World of Warcraft kończy dziś osiem lat. Chciałbym powiedzieć, że jestem weteranem, ale chyba cieszę się, że jednak nie
Czyli krótka opowieść o tym, jak robiłem wszystko, aby nie dać się złapać na haczyk.
Było wiele gier MMO przed World of Warcraft i podobnie jak w strategiach czasu rzeczywistego, Blizzard wziął najlepsze rozwiązania z różnych produkcji konkurencji i połączył je w jedno, przykuwające uwagę świata dzieło. Z tym "światem" to nie przesada. W szczytowym momencie gra liczyła sobie 12 milionów subskrybentów. Płacących miesiąc w miesiąc.
Główny nurt mediów interesował się WoWem zazwyczaj wtedy, gdy Blizzard publikował wyniki finansowe, gdy ktoś w Azji umarł podczas gry, albo gdy w Azeroth wybuchała epidemia i prawdziwi naukowcy używali jej jako przedmiotu badań. Powstawały komiksy, filmiki, historie, filmy porno, co jakiś czas powracano do tematu ekranizacji.
Był moment, w którym strasznie chciałem być częścią tego świata, ale ostatecznie, chyba więcej czasu spędziłem na czytaniu o World of Warcraft niż na grze w niego. To w końcu jedna z najważniejszych gier w historii.
Przed latem 2008 roku nie mogłem grać w World of Warcraft, bo administracja osiedlowej sieci zablokowała większość portów, które mogły służyć do ściągania pirackich plików. Nigdy nie dała się przekonać, że akurat ja nie chcę ściągać filmów czy muzyki, ale grać w gry MMO czy korzystać z Xbox Live.
Gdy w wakacje wyprowadziłem się z rodzinnego domu razem z komputerem aby zamieszkać ze swoją dziewczyną, problem przyblokowanej sieci zniknął. Pojawił się drugi: mieliśmy tylko jeden komputer zdolny do uruchomienia World of Warcraft. Co w rezultacie znaczyło, że w WoWa grałem ja, a Marta siedziała obok i tłukła w Grand Theft Auto 4 na Xboksie.
Minął pierwszy miesiąc, biegałem swoim orkowym wojownikiem, trafiłem na polską gildię, w której nie miałem zbyt wiele do roboty jako postać na 20-którymś poziomie, ale chłonąłem atmosferę i przyglądałem się, jak to działa. Pisałem też na gildiowym forumku pamiętniczek z mojego grindowania. Oczywiście to nie było tak, że każdego dnia siedziałem w WoWie, ale z dzisiaj dochodzę do wniosku, że mogłem ten czas spędzić lepiej.
Bawiłem się dobrze grając samemu, ale wiadomo, że nie o to chodzi tak do końca w grach MMO. Zacząłem więc zapisywać się na rajdy. I pamiętam jeden krytyczny dzień. Była sobota. Gdzieś w okolicach południa, kiedy zorientowałem się, że od godziny czekam na zupełnie obcych, losowo przydzielonych mi ludzi, aby rozpocząć rajd, który i tak nie ma znaczenia. Równolegle znajomy dopytywał się, kiedy się spotkamy, a ja nie byłem w stanie mu powiedzieć, bo przecież trwa rajd i równie dobrze wolny mogę być za dwie godziny. Albo za cztery.
Wtedy też pomyślałem sobie, że to kompletna głupota ustawiać sobie dzień pod ludzi, których nie znam, zwłaszcza kosztem ludzi, których znam.
Wkrótce przeprowadziłem się na jakiś czas do innego miasta i znowu łącze nie było zdatne do grania, więc problem, po dwóch miesiącach i osiągnięciu 50-któregoś poziomu, sam się rozwiązał.
Potem mniej więcej raz do roku na jakiś czas (darmowy tydzień na kolejnym koncie) wracałem do World of Warcraft, tylko po to, aby stwierdzić, że wyciągnąłem już wcześniej kilkadziesiąt godzin rozgrywki tego typu i mój organizm nie jest w stanie przyjąć więcej. Niczym szczepionka, WoW uodpornił mnie na każde następne MMO, które próbowało kopiować produkcję Blizzarda. Jedyną grą tego typu, która wciągnęła mnie na dłużej (to znaczy 6 miesięcy na przestrzeni czterech lat) było Eve Online. Ale wiadomo, Eve to Eve, klasa sama w sobie.
Jakiś czas temu, po latach, stwierdziliśmy z Martą, że może czas wreszcie zagrać w WoWa razem. Nigdy wcześniej nam się to nie udawało. Albo ona trochę grała, albo ja. I wiecie co się okazało? Że nie potrafimy grać ze sobą. Mamy zupełnie inne oczekiwania. Ja biegam przed siebie w poszukiwaniu kolejnego zadania, bo wiem, że to one dadzą mi najwięcej punktów doświadczenia. Marcie zaś wystarczało zabijanie i skórowanie każdego napotkanego wilka. Wspólna podróż oznaczała, że co chwila musiałem na nią czekać.
A czekanie na innych ludzi? Cóż, zamiast rajdowania, gram w gry MOBA z kumplami. Potrafię czekać godzinę, aż zbierze się cała piątka i będziemy mogli zacząć mecz. Ale ich znam z prawdziwego życia. To zupełnie coś innego.
Tak przynajmniej sobie powtarzam.
Konrad Hildebrand