Wirtualny John Rambo nie ma czasu na zbędne dialogi
No, ale powiedzmy sobie szczerze - kto chciałby słuchać byłego komandosa?
Oczywiście pamiętam prawie całą kwestię Johna z końcówki pierwszego Rambo, to ona tłumaczyła wydarzenia z "Pierwszej Krwi", pokazując jednocześnie tragedię jaką przeżywał niejeden amerykański weteran wojenny. Ale Rambo to przede wszystkim tony amunicji i totalne zniszczenie. Taka ma być też gra.
Miałem wątpliwą przyjemność sprawdzić grę na targach GamesCom w 2012. Wtedy najprzyjemniejszą częścią pokazu były śliczne hostessy, które w miły sposób pomagały mi odpowiednio trzymać w dłoniach kontrolery od Wii. Dodam, że kolejka do całkiem fajnie zrobionej budki z grą, niezależnie od dnia targów, była raczej skromna. Zarówno wtedy, jak i teraz doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że Rambo: The Video Game nie ma szans konkurować z większymi tytułami, ba - pewnie większość graczy nie wie nawet, że tytuł wciąż powstaje i zamierza jednak trafić na rynek. Ale jest też grupa osób, która podobnie jak ja, ma ciarki na plecach słuchając motywu przewodniego ze zwiastuna, przypomina sobie dzieciństwo i bieganie po podwórku z łukiem zrobionym z wieszaka i gumy od majtek. To dla nich jest Rambo: The Video Game. Jakkolwiek słaba by nie była, nie spędzenie z nią choć kilkudziesięciu minut znaczyć będzie dla mnie to, że malutki chłopiec siedzący wewnątrz mnie dawno umarł, a ja stałem się smutnym, stetryczałym 31-latkiem.
Paweł Winiarski