zrywa z walkami z bossami, które ograniczają się do tępej młócki i wymiany ognia, ponieważ są robione przez zewnętrzne studio Krzak i doklejane do gry. Cichociemni i hakerzy pokonają głównego złego nawet nie wyciągając broni, a żaden z jego goryli nawet nie zauważy, że coś się stało. Tak to powinno wyglądać od początku.
Werdykt „Deus Ex: Brakujące ogniwo” to kawał solidnego dodatku do solidnej gry. Przewidziany na 5 godzin, zajął mi nawet nieco więcej - ok. 8-10, głównie przez moją chorobliwą skłonność do zaglądania w każdy kąt i hakowania każdego komputera - lecz to i tak dużo. Jedyne, co może budzić wątpliwość, to jego cena, stanowiąca niemalże połowę (PC) lub jedną trzecią (konsole) ceny gry: 10,99 euro na Steamie, 1200 MSP na Xbox Live oraz 48 zł na PSN.
Na pewno go sobie nie odpuszczajcie, jednak jeśli chwilowo nasyciliście się Deusem, to poczekajcie na wyprzedaż albo wersję zbiorczą (GOTY) i zagrajcie w niego w ramach powtórki z gry. „Brakujące ogniwo” najlepiej odbiera się zespolone z całością.
Paweł Kamiński