Wściekle dobre ptaki - wrażenia z seansu "Angry Birds"
Gdy już myślałem, że po filmie o ludkach Lego nic mnie nie zdziwi, dostałem pełnometrażową ekranizację mobilnej gierki Angry Birds. Zdziwiła mnie za to jej jakość. Pozytywnie.
Nie tak dawno temu miałem okazję obejrzeć ekranizację Ratchet & Clank i cóż mogę powiedzieć. Nie był to najlepszy film animowany jaki widziałem. Nie był to też najlepszy film na podstawie gry wideo. Po prostu nie był on delikatnie mówiąc najlepszy. Skoro Hollywood nie poradziło sobie z tak wdzięcznym tematem jak przygody pociesznego Lombaksa i komediowego samograja - Kapitana Qwarka - to jak miało podołać z anonimowymi i płaskimi (dosłownie i w przenośni) wściekłymi ptakami? No właśnie, moje negatywne nastawienie potęgowane przez rozwrzeszczaną dziecięcą widownię w kinie prysnęło jednak niczym rozbijana z procy szyba.Pierwsza sekwencja była nawet zabawna, później poziom się utrzymywał, z miejscami na okazjonalne parsknięcia śmiechem i kilkukrotne "WTF, to takie coś przeszło w filmie dla dzieci?". I nie mówię tutaj o scenie sikania do jeziora, w którym przed chwilą kąpali się bohaterowie (i która rozbawiła do łez moich smarkatych sąsiadów), a dosyć jednoznaczne teksty o niepołykaniu czy mistrzowską scenkę zwieńczoną słowami "a kolację da wam tatuś" (sami zobaczcie). Najfajniejsze we wściekłych ptakach jest jednak to, że film w gruncie rzeczy opowiada o... dobrych ptakach. I jednym wściekłym, charakterystycznym Czerwonym, który zdaniem innych ma problemy z panowaniem nad agresją. A jego zdaniem inni mają po prostu problem ze szczerością.
Cyniczny, żeby nie powiedzieć wredny Czerwony, jest po prostu szczery do bólu, a do tego trochę pechowy. Brak mu taktu i wyczucia chwili, co często prowadzi do różnych niezręcznych sytuacji i zabawnych dialogów. Jako że akcja dzieje się na zamieszkałej przez ptaki rajskiej wyspie, gdzie wszyscy z definicji są szczęśliwi (coś jak w Lego: Przygoda), żeby nie powiedzieć głupkowaci, siłą rzeczy często dochodzi do gagów sytuacyjnych i zderzenia tego przerysowanego hurraoptymizmu z cynizmem Czerwonego.Niepopularne podejście do życia prowadzi naszego bohatera na terapię, która jest nieciągnącą się beką z wszelkiego rodzaju coachów, trenerów osobistych i modnego u ludzi sukcesu pozytywnego myślenia. Przeplatane dissami Czerwonego dialogi wypadają zabawnie, trafnie punktując naiwność współtowarzyszy. Pierwsza część filmu to kawałek fajnego kina familijnego, gdzie dzieciaki będą się zachwycały przepięknie animowanymi bohaterami znanymi z ekranów smartfonów i tabletów, a dorośli uśmiechali po niegłupich dialogach i celnych puentach.
Podejście na "nie" naszego bohatera jako jedynemu pozwala dostrzec w odwiedzających wyspę świniach ich prawdziwe oblicze, co szybko prowadzi do eskalacji wydarzeń i najważniejsze, walki. I to jest zabawne, bo tak jak nie mogłem wyjść z podziwu, że reżyserzy Ratcheta dali radę nakręcić cały film bez ani jednej sceny rozbijania drewnianych skrzynek i zbierania śrubek, tak tutaj przegięto w drugą stronę. Kilkunastominutowa walka, choć podzielona na tury (każdego ptaka trzeba przecież załadować na procę), to dosyć szybko zaczyna męczyć krzykiem ptaków, wrzaskami świń, skaczącą kamerą itd. Wytrzymałem "Hardcore Henry'ego", tutaj momentami było ciężko, ale dzieciakom koło mnie (i za mną) chyba się to podobało. Przynajmniej tak zinterpretowałem nieustające kopanie siedzącego z tyłu chłopca w mój fotel. I zaprzestanie wpierniczania popcornu przez tych smarkatych obok.Film oczywiście jest dubbingowany, a polska wersja językowa wypada świetnie. Zarówno pod względem technicznym jak i merytorycznym. Tłumacz niejednokrotnie trochę odjechał dostosowując się do naszych realiów czy po prostu języka, wciskając zrozumiałe dla nas gry słów i akcenty. Nie przekroczono jednak tej cienkiej granicy, za którą kolejne nawiązania zaczynają po prostu męczyć. Przekład ten w połączeniu z mrugnięciami okiem do dorosłych widzów przez samych twórców sprawia, że "Angry Birds" mimo moralizatorskiego jak to w tego typu produkcjach bywa finału nie wypada mdło.
Kinowe "Angry Birds" nie jest komediowym odkryciem roku, z którego gagi wejdą do powszechnego użycia. Ogląda się je jednak zadziwiająco przyjemnie, a o to chyba w tego typu filmach chodzi. O niezobowiązującą rozrywkę z dzieciakami, z której sami też coś wyciągniemy. Albo o niezobowiązany seans ze znajomymi i kilkoma piwkami. W takiej konfiguracji film też może dać radę. Tego typu animacje trzeba jednak po prostu lubić, wściekłe ptaki nie są bowiem tym, co nagle przekona do siebie sceptyków "oglądania bajek".