Wolfenstein 2: The New Colossus - zakochałem się w nazistowskim Roswell
I w niektórych aktorach też.
Nigdy nie jeździłem na wózku inwalidzkim w strzelaninie (i nigdy nie spodziewałem się, że napiszę takie zdanie). Demo nowego Wolfensteina pozwoliło mi to zmienić, co zrobiłem z radością. Blazkowicz po kilku miesiącach śpiączki budzi się na nazistowskim statku, kładzie sobie karabin na wątłe kolana i rusza wąskimi korytarzami, pchając kółka wózka po pokładzie.
W taki sposób przemieszczamy się calutki, nie-taki-znowu-krótki poziom, więc jest całkiem ciekawie, szczególnie że deweloperzy przyłożyli się do swojego zadania. Owszem, jesteśmy nienaturalnie zwrotni, bo jednak nie chodzi o to, żebyśmy się męczyli, ale Blazkowicz odkłada broń, gdy jej nie potrzebuje, czuć też wyraźnie siłę, z jaką popycha wózek. Poza tym nie skorzystamy z żadnych schodów, no chyba że w dół, jednostronnie. Prosta i jednocześnie świetna wariacja antycznych mechanik.
Wolfenstein II: The New Colossus –E3 2017 Announce Trailer (PEGI)
Bo to wszystko nie powstrzyma nas oczywiście przed wybiciem dziesiątek nazistów, co zrobimy z radością bardzo podobną do tej, jaką mogliśmy poczuć w The New Order. Kiedy natomiast dojedziemy już do końca poziomu, który zdecydowanie udowadnia, że statki nie muszą być nudne, otrzymamy długą cutscenkę. Powróci Irene Engel, jedna z antagonistek The New Order, tym razem wraz ze swoją otyłą, zaszczutą córką. I to w takich momentach Wolfenstein zdaje się błyszczeć najbardziej: kiedy możemy podziwiać pracę scenarzystów i aktorów, bo poszczególne sceny The New Colossus ogląda się jak bardzo dobry film.
Nasila się to szczególnie w drugiej zaprezentowanej misji, która rozgrywa się w okupowanym przez Niemców Roswell. Właściciel tamtejszego baru, to jak opowiada o różnych teoriach spiskowych, jak się porusza... No gdzie jak gdzie, ale nie spodziewałbym się, że to właśnie w Wolfensteinie mógłbym zachwycać się przede wszystkim historią. Może nie jej treścią, ale tym, jak kapitalnie jest opowiedziana, nie odmawiając sobie nawet dziesięciominutowego przerywnika filmowego. Ba, poprzedzonego nie jakąś wielką sieczką, tylko spacerem po mieście!
Aż szkoda, że nie przyszło mi potem walczyć na tych rozświetlonych słońcem ulicach. Niestety, fabuła zabrała mnie do dusznych podziemi nazistowskiej bazy, co wywołało déjà vu po dusznej sekcji na statku. Mam nadzieję, że w pełnej wersji miejscówki będą bardziej zróżnicowane, bo pod koniec dwugodzinnego dema, kiedy kolejne segmenty miały coraz więcej wrogów, wkradła się szczypta monotonii; zatęskniłem wtedy i za Roswell, i jakimś porządnym przerywnikiem filmowym.
Nie, żeby strzelało się źle - mechanika znana jest już z The New Order i nie ma tutaj raczej zaskoczeń. Dało się miejscami poskradać, choć miałem wrażenie, że design poziomu niespecjalnie temu sprzyja. Za to walka wręcz wciąż potrafiła być bardzo skuteczna. Zastępy wrogów od czasu do czasu dawały się we znaki, twórcy wciąż jednak balansują poziom trudności. Osobiście nie mam nic przeciwko większemu wyzwaniu, byle by pocić się w ciekawszych lokacjach.
Tak czy inaczej były to zdecydowanie jedne z najbardziej dopracowanych i najmilej spędzonych dwóch godzin Gamescomu. Najbardziej nie mogę się doczekać kolejnych aktorskich popisów i elementów równie oryginalnych co jazda na wózku czy nazistowskie Roswell. I coś mi mówi, że twórcy mają tego jeszcze trochę w zanadrzu.
Przeczytaj także:
Pod tagiem Prosto z GC 2017 znajdziesz nasze wrażenia z innych ogrywanych i oglądanych w Kolonii gier.
Patryk Fijałkowski