Worms: Revolution Extreme - recenzja. Waleczne robaki wskakują do kieszeni

Worms: Revolution Extreme - recenzja. Waleczne robaki wskakują do kieszeni

Worms: Revolution Extreme - recenzja. Waleczne robaki wskakują do kieszeni
marcindmjqtx
28.10.2013 14:40, aktualizacja: 08.01.2016 13:20

Sympatyczne robaki, które rok temu przekroczyły próg pełnoletności, postanowiły przypełznąć również na Vitę. Jak im się udały odwiedziny w kieszeni?

Worms: Revolution Extreme hołduje klasycznemu podejściu do starć dżdżownic, serwując dokładnie to, do czego przez lata przywykliśmy, tym razem w tak zwanym 2,5D. Gra już w ubiegłym roku dotarła na PC i konsole obecnej generacji, a teraz z podtytułem Extreme zawitała na Vitę.

Zawsze kiedy siadam do konsolowych Wormsów, przypominam sobie, że to gra stworzona pod zestaw klawiatura plus myszka. I nie inaczej jest w tym przypadku. Dwie gałki Vity nie sprawdzają się zbyt dobrze, zarówno podczas poruszania się po planszy, jak i w menu wyboru broni. Szczególnie dokuczało mi to podczas skoków i bujania się na linie z hakiem. Niespecjalnie przywiązano również uwagę do odpowiedniej kolizji obiektów. Efekt był taki, że musiałem nauczyć się - co do milimetra - gdzie stawiać swojego robaka podczas ataku pięścią. Inaczej cios albo nie dochodził celu, albo lądowałem w przepaści. Niezbyt komfortowo czułem się również podczas celowania. Kiedy już ustawiłem lufę swojego działa prawie idealnie i chciałem przesunąć celownik dosłownie o milimetr, końcówka broni leciała bezmyślnie do góry. Czuć, że twórcy nie przyłożyli odpowiedniej wagi do portu, nie dostosowując sterowania z PS3 do gałek Vity. Małym wybawieniem w kwestii celowania okazał się panel dotykowy - smyrając tylną ściankę konsoli byłem zdecydowanie skuteczniejszy.

Worms Revolution Extreme

Uważaj na otoczenie Jedną z nowości w Revolution są interaktywne elementy plansz. Warto się jej nauczyć na samym początku. I nie, nie chodzi o wybuchające skrzynki z amunicją czy możliwość potraktowania ołowiem leżącej na ziemi miny. Na mapach rozmieszone są elementy wybuchowe, które na pierwszy rzut oka wyglądają jedynie na ozdobę. Wystarczy jednak skierować na nie swój ogień, by mocny w swojej sile rażenia wybuch nie tylko przemodelował mapę, ale także w dość znaczący sposób ranił znajdujące się w okolicy robaki.

Nowinką są również rozmieszczone na niektórych planszach śruby, które robaki potrafią przesunąć - w taki sposób można stworzyć sobie mały schron chroniący przed atakiem nieprzyjaciela. Tego typu interaktywne elementy potrafią mocno namieszać w meczu. Podobnie jak woda i inne substancje płynne. W przeciwieństwie do poprzednich odsłon Wormsów, ciecze nie znajdują się już tylko na dole planszy, powodując utopienie robaka, gdy ten spadnie z klifu. Małe zbiorniki można również spotkać w środku mapy. Dzięki temu można utorować cieczy drogę ucieczki wybuchem lub strzałem. Ta chluśnie, popłynie przez stworzone przez nas tunele i na przykład zmyje przeciwnika z planszy lub zwyczajnie go utopi.

Niestety, płyny w Revolution Extreme wyglądają zwyczajnie źle - swoją fizyką przypominają raczej szalony kisiel, nie pozwalając przewidzieć skutków jego użycia. Wpisują się tym idealnie w całą oprawę gry, która jest słaba. Może gdyby przenośne Wormsy pojawiły się w okolicach premiery Vity, byłbym w stanie usprawiedliwić twórców, którzy nie do końca umieli okiełznać możliwości sprzętu. Niestety, Worms: Revolution Extreme wygląda jak zrobiony na kolanie port z PS3, w którym w sposób nieprzemyślany i od niechcenia obcięto jakość zarówno obiektów, jak i tekstur. Pod kątem oprawy graficznej byłem przekonany, że obcuję z niedokończoną wersją testową, w której obok całkiem nieźle zrobionych tekstur znalazły się odpadki ze stołu kreślarskiego. Dla porównania włączyłem sobie materiały filmowe ze stacjonarnej wersji i różnice stały się jeszcze bardziej widoczne. Niestety, bardzo psuje to odbiór całości. Jakby tego było mało, cięcia graficzne nie pomogły w zachowaniu płynności animacji. Ta rwie się często w dziwnych momentach, co niesamowicie irytuje.

Worms Revolution Extreme

Co z tą rewolucją? Najważniejszą nowością są jednak klasy robaków. Dotychczas każdy członek oddziału prezentował te same umiejętności, szybkość i odporność. Revolution wprowadza cztery rodzaje żołdaków. Żołnierz to podstawowy piechur średniego rozmiaru - jednostka uniwersalna, która zadaje spore obrażenia i zwinnie porusza się po mapie. Zwiadowca jest najbardziej mobilną postacią, porusza się najszybciej, skacze najdalej, zadaje jednak niewielkie obrażenia. Strażnik to maszyna do zabijania - największy i najsilniejszy robal, jest jednak bardzo powolny i ze względu na duży rozmiar łatwo w niego trafić. Naukowiec natomiast to połączenie lekarza i konstruktora. Potrafi podnieść poziom zdrowia całej drużyny (podczas każdej tury), umie również budować konstrukcje z belek oraz działka strażnicze. Takie urozmaicenie wprowadza różnorodność podczas meczów, sprawiając, że klasyczne podejście do Wormsów może nie zawsze wyjść nam na dobre. Odpowiednie wykorzystanie umiejętności oddziału jest więc kluczowe w zwycięstwie, wprowadza również powiew świeżości do odrobinę skostniałego mechanizmu. Na dobrą sprawę podział na klasy i nowości z nim związane są jedynym elementem, przez który nie rzuciłem gry w kąt.

Główna kampania dla jednego gracza w Worms: Revolution Extreme składa się z 32 misji osadzonych w czterech sceneriach. Wersja na Vitę dostała ponadto trzy wydane dotychczas dodatki, które wzbogacają grę o 40 dodatkowych map w trzech nowych lokacjach. Daje to łącznie aż 72 poziomy. Za każdą misję otrzymujemy monety, za które możemy zakupić nowe typy robaków - warto od razu powiedzieć, że na początku gry dysponujemy raptem jednym rodzajem żołnierza. Poziom trudności poszczególnych misji rośnie, czego nie można powiedzieć o inteligencji wirtualnych przeciwników. Konsola potrafi nas trafić bezbłędnie z drugiego końca mapy, by po chwili spudłować z bliska tak bezmyślnie, że nawet nowicjusz trzymający Vitę w dłoniach po raz pierwszy trafiłby lepiej. Oprócz kampanii możemy rozegrać samotnie serię łamigłówek, na które składają się krótkie zadania, gdzie celem jest wyeliminowanie przeciwnika. Szkopuł w tym, że najczęściej mamy ograniczone zasoby broni, przez co niezbędne jest umiejętne i pomysłowe wykorzystanie elementów otoczenia. Tryb ten wypada zdecydowanie lepiej od klasycznej kampanii - jest mniej monotonny.

Worms Revolution Extreme

Można również wskoczyć do sieci i spróbować skonfrontować swoje umiejętności z żywym przeciwnikiem. Do wyboru mamy trzy tryby - deathmatch, tryb klasyczny i forty. Pierwszy to standardowe starcie z wykorzystaniem klas postaci, cieczy i zniszczalnych elementów otoczenia, drugi wyrzuca nowości, oferując staroszkolne podejście do starcia. Forty natomiast to walka pomiędzy dwiema twierdzami, podczas której możemy wpływać zarówno na preferowane uzbrojenie, jak i długość trwania rund i wygląd otoczenia. Co ciekawe, podczas sieciowych starć można zauważyć mniej chrupnięć animacji - jakby to właśnie SI w trybie kampanii obciążało zbyt mocno procesory Vity. Tryby sieciowe Worms: Revolution Extreme działają sprawnie, mają jednak jeden podstawowy minus: trudno znaleźć chętnych do grania. Warto nadmienić, że można też pograć w tryby wieloosobowe na jednej konsoli, a to sprawdza się naprawdę fajnie i przypomina dzieciństwo spędzone ze znajomymi przed monitorem podczas wspólnej zabawy.

Werdykt Doceniam to, że w kwestiach zawartości i sposobu prowadzenia rozgrywki twórcy nie poszli na żadne kompromisy. Co więcej, składający się z 53 broni i gadżetów arsenał jest niesamowity - uwielbiam bombę bananową, święty granat ręczny czy superowcę. Żeby jednak to wszystko docenić, trzeba zacisnąć zęby i przeboleć słabe sterowanie, irytujące spadki animacji i niedopracowaną oprawę graficzną. Worms: Revolution Extreme miało szanse zarządzić na Vicie i dostarczyć przynajmniej tyle frajdy, ile wydana rok temu wersja na sprzęty stacjonarne. Nie udało się, produkt wydaje się nieskończony, niedopracowany i nieumiejętnie sportowany. Jeśli jesteście fanami robaków i bardzo chcecie zabrać je do komunikacji miejskiej, poczekajcie na jakąś promocję cenową lub na darmówkę z PS+. Póki co gra nie jest warta swojej ceny, a 59 zł można na PSN-ie spożytkować zdecydowanie lepiej.

Worms Revolution Extreme dostępne jest na konsolę PlayStation Vita. Kupicie je na PSN w cenie 59 zł.

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)