Wolfenstein 2: The New Colossus - recenzja. 1001 sposobów na pozbycie się nazisty
Sposób 1: toporek. Sposób 2: fantastyczny scenariusz. Sposób 3: 999 kul.
31.10.2017 | aktual.: 31.10.2017 12:22
W Wolfensteinie 2 bardzo dobrze zabija się nazistów. Obserwowanie jak Blazkowicz wyciera zbrodniarzem podłogę za pomocą toporka wbitego w pierś nie nudzi się nawet po dziesięciu godzinach zabójstw. Tego typu zdania zawsze brzmią okropnie, ale wiecie pewnie, o co chodzi - o ten pierwotny instynkt, świadomość, że robimy coś bardzo bolesnego komuś, kto bardzo na to zasłużył. Przyjemność z zaprowadzania porządku za pomocą najprymitywniejszych, najbardziej zwierzęcych metod.Zabawne jest jednak to, że nie zwierzęce momenty są najlepsze w The New Colossus, tylko te zaskakująco ludzkie, najprostsze. Sposób, w jaki bohater nie zauważa, że popiół z papierosa sypie mu się na kanapę czy czysta, nieokiełznana radość z powodu toalety zaopatrzonej w bieżącą wodę. Małe interakcje między członkami załogi. Solówka na klarnecie w hałasie wystrzeliwanych kul. Wolfenstein 2 w całym swoim nieustannie podsycanym absurdzie i przerysowanej makabrze oferuje nam wgląd w jedne z najbardziej przekonywujących, najlepiej zagranych postaci, jakie można obserwować w grach wideo.Brzmi wam to wszystko jak opis Wolfenstein: The New Order z 2014? To dobrze, bo The New Colossus jest sequelem stworzonym według niezawodnej formuły "więcej, lepiej, ostrzej". Jeśli więc graliście w pierwszą część - a powinniście, bo nowa gra jest bezpośrednią kontynuacją tamtej historii z całym bagażem motywacji i relacji bohaterów - wiecie, czego się spodziewać i nie musicie czytać dalej. Idźcie lepiej zabijać nazoli.To, że gra polegająca na mordowaniu setek albo i tysięcy nazistów ma jedną z najlepszych narracji 2017, nie świadczy wcale źle o aktualnym stanie branży, tylko podkreśla, jakim zdolnym studiem jest MachineGames. Wolfenstein 2 zatwierdza status rebootowanej serii jako wyznacznika fabularnych FPS-ów z doskonale wyreżyserowanymi przerywnikami filmowymi i pierwszorzędnym aktorstwem. Kolos ustawia poprzeczkę jeszcze wyżej niż poprzednik.
Postacie tutaj żyją, oddychają małymi rzeczami: niedbałymi wtrąceniami w środku zdania albo tym, że w całym wojennym piekle lubią sobie wciąż ułożyć pasjansa czy zachwycić się masłem orzechowym. Ale również w tych poważniejszych scenach - opłakiwania poległych, kochania ocalałych, rozpalania nadziei - potrafią przekazać takie emocje, że w nich zwyczajnie wierzymy. Dzięki temu oglądanie każdej sceny - i tej filmowej, i wychwyconej ukradkiem podczas swobodnego spacerowania po zatłoczonej bazie - to największa przyjemność gry, większa nawet niż te wszystkie wybuchy, ściskane oburącz kałachy czy wbijane w nazistowskie czaszki toporki. Dbałość o wiarygodnych bohaterów świetnie zresztą współgra z pulpowym aspektem całej opowieści, nadając jej groteskowego sznytu rodem z filmów Rodrigueza. Narracja ma dzięki temu świetny rytm i w żadnym momencie nie nudzi.Scenariusz na zmianę rozbawia, wzrusza i przeraża. Autorzy w żadnym wypadku nie uciekają od ciężkich tematów, a niektóre obrazy wstrząsają nie z powodu gore, tylko surowego oddania koszmarów rzeczywistości i ludzkiego bestialstwa. Chętnie napisałbym o części z tych obrazów - pierwszym strzale Blazkowicza, opowieści przywódczyni nowojorskiego ruchu oporu czy wątku Wyatta - ale przede wszystkim nie chcę wam niczego zdradzać. Polecam też unikać nadmiaru materiałów promocyjnych czy gifów w sieci - nie warto psuć sobie niektórych niespodzianek. Bo o ile sama fabuła - skupiająca się u podstaw na wyzwalaniu USA spod niemieckiej okupacji - przebiega dosyć standardowo, o tyle najważniejsze są wszystkie te mniejsze zakręty i interakcje, których doświadczymy w trakcie całej podróży. To one zostaną w głowie na długo. I to choćby tylko dla nich warto zagrać w The New Colossus.A przecież narracyjne serducho gry pompowane jest krwią nazistów zabijanych w trakcie rozgrywki. Trup ściele się tak gęsto, że czasami nie widać podłogi. Dosłownie. Mechanizmy oldskulowej strzelanki są praktycznie identyczne jak w poprzedniej części, z tym że teraz je dopieszczono. The New Order potrafiło mnie zresztą pod tym względem znudzić - do tego stopnia, że ustawiałem najniższy poziom trudności i przeżynałem się przez poziom, byle zobaczyć kolejny przerywnik filmowy. Tutaj nie przeszło mi to przez myśl.
Projektanci przede wszystkim przygotowali plansze na tyle sprytnie, że gracz płynnie przełącza się między różnymi stylami rozgrywki. Najpierw bawimy się w skrytobójcę, by zabić dowódców, którzy mogą w razie alarmu wezwać posiłki, a potem rozpoczynamy radosną rzeźnię. Naparzamy się z diabelnie szybkimi robotami, zmniejszając dystans i skutecznie eliminując ich w walce wręcz, by po chwili być zmuszonym pod nawałem przeciwników podnieść ciężki laser z poległego wroga i wypalić sobie drogę naprzód. A kiedy energia w laserze się wyczerpie, opuszczamy go i flankujemy pozostałych nazistów z kałachem w jednej ręce i strzelbą w drugiej. Elementy znajome z poprzedniej części tutaj działają po prostu lepiej, bowiem aranżacja poziomów i rodzaje nasyłanych żołnierzy często zmuszają do improwizacji. Do tego otrzymujemy nowe umiejętności, które nie tylko urozmaicają walkę, ale i eksplorację czy skradanie.No właśnie, skradanie. Gra dalej całkiem mocno zachęca, żeby czasem załatwić sprawy po cichu, wciąż mam jednak poczucie, że jednocześnie daje trochę za mało narzędzi, by naprawdę dobrze się bawić w takim trybie. Ja mam słabość do skradania, więc i tak często to robiłem; ba, nawet bawiłem się przy tym dobrze, mogąc urozmaicić sobie rozgrywkę. Ale nie rozumiałem, czemu twórcy nie mogą pójść w tym kierunku z jeszcze większą dozą odwagi - wprowadzić możliwość usuwania ciał czy jakikolwiek wskaźnik świadomości wrogów. Doceniłbym też możliwość dokładniejszego przeskanowania pomieszczeń wypchanych patrolami. Bez takich udogodnień skradanie się często przypominało jedzenie zupy widelcem.Powraca też system rozwoju, w którym aby odblokować jakiś stały bonus - na przykład 10% szybsze poruszanie się w ukryciu - należy spełnić wymagania w rodzaju dwudziestu strzałów w głowę, cichego zabicia określonej liczby dowódców czy szabrowania ich ciał. Tym razem dzieli się na trzy krótkie drzewka i przedstawiony jest znacznie czytelniej, co zachęca do realizacji wymogów. Udoskonalić możemy również każdą broń - dokładnie na trzy sposoby, za pomocą znajdowanych na mapie narzędzi. Jest to system satysfakcjonujący i prosty jak budowa cepa, pasuje więc do natury Wolfensteina.Samo strzelanie sprawia kupę frajdy. Bronie wciąż nie powalają liczebnością, ale wcale nie muszą - same w sobie, wraz z ulepszeniami, są zróżnicowane; każdą gra się trochę inaczej, moc każdej czuć po naciśnięciu spustu. Z każdej też korzystałem - nie było tak, że na początku jedna przypadła mi najbardziej do gustu i to jej się kurczowo trzymałem. Gra wrzuca nas w tak różnorodne sytuacje bojowe, że liczyć będzie się nabój każdego rodzaju.Tylko ci przeciwnicy mogliby się czasem zachować trochę mądrzej niż bezmyślnie pakować się całymi stadami pod lufę na wąskim korytarzu. Poza tym któraś łatka powinna sprawić, że szybciej zobaczymy wizualne symptomy umierania. Podczas wymian ognia często było tak, że w jednej sekundzie ciemniał ekran, komunikując "lepiej się schowaj" i jeszcze w tej samej sekundzie ginąłem. Dzięki za radę, gro.Vice przygotowało świetny materiał, w którym mocne, godne szacunku słowa na temat współczesnych nazistów mówi Pete Hines z Bethesdy.
Główny wątek The New Colossus trwa mniej więcej tyle co w jedynce, czyli paręnaście godzin, ale gra dorzuca gratis garść aktywności pobocznych. Oprócz krótkich zadań od członków załogi, w połowie gry zyskujemy dostęp do Enigmy - maszyny, dzięki której za pomocą kodów zbieranych z ciał dowódców odszyfrujemy lokalizację nazistowskich generałów. Po wykonaniu prostej minigierki w dopasowywanie wzorów będziemy mogli wyruszyć na misję zabicia takiego delikwenta. Tych jest aż szesnastu, osoby rozsmakowane w rzeźnickim aspekcie Wolfensteina będą mogły zatem solidnie wydłużyć sobie rozgrywkę. Niech tylko nie liczą na jakąś wypasioną nagrodę w rodzaju innego zakończenia, dodatkowych przerywników filmowych czy czegoś w tym rodzaju.Wielu może też zainteresować polowanie na znajdźki - grafiki koncepcyjne, modele postaci, karty ze znanymi osobami czy zabawki dla Maxa Hassa zręcznie poukrywano na wszystkich planszach. Są to na tyle ciekawe pierdółki, że chce się za nimi rozglądać. Szczególnie za dziesięcioma płytami winylowymi - na każdą przypada jeden utwór od fikcyjnej kapeli umiejscowionej w świecie gry. Przerażająco pocieszne "Changeover Day" od nazistowskiej wersji Beatlesów, opowiadające o dniu, w którym Amerykanie musieli zacząć mówić po niemiecku, to jedna z perełek, która do teraz siedzi mi w głowie.Ba, takie przywiązanie do detali to mocna zaleta Wolfensteina 2. Podczas spacerowania po niemieckiej wersji Roswell aż chce się spojrzeć na każdą witrynę, a pranie rozwieszone na głównym pokładzie U-boota służącego partyzantom za bazę opowiada historię lepiej niż dziesiątki słów. Ten Kolos ma marmurowe nogi złożone właśnie z tego typu szczegółów. To dzięki nim zostawałem w knajpie pięć minut dłużej, by popatrzeć jak upośledzony Max Hass gra w bilard. To one sprawiały, że stałem się bardzo uważnym mordercą nazistów. Turystą wśród bojowników o wolność.A miałem co zwiedzać - gra zabiera nas w najróżniejsze rejony nazistowskiego USA, zaliczając przy tym graficzny lifting godny trzech lat dzielących nas od The New Order. Zobaczymy tu pełne kolorów miejscówki w rodzaju wspomnianego Roswell, iście falloutowe pocztówki Manhattanu... i dużo bunkrów czy innych surowych, militarystycznych korytarzy. Jak dla mnie odrobinę za dużo, szczególnie że graficy przygotowali przecież też świetne, bardziej organiczne i bogate wizualnie miejscówki do naparzania. Cóż, podobny problem miałem z The New Order. Absolutnie żadnych zarzutów nie mam natomiast do niezawodnego Micka Gordona - kompozytor do swoich spokojniejszych brzmień z poprzedniej odsłony dorzuca trochę więcej ciężaru i brudu znanego z Dooma. Czekam na oficjalną premierę ścieżki dźwiękowej.The New Colossus szlifuje to, co zapoczątkowało The New Order, oferując nam chyba najambitniejsze wyżynanie nazistów w historii. To gra szczególnie istotna w dzisiejszych czasach, gdy firmy w rodzaju EA odwracają się od singlowych gier - fabularny FPS, który nie próbuje być absolutnie niczym innym; który zachwyci i rozgrywką, i opowieścią, a przede wszystkim biorącymi w niej udział bohaterami. Protagonistów pokochamy, antagonistów znienawidzimy. Każdą scenkę obejrzymy jak dobry film.W obliczu tak kapitalnie zrealizowanej wizji w ogóle nie bolą drobne niedociągnięcia w rodzaju delikatnej monotonii wnętrz czy drobnych potknięć w mechanizmach. Wiele osób zdaje się na przykład narzekać na niesatysfakcjonujące zakończenie i choć częściowo to rozumiem, bo jeden element faktycznie "nie kliknął", to uważam, że twórcy zrobili tam też coś bardzo dojrzałego. Dającego do myślenia. I szanuję ich za odwagę, by pójść właśnie w takim kierunku.Oj tak, Wolfenstein 2 ogólnie ma jaja ze stali. Choć - jak ktoś w pewnym momencie mówi Blazkowiczowi - to takie głupie, że wyznacznikiem tego, czy ktoś jest twardzielem, są "wrażliwe maleństwa leżące sobie wygodnie w pomarszczonym opakowaniu z pierdolonej skóry".Patryk Fijałkowski