Wrecked: Revenge Revisited - złomowisko wspomnień po Micro Machines [Recenzja]

Wrecked: Revenge Revisited - złomowisko wspomnień po Micro Machines [Recenzja]

Wrecked: Revenge Revisited - złomowisko wspomnień po Micro Machines [Recenzja]
marcindmjqtx
01.04.2012 15:24, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

Gdy autorzy Mashed i Micro Machines v4 biorą się za kolejne wyścigi małych autek, o efekt możemy być spokojni? Otóż nie. Bardzo, bardzo, baaardzo nie.

Nie mogę doczekać się, aż ktoś w końcu sprawi, że będę mógł na konsoli zakosztować grywalnego klona Micro Machines czy Ignition. Nie były to najbardziej skomplikowane gry na świecie, a tymczasem kolejni autorzy wykładają się na pomyśle zręcznościowych wyścigów małych samochodzików na zakręconych, usłanych znajdźkami trasach. Po przygodzie z Wrecked: Revenge Revisited spojrzałem łaskawszym okiem na zrecenzowane kiedyś przez Wojtka TNT Racers... No, ale do rzeczy.

Tryb kariery w Wrecked... Wróć, w tej grze nie ma żadnego trybu kariery, z odblokowywaniem kolejnych tras, coraz lepszych samochodów i stopniowego przyrostu frajdy z faktu, że jeździmy szybciej (dzięki nowym autom) i efektowniej (dzięki własnym umiejętnościom) po coraz to innych trasach (dzięki coraz to innym trasom...).

Więcej - w tej grze prawie nie ma walki ze Sztuczną Inteligencją! Samotna zabawa sprowadza się do pokonywania podzielonych na kilka kategorii wyzwań, w których nie ścigamy się ze sterowanymi przez konsolę przeciwnikami, a tylko "duchami" czasów, odpowiadającym złotemu, srebrnemu i brązowemu medalowi. Nie ma więc żadnej walki na torze, przepychania się i farciarskiego wzięcia ostatniego zakrętu po wjechaniu w czyjś bagażnik, by zgarnąć złoto.

Wyjątkiem są wyzwania polegające na korzystaniu z broni. Wtedy na torze pojawiają się inne auta, bo w końcu w coś celować musimy, ale nawet wtedy nie sprawiają one wrażenia czegoś więcej, niż ruchomych celów.

Cele wyzwań bywają całkiem ciekawe, bo oprócz jeżdżenia najszybciej jak się da, mamy na przykład wyścig, w którym do karoserii przyczepiona jest bomba, eksplodująca przy każdym zderzeniu. W innym musimy zebrać miny, a potem położyć je w wyznaczonych miejscach. Widać, że ktoś chciał poeksperymentować. Niestety na świeże pomysły wybrał nieodpowiednią grę. We Wrecked żadne wyzwanie oparte na łączeniu szybkości z precyzją nie ma najmniejszego sensu z uwagi na dwa fatalne niedopatrzenia.

Mniejszym z nich jest model jazdy. Od takiej gry oczekuję w tym elemencie tylko jednego - frajdy. Tymczasem zarówno branie zakrętów bokiem jak i jazda na dopalaczu są we Wrecked zwyczajnie wyprane z emocji. Tak, jakby za grę wzięli się zupełni amatorzy. "Turbo" to zresztą inna sprawa - wyobraźcie sobie, że by je odpalić musimy wcisnąć hamulec, a potem szybko dwa razy wdusić spust odpowiadający za dodanie gazu. Za wykonanie tej kombinacji, która nie pomaga w kontrolowaniu toru jazdy, jesteśmy nagradzani króciutkim żabim skokiem do przodu. Co złego jest w boostowaniu po wciśnięciu przycisku?

No, ale to i tak jeszcze nie najgorsze grzechy. Na to miano zasługuje praca kamery. Przypominacie sobie jakieś WYŚCIGI, w których narzekalibyśmy na tak podstawowy element, jak usadowienie punktu widokowego? Do odpalenia pierwszego wyzwania we Wrecked byłem przekonany, że nie da się tego zepsuć. Tymczasem panowie i panie z Supersonic Games postanowili, że kamera będzie dynamicznie zmieniać swoje położenie, odjeżdżając, przybliżając czy skacząc zza tylnego zderzaka na orbitę kiedy tylko tego zapragnie. Nie jest tak, że na każdej trasie ma ona swój tor, którego możemy się nauczyć i przewidywać jej ruchy. Każdy wyścig to totalna improwizacja, a kierunek jazdy naszego autka to wypadkowa tego, co chcemy zrobić i tego, jak ustawi się szalona kamera. A każde wypadnięcie z trasy to restart wyzwania...

Samotnym graczom Wrecked oferuje tylko frustrację w zaledwie namiastce pełnowartościowego trybu kariery. Odrobinę lepiej gra spisuje się w sieci. Z żywymi przeciwnikami możemy w końcu powymieniać kuksańce, a zbieranie porozrzucanego po trasach arsenału dodaje wyścigom całkiem dosłownego ognia. Jesteś pierwszy - jesteś celem dla innych, zostajesz za daleko z tyłu - giniesz od ścigającej wszystkich "ściany śmierci". Wyścigi są tu więc stosunkowo krótkie, bo jeśli nie zabije cie szalona kamera, problemy ze sterowaniem, rakiety przeciwników czy ciągnąca się za wszystkimi zabójcza linia, to zrobią to "zza grobu" inni gracze. Mogą oni płatać figle wciąż biorącym udział w wyściu zawodnikom, zamieniając im sterowanie, podmieniając wozy czy po prostu ostrzeliwując ich kilkoma rodzajami broni. Problem w tym, że trudno tu o dogranie pełnej serii wyścigów do końca, bo gra uwielbia wykrzaczać się w losowych momentach. A gdy już zacznie, to nie może przestać i nie macie co liczyć, że następnym razem będzie lepiej.

Zdecydowanie najlepiej Wrecked spisuje się w zabawie kilku graczy na jednej konsoli, choć i tu podjęto dziwaczną decyzję, by nie umożliwić dodania do rozgrywki botów sterowanych przez SI. Dwa autka na trasie to po prostu za mało, by rozkręcić zabawę, o czym szybko przekonacie się, gdy do gry zasiądzie komplet czterech graczy. Wtedy Wrecked zmienia się w naprawdę przyzwoitą grę imprezową. Mamy dostęp do wielu opcji, pozwalających co jakiś czas odświeżać zabawę i zmieniać jej reguły, a złożone z kilku wyścigów miniturnieje są na tyle szybkie, że nikt z widzów nie zdąży się znudzić.

Nawet jeśli macie na wyciągnięcie ręki czwórkę znajomych, którzy chętnie wpadną, by pościgać się w jakiejś niepoważnej grze, to dajcie sobie spokój z kupnem Wrecked. Przynajmniej na razie, bo gra kosztuje aż 1200 MSP/46 zł, co jest zwykłym absurdem w przypadku tak niedorobionej produkcji. Singiel jest kompletnie pomijalny, zabawa w sieci działa w kratkę, więc w zasadzie tylko 1/3 gry spisuje prawie tak jak powinna. Dam wam znać, gdy Wrecked będzie kosztowało 400 MSP lub 12 złotych.

Maciej Kowalik

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)