Wolfenstein The New Order - nowe szaty B.J. Blazkowicza

Wolfenstein The New Order - nowe szaty B.J. Blazkowicza

Wolfenstein The New Order - nowe szaty B.J. Blazkowicza
marcindmjqtx
21.06.2013 19:01, aktualizacja: 07.01.2016 15:45

Prezentacja Wolfenstein: The New Order pokazała, że pokazywanie nagranej (albo granej na żywo) rozgrywki to błąd. Drodzy twórcy, wydawcy, dystrybutorzy - nie róbcie tego. Dlaczego?

Forma prezentacji: 25 minut pokazu nagranej rozgrywki i możliwość zagrania w inny fragment

Proste, w Wolfenstein: The New Order lepiej się gra, niż go ogląda. Gdy patrzyłem na rozgrywkę, to określenie "list miłosny do ID Software" jakiego używa wobec gry MachineGames (dawne Starbreeze), brzmiało jak obelga. Widziałem bowiem prawie to samo, co kiedyś, jakby 31 lat nigdy nie minęło.

Założenia fabularne są ciekawe. W roli głównej występuje ten sam B. J. Blazkowicz, co kiedyś. Niczym Kapitan Ameryka przetrwał w śpiączce i obudził się w 1960 r. Jednak nie obudził się w radosnym świecie kapitalizmu i demokracji, a w ponurej przyszłości , gdzie światem rządzą Naziści. Nic dziwnego, że szlag go trafia, łapie więc za karabin i robi to, co zawsze robił najlepiej.

Zanim przeszliśmy do polowania na nazistów, zobaczyłem, dlaczego to jednak nie jest do końca ten sam Wolfenstein i twórcy określają grę jako "adventure shooter". W krótkiej scence fabularnej przedstawiono szaloną przeciwniczkę - obersturmbannführer Engel i jej seksualną zabawkę, chłoptasia o imieniu Bubi. Blazkowicz miał pecha wpaść na tę parę w pociągu, którym podróżował incognito ze swoją towarzyszką Anyą.

Frau Engel nie podobał się wyraz jego twarzy, więc postanowiła poddać go sprawdzianowi na "aryjskość". I choć gra pozwalała dowolnie wybierać zdjęcia w teście psychologicznym, to mam wrażenie, że nie dałoby się wybrać źle, nawet gdy zasugerowano, że jedną z opcji może być pistolet. To jednak wymaga sprawdzenia. Grającemu udało się wyplątać z niezręcznej sytuacji i udać do kabiny, do Anyi. Sugestia wątku romantycznego była bardzo łopatologiczna, także spodziewajcie się go w grze.

W końcu pociąg się wykoleił i przeszliśmy do rozgrywki właściwej. Nagle element "adventure" się gdzieś ulotnił. The New Order wyglądał jak Wolfenstein z grobu powstały i w ładniejszą grafikę ubrany. Prezentujący szedł do przodu i strzelał, tu uruchomił jakiś skrypt, tam przepalił jakieś przejście drugim trybem broni, po czym zmienił ją na inną i dalej strzelał, rzucając przy tym typowe teksty wielkiego faceta z wielkim gnatem. O ile w czasie przerywnika interesowały mnie jego losy, to w walce kompletnie mi zobojętniał. Nadal jest nijaki jak jego facjata z oryginalnego Wolfensteina. Ale trzeba przyznać, że dekoracje dookoła były bardzo ładne, a stylistyka postaci i broni ciekawa.

Gdybym tylko obejrzał nowego Wolfensteina, moje zainteresowanie byłoby dużo mniejsze. Na szczęście po wyjściu z kinowej salki natknąłem się na stanowiska do gry.

Tam odkryłem, że metoda „idź i strzelaj” nie działa. Konieczne jest ukrywanie się za zasłonami (w FPSie to nie aż tak typowe) i wychylanie z nich, by oddać serię czy mierzony strzał. Jeśli tego nie zrobiłem, to tona ołowiu jaką wypluwał z siebie wróg posyłała mnie na glebę. Przydaje się też częściowo zniszczalne otoczenie - chowając ego się za rogiem wroga, można odstrzelić waląc po prostu w narożny kawałek muru, który rozpryśnie się jak gips.

Próby różnych podejść do pokoju strzeżonego przez dwa spore patrole i mecha zajęły mi 20 minut, jakie miałem na pogranie. Nawet na normalu było przyjemnie trudno - znaczącej przewagi nie dało mi nawet działko, które znalazłem na pomoście nad pokojem. Raz próbowałem ukryć się w pokoiku na uboczu, raz atakowałem mecha frontalnie, raz wśliznąłem do przylegającego pomieszczenia i otworzyłem sejf ze skarbem (fajna minigierka). Choć wrogowie zawsze z grubsza robili to samo, to nieźle radzili sobie ze zlokalizowaniem mnie i uprzedzeniem, że jestem w korytarzu.

Jak już wspomniałem, bardzo podoba mi się design gry: nie jest ani do końca futurystyczny, ani diesel/steampunkowy, ani „drugowojenny” - ma po trochu ze wszystkiego. Naziści są demoniczni, nieludzcy, chwilami może nawet za bardzo i przypominają typowych kosmitów. Wśród nich są zarówno zwykli (albo raczej „zwyklejsi”) żołnierze w czarnych płaszczach, cyborgi, jak i wielcy mechanaziole, których trzeba rozwalać kawałek po kawałku. Są też maszyny - jak widoczny na pierwszym zdjęciu robopies. Więcej zobaczycie w galerii.

Wybór broni to też galeria osobowości - co prawda jak grałem, dostała mi się standardowa trójca pistolet, karabin i obrzyn, ale w czasie wcześniejszej prezentacji pokazywano bardziej kosmiczne giwery - podejrzewam, że zrobione przy pomocy skradzionej wrogowi technologii. Smaczku dodaje fakt, że niektórych modeli można nosić po dwie sztuki.

Nie mam wielkich oczekiwań co do Wolfenstein: The New Order. Po tym, co widziałem i zagrałem spodziewam się oskryptowanej strzelanki, która pozwoli mi prześledzić fabułkę w ciekawym świecie (te Starbreeze wychodzą) i wystrzelić miliony pocisków, a czasem pomyśleć nad jakimś prostym zadaniem. I pewnie to dostanę. W końcu w liście miłosnym do kogoś powinno się wychwalać jego zalety, nie ważne jak dawno temu były zaletami.

Wolfenstein: The New Order ukaże się w 2014 na PlayStation 3, PlayStation 4, Xboksa 360, Xboksa One i oczywiście PC, skąd seria się wywodzi.

Paweł Kamiński

Wolfenstein: The New Order (PS4)

  • Gatunek: strzelanina
  • Kategoria wiekowa: od 18 lat
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)