Wolfenstein: The New Order - recenzja
Nie bałem się o poziom The New Order. Pomimo tego, że za grą stoi nowe studio, to przecież w MachineGames znajdziemy byłych pracowników Starbreeze, które swego czasu mocno zaskoczyło za sprawą Chronicles of Riddick. Od nowego Wolfensteina oczekiwałem w fajnego, bezpretensjonalnego strzelania. Gry, w której arsenał jest spory, wrogów masa, a rozkręcając lufę miniguna będę czuł, jak ulatują ze mnie wszelkie stresy. Dostałem dużo więcej.
"Wojna się skończyła. Naziści wygrali" Tytułowy Nowy Porządek oznacza snutą przez autorów alternatywną wizję historii. II wojnę światową wygrali w niej naziści, którzy atomem zmusili USA do kapitulacji, a Europę siłą podporządkowali własnej woli. Olbrzymia w tym zasługa niemieckiego naukowca Wilhelma "Trupiej Główki" Strasse, który najpierw uzbroił armię w zabójcze roboty, a potem pracował nad połączeniem maszyny z człowiekiem. B.J. Blazkowicz cudem przeżywa kolejne spotkanie ze Strasse, ale z wielkim kawałkiem metalu w głowie wygląda raczej na kogoś, kto dożyje swoich dni w szczecińskim szpitalu dla psychicznie chorych i nikt nie będzie wiedział, czy były żołnierz ma jeszcze jakiś kontakt ze światem.
Wolfenstein: The New Order - zwiastun premierowy Ale Blazko ma swojego anioła - pielęgniarkę Anię, która troszczy się o niego przez 14 lat spędzonych w stanie wegetatywnym. Żaden Niemiec nie stanie mu na drodze do spłacenia tego długu.
Przydługi wstęp brzmi banalnie, ale sama opowieść w The New Order jest dużo ciekawsza. To ten element zaskoczył mnie najmocniej i najbardziej na plus. O ile za Blazko trudno nadążyć, gdy ze ślepej żądzy zabijania nazistów wpada w filozoficzne rozterki, tak szeroka plejada bohaterów drugoplanowych wyciąga grę z szufladki "głupawa strzelanina". I nie mówię tu tylko o Ani, zresztą świetnie zagranej przez Alicję-Bachledę Curuś. Blazkowicz stanie się częścią działającego w Berlinie ruchu oporu, w którym wyrazistych charakterów nie brakuje. Każdy z nich dostanie swoje pięć minut.
wersja PS4
Na przykład wtedy, gdy po misji bojowej znajdziemy się w siedzibie ruchu oporu, a gra podrzuci nam pozornie banalne zadania. Opowieść robi się wtedy podobnie kameralna, co w trakcie przechadzania się po stacjach w Metro 2033. Każdy ma swoją odpowiedź na pytanie "dlaczego walczysz". W tych rozdziałach The New Order opowiada o wojnie poważnie, pozwalając na chwilę zapomnieć o tonach pocisków i laserów, które przed ujrzeniem napisów końcowych nasz niebieskooki heros wystrzeli do wielkich robotów na lądzie, pod wodą i w kosmosie.
Fakt, że opowieść została rozpisana na więcej postaci niż tylko Blazkowicza, wyszedł jej na dobre. Nie jest monotonna, nie jest pomijalna. Poczekajcie tylko, aż J. zagra Wam koncert. Gra aktorów, reżyseria scenek - wszystko zasługuje na pochwały.
wersja PS4
Świat jest tu fikcyjny, ale pokazuje prawdziwe oblicza prawdziwych wojen. Często słowami, ale MachineGames nie stroni też od bardzo plastycznych obrazów, które przez swą brutalną dosłowność potrafią stłamsić gracza. Zwłaszcza takiego z Polski, który ma w głowie historie wojennego okrucieństwa. Ale choć bywa krwawo, nie miałem wrażenia, że autorzy epatują przemocą dla samego faktu. To gra dla dorosłych, porusza dorosłe kwestie. Szwedzkim deweloperom udało się opowiedzieć o nich tak, by trafiły do odbiorcy.
"Es gibt ein Haus in Neu-Berlin" Alternatywna rzeczywistość, w której naziści są uzbrojeni w bojowe roboty, nie sprawia bynajmniej, że The New Order kompletnie odleciał w cyberklimaty. Gra, tak jak wcześniejsze odsłony serii, znów funduje nam inny świat, ale mocno zakorzeniony w znanej nam wersji rzeczywistości.
wersja PS4
Tyle że tu to Niemcy dyktowali jego powojenne losy. To oni pierwsi wylądowali na Księżycu, to oni nagrywali największe muzyczne hity (można je odtwarzać w menu, ciekawe czy poznacie wszystkie oryginały), to oni nawet po wygranej wojnie wciąż oblepiali każdą ścianę propagandowymi plakatami. MachineGames wywróciło znany nam świat na drugą stronę i trudno wśród tej wszechobecnej „niemieckości” nie poczuć się obco.
Stare nawyki nowego wilka Także mechanizmy samej rozgrywki mogą sprawić, że poczujecie się nieco dziwnie. The New Order idzie pod prąd współczesnych trendów, co ucieszy każdego, kto ma już dość Call of Duty i Battlefieldów. Aczkolwiek muszę sprecyzować, że chodzi tu jedynie o kampanię fabularną. MachineGames skupiło się tylko na niej - zapomnijcie o trybach sieciowych. Możecie też zapomnieć o regenerowaniu pełni zdrowia za osłoną - tu znów trzeba zbierać apteczki i pancerz, jak za dawnych czasów.
Blazkowicz taszczy w kieszeniach cały arsenał, więc - poza kilkoma momentami - nikt nie mówi mu, z jakiej broni ma w danej chwili korzystać. Liczba ich rodzajów może nie powala na kolana, ale każdy gnat ma tu swoje zastosowanie. A często i dwa, bo wraz z kolejnymi etapami natrafiamy na ulepszenia. Dzięki nim karabin szturmowy wzbogaci się o wyrzutnię rakiet, pistolet "przyozdobimy" tłumikiem, a snajperka zacznie strzelać laserami. Mówiłem już, że broń możemy trzymać w dwóch rękach naraz? A o cichych egzekucjach z bliska? Oczkiem w głowie autorów wydaje się Laserkraftwerk - połączenie palnika z karabinem laserowym. Pierwsza funkcja służy do przecinania siatek i łańcuchów. Własnoręczne wycinanie otworów wielkości kucającego człowieka na początku dorzuca cegiełkę do klimatu, ale później denerwuje, gdy musimy robić to pod ogniem nieprzyjaciela.
wersja PS4
Nie przepadałem za tą bronią do momentu, gdy po kilku ulepszeniach nie dostała potężnego kopa. Później bez niej nie ruszałem na opancerzonych przeciwników. Ci trochę mnie rozczarowali zarówno zachowaniem z gatunku "potrafię schować się za przeszkodą, ale i tak wystawię głowę", jak i brakiem zróżnicowania. Ponad zwykłymi piechurami jest kilka rodzajów tworów Trupiej Główki, z którymi lepiej nie iść na frontalną wymianę ognia i odpowiednio dobrać broń, tudzież rejon ostrzału, ale ich skuteczność na polu walki jest znikoma. Gdy po raz pierwszy wpadłem pomiędzy dwa trzypiętrowe roboty, pomyślałem, że autorzy robią sobie ze mnie jaja. Po kilku minutach biegania wte i wewte z obu zostały zgliszcza, a ja byłem rozczarowany prostactwem walki.
Metalowi wrogowie robili wiele hałasu i wyglądali groźnie, ale o ile trzymało się z dala od ich frontu, walka sprowadzała się do kilkuminutowej bieganiny. Im robot większy, tym mocniej rozczarowywało posyłanie go na złom. Lepiej wychodzi im rola straszaka, który wyskakuje gdzieś z boku w trakcie spokojnego spaceru korytarzem i kłapie metalową jadaczką.
wersja PS4
Nie do końca podoba mi się też konieczność własnoręcznego podnoszenia każdej paczki z amunicją leżącej na ziemi. W przypadku apteczek czy części pancerza jestem za tym rozwiązaniem, bo w trakcie dłuższych starć pozwala zachować przydatne przedmioty na czarną godzinę. Ale bieg korytarzem połączony z ostrzeliwaniem się i opętańczym klikaniem kwadratu, by zbierać pociski, gdy ten sam przycisk odpowiada za przeładowanie, to chybiony pomysł.
Do wszystkiego można się jednak przyzwyczaić, a Wolfenstein bardzo to ułatwia, fundując czystą, pierwotną radochę z kolejnych wymian ognia. Zakochałem się w tym prostym, acz bardzo funkcjonalnym arsenale i - przede wszystkim - w tym, co robi on z wrogami oraz otoczeniem. W dodatku w skórze Blazko czułem się wyjątkowo dobrze - nie ograniczał mnie zbyt skąpy wachlarz ruchów (są ślizgi, wychylanie się zza osłon), nikt nie mówił mi co mam robić. Miałem swój arsenał, planszę pełną wrogów i mogłem się z nimi bawić tak jak chciałem. Po kampaniach CoD i BF, które na siłę pchają gracza przez swoje korytarze, tu doceniłem większą swobodę.
wersja PS4
The New Order to także system rozwoju postaci sprężony ze stylem gracza. Coś dla siebie znajdą tu nie tylko fani wygrzewu z dwóch karabinów naraz. Ba, przekradanie się przez mapy i eliminowanie po cichu oficerów, by nie wezwali posiłków, jest prostsze niż stawianie czoła całej armii. Może nawet zbyt proste, bo wrogowie pozostają ślepi i głusi na los swoich kompanów. Do tego Blazko może załatwić ich nie tylko z bliska, ale także rzucając nożem czy korzystając z pistoletu z tłumikiem. Wolfenstein nagradza wykonanie zestawów akcji ulepszeniami bojowych umiejętności Blazkowicza, dzięki czemu możemy trochę lepiej dostosować go do własnego stylu gry. Pod koniec i tak będziecie uniwersalną maszyną do zabijania na rozmaite sposoby, ale wolę takie, działające we współpracy z graczem, podejście do rozwoju bohatera.
Nie ma czasu na nudę Szalenie podobała mi się też różnorodność lokacji, w jakie zabrała mnie ponad dziesięciogodzinna, idealnie porcjowana kampania. W każdej misji wzrok karmiony jest nowym otoczeniem oraz nową paletą barw. MachineGames naprawdę przyłożyło się do tego, by nudę na dystans trzymała nie tylko akcja, ale i jej miejsce. W dodatku mapy najczęściej dają graczowi sporo swobody eksploracji, wynagradzając jego ciekawość i spostrzegawczość toną, TONĄ znajdziek, na które trafia się tu co kilka kroków. Jeśli lubicie zabawy w zbieranie wszystkiego, to baaardzo polubicie tego Wolfensteina. Szkoda tylko, że choć gra oferuje w pewnym momencie wybór (to chyba złe słowo, biorąc pod uwagę okoliczności) jednej z dwóch ścieżek dalszej rozgrywki, to obie różnią się jedynie w kilku detalach.
wersja PS4
Werdykt: To niezła ironia, że akurat Wolfenstein jest przeciągiem, który nieco wietrzy współczesne strzelaniny, ale bynajmniej nie jest to powód do narzekań. Od lat nie bawiłem się tak dobrze w czystej wody FPS-ie, a The New Order to nawet coś więcej. Zatrudnienie autorów The Chronicles of Riddick było strzałem w dziesiątkę. Stworzyli bohaterów, dzięki którym opowieść stała się tak samo mocną stroną gry, co sycąca rozgrywka. The New Order awansował tę serię z trepa na oficera.
Maciej Kowalik
Platformy:PS3, PS4, 360, Xbox One, PC Producent:MachineGames Wydawca:Bethesda Dystrybutor:Cenega Data premiery:20.05.2014 PEGI:18 Wymagania: Intel Core i7, 4 GB RAM, GeForce 460/ATI Radeon HD 6850
Grę do recenzji udostępnił dystrybutor. Testowaliśmy wersję na PS4. Screeny pochodzą od redakcji.