Where The Water Tastes Like Wine - recenzja. Symulator chodzenia po brzydkiej mapie

Where The Water Tastes Like Wine - recenzja. Symulator chodzenia po brzydkiej mapie

Where The Water Tastes Like Wine - recenzja. Symulator chodzenia po brzydkiej mapie
Joanna Pamięta - Borkowska
28.02.2018 17:02

Gra, która wiele obiecywała, a dała mi tylko wiele godzin zmęczenia.

To gra o podróży przez Stany i zbieraniu niesamowitych historii, w której ambicje twórców poległy pod naporem koszmarnej mechaniki, a początkowy dreszczyk związany z poznawaniem legend i mitów Ameryki przeszedł w znużenie pomieszane z irytacją. Tak jednym zdaniem mogę podsumować tę grę i pójść dalej, bo nie jest to jedyny nowy tytuł, który znajduje się w mojej bibliotece gier.

Platformy: PC

Producent: Dim Bulb Games

Wydawca: Good Shepherd Entertainment

Wersja PL: Nie

Data premiery: 28.02.2018

Wymagania: Windows 7 – 10,  Intel core2 Duo E4500, 1 GB RAM, Nvidia GeForce 8500 GT

Grę do recenzji udostępnił wydawca. Obrazki pochodzą od redakcji.

Gra zaczyna się od przegranej partii pokera. Naszym przeciwnikiem był wilk, a stawką wolność... aby ją odzyskać, musimy dostarczyć mu historie. Lądujemy na rozległej, trójwymiarowej mapie, obejmującej całe Stany Zjednoczone. Wkrótce przyjdzie nam odkryć, że poruszanie się po niej to najgorsza rzecz pod słońcem. Wilk domaga się opowieści, a te nie wezmą się znikąd – musimy czegoś doświadczyć w naszych wędrówkach, ale najwyraźniej talenty oratorskie naszej postaci nie wystarczą, gdyż większą wartość ma ta sama historia wzbogacona, niczym w głuchym telefonie, przez kolejnych ludzi. Tych napotykamy w miastach, domkach czy obozowiskach.Nasz bohater, mimo że przedstawiony jest pod postacią szkieletu z horroru klasy B, może umrzeć z głodu. Ma trzy statystyki, określające majątek, zdrowie oraz zmęczenie. Możemy je utracić na skutek długiej podróży albo jakiegoś losowego wydarzenia, a odzyskujemy je podczas wizyt w miastach. Ot i tyle. Na dłuższą metę, pieniądze potrzebne nam są, by kupować jedzenie, chyba że uda nam się szarpnąć na bilet na pociąg. Ale jaki prawdziwy włóczęga kupuje bilet?Przecież nikt nie przypuszcza, że za jazdę na gapę czeka nas śmierć: często zamiast miasta docelowego ujrzymy ilustrację gości okładających podróżnika i informację o zgonie. Takie realia w Ameryce, a co myśleliście? Że jak dostaliście kilkaset złotych kary od kanara, to ktoś Wam krzywdę zrobił? Nie wiecie, co to cierpienie!

Bardzo cierpiały na przykład moje oczy. Zamiast zrobić planszę w wersji 2D, ozdobioną ręcznie rysowanymi grafikami w surowym, ale niebrzydkim stylu, który cechuje ilustracje autorstwa Kellan Jett załączone do poznawanych w grze opowieści, twórcy zdecydowali się na trójwymiarową mapę, z minimalną ilością elementów. Jakieś dziwne krzaczki, parę palemek przy wybrzeżu, gdzieniegdzie bladoróżowe domki, koszmarne góry jak w grach sprzed kilkunastu lat, a nad tym wszystkim płyną dziwne bryły, które udają chmury. Po tej wzbudzającej abominację wizji USA wędruje w ślimaczym tempie szkielet. Gdybyśmy jeszcze mieli z tą częścią gry do czynienia sporadycznie, ale niestety, łażenie zajmuje jakieś 2/3 całej rozgrywki. Idzie umrzeć z nudów.Druga fala cierpienia wiąże się właśnie z poruszaniem się po USA. Czasami możemy przyspieszyć naszą podróż i wskoczyć do pociągu albo złapać stopa. O ryzyku związanym z jazdą na gapę już pisałam. Na szczęście w żadnym samochodzie nie czekał na mnie seryjny morderca. Problem polega na tym, że trasy są jednokierunkowe, więc jeśli chcecie iść z Nashville w stronę Atlanty, to bardzo mi przykro, wszyscy właśnie stamtąd wracają! Tras jest poza tym bardzo mało, zwłaszcza w stanach takich jak Kolorado, Newada czy Oregon.Projektantom mapy ktoś powinien porządnie nakopać do... eee, natrzeć uszu. Przypominam, to gra o podróżowaniu. Mapa to podstawa. A na tej, którą dostajemy w ręce, nie ma nazw miast. No tak, po co, przecież wszyscy wiedzą gdzie leży Santa Fe. Potem chcemy wsiąść do pociągu, pokazuje nam się informacja o stacji końcowej i nie zawsze wiemy, w którą to stronę. Nie jestem biegła w geografii Stanów Zjednoczonych, tak jakoś wyszło. Jeśli na potrzeby Klubu Dyskusyjnego mogłam dopisać, że dzięki grom poznałam architekturę takich miast jak Nowy Jork czy Waszyngton, to w przypadku tej gry mam szansę nauczyć się na pamięć wszystkich najważniejszych miast Ameryki Północnej. Problem polega na tym, że wcale mi się nie chce.

Moje cierpienia z mapą jeszcze się nie skończyły. Jest ona trudna do nawigowania, bez możliwości zaznaczania czegokolwiek. Mamy wielkie połacie niczego, zaznaczoną na biało trasę, którą przebyliśmy oraz tycie miniaturki pokazujące, gdzie poznaliśmy fragmenty poszczególnych historii. Jakieś takie niewyraźne rysuneczki. Poza tym na mapie znajdziemy znaczniki miast (bez nazw, pamiętajmy) upstrzone różnymi ikonkami, które ciężko się filtruje. To jedna z najgorszych map, z którymi miałam do czynienia!Kompas obecny, dzięki bogom, ale nie od razu go zauważycie. Nie podpowiem, gdzie jest, sama przez połowę gry radziłam sobie bez niego, a jak już go znalazłam, wywołało to u mnie taką złość, że naprawdę bardzo mi ulży na myśl o tym, że ktoś z Was też będzie musiał przejść tę drogę przez mękę. O ile w ogóle po tę grę sięgniecie.Jak już się trochę pozbieraliśmy po tym bezmiarze cierpienia, to pora na kolejny cios. Mechanika.

Spotykasz na swej trasie człowieka, przysiadasz się do jego ogniska. On prosi Cię, byś opowiedział mu coś – dajmy na to – wesołego. Wokół jego portretu rozwija się szesnaście kart tarota, z których wybierasz "joyful" i opowiadasz mu o tym, jak Marynia tłukła tyłkiem kasztany. Jeżeli trafiłeś w jego gusta, znacznik zainteresowania wzrasta, co może doprowadzić do otwarcia ikonki "oczka" symbolizującej stopień jego zainteresowania. W ciągu jednej nocy możesz sprzedać mu do pięciu historii, które on skwituje komentarzem i rzuci kilka zdań z własnego życia. Niezależnie od rezultatu, podróżnik żegna się z Tobą i ucieka do innego stanu. Jeżeli dobrze trafisz, dostaniesz skromną informację, że jego prywatna historia weszła na wyższy poziom.Brzmi fajnie? No to słuchajcie dalej, bo z tymi kartami tarota to grubsza sprawa. W grze pojawia się łącznie 219 opowieści, z czego my do każdej karty tarota możemy dopasować po trzy – co razem daje 48 historii. I teraz idziemy dalej. Każda opowieść ma trzy stopnie atrakcyjności, które ukazane są za pomocą ikonki oka, od zamkniętego po szeroko otwarte.Okazuje się, że nawet jeśli opowiemy o naszym własnym spotkaniu ze skrzydlatą kozą z punktu widzenia nas - naocznego świadka, nie zrobi to na słuchaczach wrażenia. Inni muszą ją wzbogacić! Epizody z naszej podróży krążą po Ameryce, przekazywane z ust do ust, przez telefon, czasami nawet znajdujemy wzmiankę o nich w lokalnej gazecie. Ale nie liczcie na to, że porównacie swoją wersję z zasłyszaną. Wspomniany efekt głuchego telefonu zaznaczony jest tylko krótkim opisem – "to jest ta sama historia, ale opowiedziana znacznie ciekawiej!".I teraz czyste zło: poziomu historii nie widzimy w czasie rozmowy. Pojawia się jedynie jej tytuł i krótki opis. Ja z pamięcią nie mam kłopotów, ale w pewnym momencie się pogubiłam.

Bardzo żałuję, że nie możemy wybierać różnych opcji "podkręcenia" historii, a to w kierunku przypowieści, a to żartu, ze zmienionym bohaterem, z innym zakończeniem. To by dopiero była zabawa! Rozumiem, że sporo pracy trzeba by włożyć w rozwinięcie na różne sposoby ponad 200 opowieści... ale nie są one wcale takie długie. Jedna zajmuje średnio koło dwustu wyrazów, więc ma wielkość notki prasowej.No dobrze, ale jakie są plusy? Bo jakieś są, prawda? Po pierwsze, świetna muzyka. Podczas podróży przez Stany towarzyszy nam koło dziesięciu bardzo ciekawych, klimatycznych piosenek. Szybko jednak ich mała ilość zaczyna nam doskwierać. Do tego szkielet może sobie pogwizdywać, często zaburzając rytm piosenki... ale miałam pisać o plusach, prawda?Podkładający głos pod postacie aktorzy, a przede wszystkim grający wilka Sting wypadają naprawdę świetnie – modulują głos, okazują emocje. Ciekawie czyta się też wszystkie opowieści. Oparte są one na legendach i mitach krążących po Ameryce. Jest np. historia o burzy piaskowej w Kansas, która pożera całe miasteczka, albo o farmerach z Luizjany oferujących podróżnym lemoniadę, a potem karmiących nimi swojego syna kanibala.Niestety, przestajemy je doceniać w momencie, gdy odkrycie kolejnej oznacza przebycie wielkich połaci przestrzeni. Na dodatek Sting ma mało tekstu, jego wypowiedzi dobierane są losowo i nie zawsze pasują jako komentarz do historii, którą chcieliśmy mu sprzedać. A trąbiono o tym tu i ówdzie, że Sting się wczuł, że duch Kerouaca roztacza swe opiekuńcze skrzydła nad produkcją Dim Bulb Games... Myślę, że pisarza bardziej rozbawiłyby niektóre bugi – w Jacksonville na Florydzie 20 razy krążyłam między dwoma domkami, w których można było znaleźć rozwinięcie którejś z opowieści, co i raz odświeżane. A innym razem jechałam do Denver, zmuszona oglądać szpetną animację podróży samochodem, która trwała niemiłosiernie długo i nie dało się jej przyspieszyć. A potem nagle, zamiast w Kolorado, pojawiłam się w Missouri.Nie lubię tej gry, bo przez nią cierpiałam w sposób, za którym nie przepadam (tak, czasem lubię, jak gra mnie wymęczy. ALE NIE TAK). Oraz za to, że zabrała mi ponad 10 godzin z życia i obiecywała być zupełnie inna. To jak wycieczka na rajską wyspę, która okazuje się być smutną dziurą nastawioną na krwiożerczych turystów, a jedyne objawy lokalnego życia to dzieci bawiące się w ciasnej uliczce, którą można zaobserwować z okien hotelu pachnącego chlorowanym basenem wielkości wanny. Następnym razem jadę w Bieszczady.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (8)