Wolfenstein 3D - 20 lat gry, która zmieniła świat. I wywróciła mój żołądek do góry nogami
W zeszłym tygodniu Wolfenstein 3D, jedna z najważniejszych gier w historii, świętowała 20 już urodziny. Tyle wspomnień!
Za każdym razem gdy rozpoczyna się dyskusja o szkodliwym wpływie brutalnych gier i konieczności ograniczania najmłodszym dostępu do nich, z pewnym rozrzewnieniem wspominam początki swojego grania. Była pierwsza połowa lat 90. w domu nie było jeszcze komputera osobistego, więc świat gier poznawałem przychodząc do pracy ojca, gdzie stały maszyny z takimi klasykami na dysku jak pierwszy Commanche, Supaplex, Prince of Persia. W pewnym momencie pojawiło się tam też Wolfenstein 3D. Gra ociekająca krwią, oferująca możliwość strzelania do skrzeczących po niemiecku nazistów. W finale na gracza czekał Hitler! Idealna produkcja dla 8-9 latka! Przynajmniej zdaniem mojego ojca.
Aby uczcić jubileusz Wolfensteina id Software udostępniło grę w przeglądarce. Sprawdźcie sami.
Wolfenstein 3D powstał w 1992 roku rękami id Software, sześcioosobowej grupy pod przewodnictwem dwóch Johnów: Romero i Carmacka. Swoje pierwsze prawdziwe pieniądze za robienie gier zdobyli za sprawą Comandera Keena, gry platformowej w stylu Super Mario. Rok przed Wolfensteinem stworzyli Hovertank i Catacomb 3-D, dwie gry z trójwymiarowym labiryntem obserwowany z perspektywy pierwszej osoby. Jednakże dopiero przerobienie tego pomysłu na strzelanie do nazistów przyniosło im oszałamiającą sławę.
Tytuł gry nawiązywał do wydanego w 1981 roku Castle Wolfenstein, w którego za młodu grali członkowie id. Wolfenstein 3D był wręcz swego rodzaju""trójwymiarową adaptacją" starej gry, o której oryginalny autor, Silas Warner, w ogóle nie wiedział. Gdy już po premierze Romero i Jay Wilbur spotkali Warnera, gra mu się bardzo spodobała i złożył autograf na pudełku z "wersją 3-D”.
Oryginalny Castle Wolfenstein
Fabuła była banalna i chyba nawet nie zdawałem sobie sprawy z jej istnienia. Dziś wiem, że B.J. Blazkowitch był uwięziony w zamku Wolfenstein i musiał wywalczyć sobie wolność wyżynając hordy nazistów. Dla mnie wówczas gra była po prostu wariacją na temat Czterech Pancernych i Psa, ale na ekranie monitora.
Gdy rozmawiamy dzisiaj o możliwościach drzemiących w cyfrowej dystrybucji i natychmiastowym dostępie do gier często zapominamy, że na początku lat 90. internet w Stanach Zjednoczonych wyglądał zupełnie inaczej niż w Polsce.
Poznaj Sonderkommando Revolt, skandalizującą przeróbkę Wolfenstaina opowiadającą o buncie w obozie koncentracyjnym
Wolfenstein 3D był po części tym, co dzisiaj nazywamy "grą z cyfrowej dystrybucji”, tylko, że wtedy to nazywało się "shareware”. Na dodatek był też tym, co dzisiaj nazywamy "grą epizodyczną” i co kilka lat temu, gdy Valve użył tego określenia na dodatki do Half-Life 2 z 2004 roku pachniało niesamowitą nowością. Ba, Wolfenstein 3D był też grą testowaną za pośrednictwem sieci, bo autorzy rozsyłali próbną wersję graczom do betatestów.
Gracze mogli za darmo pobrać z sieci BBS (Bulletin Board System) za pomocą swoich modemów pierwszy epizod Wolfensteina, a jeśli im się spodobał, za resztę zapłacić i otrzymać pocztą. Oczywiście zestaw wszystkich epizodów był bardziej opłacalny niż paczka z trzema.
5 maja 1992 roku gra została przesłana na serwery. Początkowo planowano wydanie łącznie trzech epizodów, ale jako, że stworzenie jednego poziomu zajmowało id mniej więcej dzień, postanowiono rozszerzyć grę dwukrotnie, aż do sześciu epizodów. Łącznie oznaczało to kilkadziesiąt poziomów. Za 50 dolarów.
Ogółem licząc, budżet gry wyniósł 25 tysięcy dolarów. Ich dotychczasowy sukces, Commandor Keen, przynosił około 30 tysięcy dolarów miesięcznie. Pierwszy czek ze sprzedaży Wolfensteina opiewał na... 100 tysięcy dolarów. Na koniec roku ich zyski zaczęły być liczone w milionach.
Nie wiem w jaki sposób mój ojciec zdobywał gry. Wówczas w państwowym ośrodku badawczym w którym pracował było kilku młodszych od niego kolegów, którzy grali po pracy na służbowych komputerach. Podejrzewam, że jak wszyscy brali od znajomych, albo właśnie z raczkującej w Polsce sieci. Ojciec specjalnie zostawał nieco dłużej w pracy abym mógł sobie pograć lub drukować cliparty z Corela na gigantyczny ploterze stojącym w jego pokoju.
Dzisiaj dyskusja pomiędzy miłośnikami konsol i pecetów często sprowadza się do tego, czym lepiej jest sterować w strzelankach: padem czy myszką i klawiaturą. Wolfenstain powstał w czasach, gdy w FPS-ach jeszcze nie korzystano z myszek, dzięki czemu grało się w nie trochę tak jak w dzisiejsze gry wyścigowe. Wolfenstein był bardzo szybki, pędziło się pikselowymi korytarzami i zabijało hordy nazistów. Od tempa mogło się zwrócić w głowie. I zawróciło - pewnego razu podczas gry zrobiło mi się po prostu niedobrze i zwymiotowałem prosto na stanowisko pracy mojego ojca.
Z tego co pamiętam, następnego dnia mama nie puściła mnie do szkoły.
Była to jedyna gra, która wywołała u mnie nudności. Spędziłem potem setki (tysiące?) godzin na strzelankach, nigdy też nie skarżyłem się na chorobę lokomocyjną. Gra id Software była wyjątkowa. Przez wiele lat nie mogłem znaleźć drugiej osoby, która miałaby podobne objawy podczas Wolfensteina co ja. Okazuje się jednak, że w żadnym wypadku nie byłem odosobniony. Gracze dzień i noc wydzwaniali do siedziby id i ich wydawcy z zażaleniami na nudności wywołane przez grę. Niektórzy uważali, że to dlatego, że zwiedzanie korytarzy było takie płynne. Inni obarczali winą szybkie tempo poruszania się. Ówczesne amerykańskie fora dyskusyjne pełne były historii na ten temat.
Posłuchaj Johna Carmacka wspominającego pracę nad Wolfenstien 3D
Jednakże nudności były niczym w porównaniu ze skalą oburzenia wywołaną poziomem przemocy zaprezentowanej w Wolfensteinie. Gdy wydawca pudełkowej wersji gry jeszcze przed jej wydaniem zwrócił uwagę, że jest trochę zbyt krwawa, reakcją id Software było... zamieszczenie jeszcze większej ilości obrazów pełnych krwi i przemocy. Ze ściany zwisały kościotrupy, naziści byli przerabiani na krwawe ochłapy, po korytarzach walały się zwłoki. Wolfenstein 3D był czymś drastycznie innym niż Commandor Keen.
I gracze oszaleli na jego punkcie.
Potem nastąpiły kolejne gry id Software, jeszcze większy sukces Dooma, Quake'a. Ale to właśnie Wolfenstein jest uważany za pierwszą strzelankę. Setki jego naśladowców uczynił zapoczątkowany przez amerykanów gatunek jednym z najpopularniejszym w historii gier.
Lata później, już gdy byłem w liceum, Wolfenstein, czy też jego demo, zostało umieszczone na płycie dodawanej do CD-Action. Zainstalowałem, odpaliłem, chwilę pograłem i nie uwierzycie, co się stało...
Przy pisaniu tekstu korzystałem z "Masters of Doom” Davida Kushnera, świetnej książki poświęconej id Software, którą Wam z całego serca polecam.
Konrad Hildebrand