World of Warcraft i wyścig po world first
Mimo że od dawna nie gram w WoW-a, to czasami mi się zatęskni za starymi dobrymi czasami, kiedy przy kompie nie siedziałem na fejsie, forum i blogu, tylko w Auction House albo w instance'ach. W związku z tym dzisiaj opowieść o szalonym wyścigu do tak zwanych world firstów, czyli zdobywaniu pierwszego killa danego bossa zaraz po premierze patcha z nowym contentem.
08.12.2011 | aktual.: 15.01.2016 15:02
Well, większość z Was wzruszy ramionami, kogo obchodzi, czy zabije się bossa jako pierwsza, ósma, czy piętnasta gildia na świecie.
Otóż, jak się okazuje, obchodzi masę ludzi, i to jak jasna cholera. Gildie robią wszystko - i mam na myśli naprawdę WSZYSTKO - żeby zrobić world firsta. Działa to tak - gdy zaczynacie orać jakiś loch, w którym jest powiedzmy ośmiu bossów (tak właśnie jest w nowym patchu), Wasza postać dostaje numerek, na podstawie którego serwer stwierdza, na jakim etapie lochu jesteście. Powiedzmy, że to taki sejw w chmurze. Numerek resetuje się co tydzień, w momencie tak zwanego server maintenance'u, czyli chwilowego odłączenia serwerów przez Blizzarda i czarowania nad nimi z jakimś toolem do czyszczenia baz danych i pewnie miliona jeszcze innych rzeczy.
Gdy pojawia się nowy dungeon - jak teraz - najpierw musicie go przeorać w normalnym trybie, żeby dostać się do trybu hard, w którym to właśnie najbardziej liczy się world first. Ale - mamy przecież ten głupi numerek, więc nie da się w pierwszym tygodniu po premierze patcha wyczyścić lochu na normalu i na hardzie.
Chyba że zrobi się tak jak jedna z gildii - zapłaci się za transfer postaci na inny serwer (i to zapłaci się grubo, kilkanaście o ile nie dwadzieścia euro od postaci). Tam dostaje się nowy numerek id, ale loch na normal już zaliczony, fioletowe gacie ubrane - i można atakować harda. Blizzard skapował się, że jest dziura w systemie i sprytnych rajderów ukarał zabraniem im nowego, pięknego sprzętu (i niezaliczeniem world firsta oczywiście).
W międzyczasie pojawił się jednak kolejny trik, tym razem z trybem rajdów dla noobów - tak zwanym LFR (Looking For Raid). To nowa rzecz w WoW-ie - tak jakby poziom trudności very easy, w którym tłucze się niby tych samych bossów, co "poważne” rajdy, ale po pierwsze bossowie są strasznie uproszczeni, a po drugie jak się już raz jakiś przedmiocik z bossa wygra, to nie można już w ogóle na nic rollować (jest taki system określania kto wygrywa loot, każdy rzuca kostką stuścienną, to nazywam się rollem), a po trzecie - do LFR można wchodzić nie raz na tydzień, ale tyle razy, ile się chce.
Okazało się - i wiadomość szybko się rozprzestrzeniła - że da się to wykorzystać. Jeśli nasza postać już coś z bossa dostała w którejś przebieżce, wystarczy że cała reszta rajdu (ta, która jeszcze nic nie brała w danym tygodniu) spasuje (czyli nie rzuci kostką), a my się wylogujemy i zalogujemy - żebyśmy mogli kolejny raz rollować.
Efekt? Najlepsze gildie świata oczyściły całą zawartość LFR kilkadziesiąt RAZY w przeciągu ostatnich kilku dni po to, żeby wszyscy ubrali co chcieli. Cichaczem liczyli na to, że będą gotowi na harda w nadchodzącym tygodniu dzięki zgarnięciu prawdziwych stosów epickich przedmiotów. Przeliczyli się, i to bardzo - dzisiaj Blizzard zbanował wszystkich, którzy z systemu korzystali, i to na osiem dni. Jak łatwo policzyć, dobrano taką, a nie inną liczbę dni, żeby hardcore rajderzy nie mogli przez dwa tygodnie zaatakować contentu na hardzie. Oto smutny mail, jakiego wszyscy dostali.
Oczywiście rajderzy wszędzie płaczą i szlochają. W tym czasie reszta świata puka się w głowę tudzież ma to w dupie, natomiast wrzucam tę opowiastkę jako lokalny folklor. Oraz zademonstrowanie, że prawdziwy hardcore nie zna absolutnie żadnych granic.
Cubituss
tekst pochodzi z bloga zagraceni.pl