Wrażenia z bety Gears of War 4 - wielka nadzieja Xboksa One i jej całkowicie przeciętny multiplayer
Na dobre pół roku przed premierą Gears of War 4 Microsoft dał właścicielom Xboksów One możliwość wypróbowania w akcji trybu multiplayer. Bardzo odważna decyzja.
Wiele można powiedzieć o serii Gears of War, a w szczególności o jej pierwszej części. Pod wieloma względami była rewolucyjna dla całego gatunku. Wprowadziła rozwiązania i filozofię kopiowaną i rozwijaną później w mnóstwie innych tytułów Na zawsze odmieniła sposób grania w trzecioosobowe strzelanki, które od czasu jej premiery nie mogą się obyć bez systemu osłon. Ale bardzo trudno powiedzieć, by była ona jakimś przebojem multiplayer.
Wszystko bowiem, co w „Gearsach” dobre albo przynajmniej charakterystyczne, związane jest nieodłącznie ze sposobem prowadzenia kampanii singleplayer. Przemykanie za osłonami, unikanie zaporowego ognia wrogów, próby pokonania ich przeważających sił przez sprytne wykorzystanie elementów otoczenia – wszystko to działa w warunkach precyzyjnie zaplanowanych i sterowanych przez twórców. To oni decydują skąd, w jakiej liczbie i w jaki sposób zaatakują nas przeciwnicy. To oni z tą wiedzą projektują plansze, umieszczając w nich punkty widokowe czy dawkując arsenał dostępnych broni.
Tym bardziej dziwne więc, że działania promocyjne Gears of War 4 zaczynają się od udostępnienia multiplayerowej bety, siłą rzeczy pozbawionej wszystkich tych cech. Trzy mapy, bardzo podobne do siebie tryby rozgrywki 5 na 5, znane i lubiane uzbrojenie – dostajemy to, jakby twórcy mówili „wiecie, co z tym zrobić”. Ale sami nieszczególnie mieli na to pomysł.
W świecie pełnym przekombinowanych, zaprojektowanych z myślą o kilkudziesięciu trybach multiplayerów, gdzie eksperymentuje się z jakimiś asynchronicznymi asymetrycznymi pomysłami w rodzaju Evolve albo wymyśla coraz to inne wariacje na temat przejmowania flagi jak w Battlefroncie, do gruntu klasyczne strzelaniny czwartych „Gearsów” nie są pozbawione uroku. Ale to urok bardzo złudny – fajnie, że nie ma radaru, na którym widzielibyśmy wrogów, i trzeba faktycznie patrzeć na otoczenie. Fajnie, że nie ma przekombinowanych celów, a rozgrywka sprowadza się do zabicia większej liczby wrogów niż przeciwna drużyna. The Coalition, przynajmniej w tym co pokazuje w tej becie, zrezygnowało z elementów, które mogą być już nieco męczące dla fanów sieciowych potyczek. Tyle tylko, że nie daje nic w zamian.
Nie mija wiele czasu, a orientujemy się, że tym, co mamy tutaj, byliśmy z kolei zmęczeni już wiele lat temu.
Właśnie dlatego zaczęto wszędzie wprowadzać te wszystkie przekombinowane cele, modyfikacje i urozmaicenia. Beta Gears of War 4 to multiplayer w stylu, który pamiętamy z czasów wielkiego wybuchu popularności sieciowego grania na Xboksie 360, gdzie każdy tytuł singleplayer musiał mieć dodany tryb online, choćby najbardziej podstawowy, żeby odhaczyć jedną pozycję na liście od wydawcy. Odwołanie się do tej filozofii sprawia przez chwilę wrażenie czegoś nowego i innego, ale tylko dlatego, że cała reszta poszła już dalej.
A jak z grafiką?
Poziomy bardziej przypominają odświeżoną wersję pierwszego Gears of War niż świetnie się prezentujący gameplay z E3. Brakuje fenomenalnych efektów świetlnych czy cząsteczkowych, całość jest surowa, a wszystkiemu nie pomaga nuda samych projektów. Być może jednak twócy najpierw skoncentrowali się na dostarczeniu rozgrywki w 60 klatkach na sekundę, a do premiery będą jeszcze dopracowywać oprawę. Może się również okazać, że w multi pozostanie ona na takim poziomie, ale w 30-fpsowym singlu dorówna zeszłorocznej prezentacji. Oby chociaż tyle!
Do tego wszystkiego ze względu na sam sposób poruszania się w Gears of War wszystkie mapy są uderzająco „płaskie”, pozbawione wertykalności na której swój sukces zbudowały Destiny, Titanfall czy Halo 5. Nuda wkrada się tu przez to dość szybko, a możliwości taktyczne ograniczają się do zajścia wroga z flanki i strzelenia do niego szybciej, niż on strzeli do nas.
Nie znaczy to oczywiście, że całość nie jest wykonana sprawnie. Od strony technicznej cieszy przede wszystkim 60 klatek na sekundę – coś, co powinno być standardem w każdej grze multi i dobrze, że twórcy o to zadbali. Widać również, że przyłożyli bardzo dużą wagę do efektów dźwiękowych – czegoś, o czym na ogół szczególnie nie myślimy, a tutaj mocno zwraca na siebie uwagę. Dzięki temu łatwo jest zlokalizować w którym miejscu i w jakiej mniej więcej odległości dzieje się akcja. Nie pamiętam, kiedy ostatnio zwróciłem uwagę na to jak wyraźnie zmienia się głośność dźwięku w zależności od odległości do jego źródła.
Oczywiście to, że Gears of War 4 – przynajmniej z tego co pokazano na razie – sprawia wrażenie produktu wykonanego sprawnie, ale bez absolutnie żadnego polotu czy pomysłu, wcale nie dziwi. The Coalition (wcześniej Black Tusk Studios ) to studio zbudowane specjalnie po to, by kontynuować dla Microsoftu tworzenie kolejnych „Gearsów”. Ich zadanie to zadanie wyrobnika.
Wszystko to nie mówi jeszcze nic o jakości kampanii singleplayer, dzięki której Gears of War 4 może się jeszcze okazać najlepszą strzelanką TPP w historii gatunku (no dobra, to raczej mało prawdopodobne, ale może dostarczyć kilkunastu godzin przyjemnego i emocjonującego strzelania). Nadzieje wzbudza szczególnie ostatni z testowych trybów, w którym drużyna pięciu graczy na tych samych mapach zmaga się z pięcioma przeciwnikami sterowanymi komputerowo. I nagle, gdy walczymy z wrogiem zachowującym się tak jak zaplanowali twórcy, całość zyskuje trochę blasku. Przypomina się też wtedy, jak dobrą grą kooperacyjną jest Gears of War.
Jak dobrze, że będzie ten split screen!
Po betatestach sieciowego trybu multiplayer nie czekam na Gears of War 4 ani bardziej, ani mniej niż wcześniej. Ale na pewno nie czekam na tę grę dla jej rozgrywek sieciowych. To też się nie zmieniło.
Gearsy jak Gearsy. Nie przeszkadza mi, że multi jest tu bardzo specyficzne i ma w sobie tyle samo strzelanki co podchodów i zabawy w chowanego. Ale od tytułu z czwórką w tytule oczekuję nowinek w rozgrywce, a pod tym względem beta zawodzi.
Maciej Kowalik