Wolfenstein: Youngblood ma miejscami dość mocno przypominać Dishonored
Uwielbiam gry o Corvo i Emily, ale proszę.... tylko nie to!
Wolfenstein Youngblood nadchodzi wielkimi krokami, a tu nagle w PlayStation Official Magazine ukazał się wywiad z Jerkiem Gustafssonem, jednym z producentów gry - i zasiał we mnie cień wątpliwości. Przyznam się szczerze, że The New Order byłem rozczarowany ze względu na to, że skradaniem podminowywał elementy typowo shooterowe. Zwłaszcza na najwyższych poziomach trudności, skradanie było często jedyną opcją.
W Wolfa natomiast nie gra się przecież po to, by tylko kryć się po kątach i podcinać gardła od tyłu... Z tego średnio trafionego pomysłu częściowo wyrwały serię jednak dodatek The Old Blood oraz The New Colossus. To dzięki nim patrzę na dzieła Machine Games mimo wszystko dość przychylnie. Wciąż oferowały skradanie, ale jednocześnie zniknęło z nich wrażenie, że jedna z dróg jest lepsza. Czy aby na pewno nie czeka nas teraz krok wstecz?
Opowiada. Nic dziwnego, skoro do prac nad grą zaprzęgnięto właśnie Arkane Studios. Gry tego studia bardzo lubię, ale filozofia projektowania misji, jaką prezentuje np. Dishonored, nieszczególnie pasuje mi właśnie do Wolfensteina. Wolność to miła sprawa, ale czy nie będzie wiązać się także z faworyzowaniem mniej bezpośredniego stylu gry? Sam autor zauważył też, że taka konwencja wygenerowała pewne problemy jeżeli chodzi o narrację:
Jego zdaniem gra starczy nam też na bardzo długo. Studio planuje po zakończeniu prac nad kampanią dodać nowe wyzwania i misje poboczne. Jeżeli chodzi o zadania opcjonalne, ma to być najbardziej wypełniona dodatkową zawartością odsłona serii. Szczerze mówiąc powyższe deklaracje mnie osobiście nieco zaniepokoiły, ale i tak czekam już z niecierpliwością na 26 lipca, by zobaczyć, co w akcji pokażą młode panny Blazkowicz.
Krzysztof Kempski