WWE All Stars - recenzja

WWE All Stars - recenzja

marcindmjqtx
02.05.2011 09:00, aktualizacja: 30.12.2015 14:05

Wydawane co roku WWE SmackDown! vs. Raw nie rzuca mnie na kolana, bo nie potrafię już z uśmiechem na ustach śledzić wydarzeń ze świata wrestlingu. Wypuszczone w 2009 roku WWE Legends of Wrestlemania nie spełniło moich oczekiwań, serwując miłą zabawę okraszoną szeregiem irytujących błędów. Wiele wskazuje na to, że WWE All Stars jest właśnie tym, na co jako emerytowany fan „wolnej amerykanki”, przez ostatnich kilka lat czekałem.

Swoją przygodę z wrestlingiem rozpocząłem mniej więcej 15 lat temu, kiedy to w piątkowe wieczory na kanale TNT można było zobaczyć retransmisję odbywającej się oryginalnie w poniedziałki gali WCW Monday Nitro. I choć to głównie tej federacji poświęciłem niejedną chwilę mojego nastoletniego życia, starałem się również mniej lub bardziej regularnie oglądać konkurencyjne WWF. Gwiazdy przychodziły i odchodziły, a ja od czasu do czasu uzupełniałem wiedzę o wcześniejszych wydarzeniach, legendach i historii tej „dyscypliny sportowej”. Skończyłem szkołę średnią, a na studiach nie było już czasu (a raczej możliwości) śledzenia wrestlingowej sceny. A tam miały miejsce zmiany - WWF wykupiło WCW, zmieniło nazwę na WWE, a ja nie do końca wiedziałem, co się w tym biznesie dzieje. Czasem rzucałem okiem na gale TNA, gdzie wylądowało wiele gwiazd WCW moich czasów. Czemu przynudzam przydługim wstępem? Bo o ile coroczne edycje WWE SmackDown! vs. Raw zupełnie do mnie nie przemawiają, to WWE All Stars jest dokładnie tym, czego oczekiwałem - arcade'ową zabawą dla kogoś, kto nosi w sercu wspomnienia o wrestlingu i nie zależy mu na jak najwierniejszym odzwierciedleniu tego rozrywkowego show.

Sparing z Gwiazdami Ideą WWE All Stars nie jest udostępnienie wszystkich aktualnych gwiazd federacji, za którymi amerykańskie nastolatki piszczą jak poparzone. To niecodzienny pomysł pomieszania listy zawodników tak, żeby znalazł się tam Randy Orton, Sheamus czy John Cena, ale również nieżyjący już Andre the Giant, czy będący w szczycie swej legendarnej formy Hulk Hogan, Ultimate Warrior i „Macho Man” Randy Savage. Zabieg ten wydaje się mokrym snem każdego fana wrestlingu, bo kto marzyłby w ogóle o starciu emerytowanych już gigantów z młodzikami, którym na karty historii tej rozrywki jeszcze daleko? Dzięki WWE All Stars jest to możliwe i byłem bardzo rad, mogąc stawić obok siebie takich olbrzymów jak André the Giant i Big Show (występujący w WCW jako The Giant). Własne niecodzienne starcia to jedno, ale warto wspomnieć, że twórcy przygotowali specjalny tryb Fantasy Warfare, w którym dojdzie tego typu 15 pomysłowych walk.

Dla każdego coś miłego Pozostańmy przez chwilę przy stanowiącym esencję WWE All Stars trybie. Podczas tych kilkunastu walk zobaczymy mało prawdopodobne lub zupełnie niemożliwe starcia typu „a co by było gdyby?”, dobierane (raz lepiej, raz gorzej) według pewnych kryteriów charakteryzujących konkretnych zawodników. I tak dostaniemy na przykład walkę dwóch gigantów, ale również starcie na przykład szkockich zabijaków, gdzie jedną z legend jest „Rowdy” Roddy Piper - bardziej z niego Kanadyjcyzk niż Szkot, ale na szkockich korzeniach oparł swój sceniczny wizerunek. Fantastyczną wręcz sprawą w tym trybie są zawodowo zmontowane materiały filmowe dotyczące konkretnych zawodników, przedstawione jakby pojedynek miał faktycznie się odbyć.

Grę sprawdziłem również na małym ekranie PlayStation Portable i szczerze mówiąc nie polecam zakupu tej właśnie wersji. Nie jestem fanem aż tak wieloplatformowych tytułów, a WWE All Stars popełnia wszystkie błędy towarzyszące takiemu rozwiązaniu. Niedopracowana grafika, kulejąca mechanika i co najgorsze - koszmarnie rwąca animacja. O ile da się w miarę komfortowo grać starcia 1 na 1, o tyle tag teamy sprawiają, że konsola dławi się i krztusi. Można było lepiej dopracować wersję na PSP, ale najwidoczniej cała para poszła w edycję dla dużych konsol. Kieszonkową wersję odradzam.

Fabularny tryb Path of Champions oferuje trzy scenariusze, które polegają na „dorabianiu” się możliwości walki z finałową gwiazdą - będą to Undertaker, Randy Orton i zespołowa walka z duetem D-Generation X. Podczas kolejnych schodków trybu fabularnego natraficie zarówno na pojedynki jeden na jednego, jak i na trzyosobowe starcia, gdzie każdy walczy na własny rachunek. W teorii, bo w praktyce musicie położyć dwóch przeciwników, którzy zdają się współpracować ze sobą i praktycznie bez przerwy atakować właśnie Was. To jedna z najbardziej dziwnych i irytujących rzeczy, jakie znalazłem w WWE All Stars, dlatego Path of Champions przechodziłem z częstym grymasem na ustach. Co poza tym? Standard, czyli klasyczne Exhibition, z meczami pokroju Steel Cage, Elimination czy Tornado Tag Team. Jest również rozbudowany tryb tworzenia postaci.

Prosto i z przytupem Zapomnijcie o karkołomnych kombinacjach czy godzinach spędzonych na szlifowaniu podstawowych technik. Zabawy nie ułatwia brak samouczka, dlatego wszystko będziecie musieli opanować w trakcie. Na szczęście zarówno ciosy, jak i łapania czy rzuty są bardzo proste, przez co ich wykonanie nie powinno nastręczyć trudności nawet totalnym amatorom. Poza standardowym zestawem ataków, należy wykorzystywać reversale oraz specjalne ciosy. Każda z postaci ma dwa osobiste ataki oraz jeden mocarny cios kończący. Choć wszystkie one są mocno przesadzone i wojownicy potrafią podskakiwać albo rzucać przeciwnikami na wiele metrów, to sam szkielet ciosów bazuje na prawdziwych atakach widzianych niejednokrotnie na ringu lub ekranie telewizora. Tym razem THQ postawiło przede wszystkim na efektowną i energiczną walkę. Świetny pomysł, bo dzięki temu pojedynki są emocjonujące.

Ładnie i komiksowo Grafika jest niezła, a animacja nie przycina ani przez chwilę. Nawet przy czterech zawodnikach na ringu wszystko działa szybko i płynnie, Oprawa ma specyficzny, komiksowy styl, który całkowicie odróżnia WWE All Stars od corocznej serii wrestlingowej THQ. Oczywiście wszyscy zawodnicy są nienaturalnie „napakowani”, a koncepcja świetnie pokazująca charakterystyczne cechy wyglądu bohaterów na szczęście nie wypada karykaturalnie. Jest do tego niesamowicie kolorowo, co sprawia wrażenia obcowania z niezwykle pompatycznym wydarzeniem. Niestety, kuleją trochę tła, co w konfrontacji ze świetnie wykonanymi wojownikami wypada czasem blado. Odgłosy walki są wręcz wzorowe, a komentatorzy trajkoczą dokładnie tak, jak powinni. Posłuchacie wielu muzycznych motywów dostępnych w grze gwiazd i nie raz będziecie nucić ulubione fragmenty pod nosem.

Nie tylko z konsolą Poza starciami z konsolą, WWE All Stars oferuje również pojedynki na jednym telewizorze (kanapowe granie) oraz przez sieć. Nie zauważyłem lagów, także walki można zaliczyć do komfortowych. Nie spodziewajcie się jednak, że na ringu traficie na totalnych laików, którzy nie mają bladego pojęcia, jak wyprowadzić podstawowy cios. Choć same batalie odbywają się sprawnie i bez problemów, to nie można niestety powiedzieć tego samego o mechanizmie wyszukiwania przeciwników. Trudno jednoznacznie stwierdzić, po czyjej stronie leży wina. W lobby możecie spędzić i kilka minut, podczas których konsola będzie szukała przeciwnika. Albo chodzi o kiepski skrypt, albo o małą liczbę osób, która decyduje się na sieciowe boje w WWE All Stars.

Werdykt Gra nie ustrzegła się błędów. Poza dziwnym balansem w trzyosobowych starciach napotkałem na sytuacje, kiedy prawie pobity przeciwnik zaczynał nagle blokować absolutnie wszystkie moje ataki i szybko wyprowadzając swoje specjale i finiszery, kładł mnie na deski. Gra obfituje w liczne ekrany ładowania, których niemiłego efektu nie niweluje instalacja na dysk. Kilka razy gra zgubiła tekstury przy animacjach wejścia na ring. To jednak drobne niedociągnięcia, która nie zepsuły mi zabawy. Choć na pierwszy rzut oka wydaje się, że WWE All Stars to tytuł dla aktualnych i emerytowanych miłośników wrestlingu, jestem przekonany, że dobra zabawa czeka również na osoby, które z tą „dyscypliną sportu” nie mają zbyt wiele wspólnego. Dlaczego? Bo to fajna, efektowna i emocjonująca zabawa okraszona uroczą, kolorową oprawą. And I smellllllllll what the Rock is coocking!

Ocena: 4/5 - Warto (Ocenę 4 otrzymują gry, które sprawiają sporą frajdę, ale brakuje im ostatecznych szlifów)

Data premiery: 31.03.2011 Deweloper: THQ San Diego Wydawca: THQ Dystrybutor: CD Projekt PEGI: 16 Egzemplarz gry do recenzji dostarczyła firma CD Projekt

Paweł Winiarski

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)