Wertujemy magazyn Retro. Jest naprawdę dobrze
I mówię to ja, któremu na widok oldschoolowych gier i sprzętów wcale nie zbierają się w oczach łzy nostalgii.
Owszem, lubię sobie powspominać stare czasy, stare, ale wcale nie dobre czy lepsze. Bo lepiej jest teraz, w dobie taniutkiego dostępu do internetu, wszechobecnych informacji, tanich gier, znajomych graczy w mediach społecznościowych. Szalone lata 80. i 90. były szalone, ale raczej za nimi nie tęsknimy. Taki też jest wspólny mianownik zamieszczonych w Retro felietonów. Branżowe dinozaury, często już nawet nie pracujące na co dzień "w gierkach", dostały tam całkiem sporo miejsca na przedstawienie swojego podejścia do Retro. I jest to podejście nad wyraz przytomne, nie gloryfikujące tamtych czasów. W klimatach retro irytuje mnie narzekanie, że dzisiejsze gry nie mają tego, co kiedyś. W magazynie Retro daje się wyczuć inne podejście do tematu, a autorzy choć chętnie wracają wspomnieniami do tamtych czasów, to nie ukrywają, że Destiny czy Wiedźmin 3 to coś, o czym kiedyś nikt nawet nie mógł marzyć.
Autorskie rubryki to jednak tylko dodatek do publicystyki o klasycznych grach. Klasycznych, czyli według redaktora naczelnego, tych, które wyświetlane były na ekranach CRT. Ciekawa, i jak się zastanowić, bardzo wdzięczna definicja retro. W magazynie przeczytamy więc zarówno o pierwszym Baldurze jak i Tonym Hawku. Silent Hillu 2 czy Space Invaders. Spory rozstrzał tematyczny, ale wbrew pozorem, całkiem celny.
Niektóre opisywane w Retro gry są starsze ode mnie, nigdy w nie nie grałem i już raczej nie zagram. Po lekturze nie czuję jednak takiej potrzeby, bo autorzy naprawdę przekrojowo się po nich przejechali, fajnie balansując między opisem mechaniki, ówczesnych realiów czy porównaniami do konkurencji i w końcu własną opinią. Inne opisywane w Retro gry znam na wylot. Na Tonym Hawku zjadłem zęby, tekst o fenomenie serii zahaczający o skateboardnig w Stanach Zjednoczonych i porównanie do naszej Małyszomanii wciąż potrafił mnie jednak miło zaskoczyć. Do wrocławskiej redakcji idzie więc plus za dobre przygotowanie tekstów - trafiają zarówno do pamiętających tamte czasy graczy jak i tych, którzy wychowali się na nowszych tytułach.
W Retro, w przeciwieństwie do celującego w podobny target Piksela, nie ma nawet pół strony o nowościach, zapowiedzi czy recenzji. I wcale mi ich nie brakowało. Od tego jest konkurencja i strony www. Nie oznacza to, że u konkurencji i na stronach www nie ma porównywalnych treści o klasycznych grach. Nie ma ich jednak w takiej ilości w jednym miejscu, w tematycznej prasie trafiając do dedykowanych kącików, a na stronach internetowych do okolicznościowych publikacji lub różnych cyklicznych formatów. Tutaj jest piguła wiedzy w jednym miejscu.
Wciąż na dobrą sprawę nie wiemy jednak, ile to miejsce będzie kosztowało. Pierwszy numer dodawany jest do najnowszego CD-Action, domyślnie ma to być jednak osobny periodyk. Druga sprawa, to sprzedaż Retro. Za inicjatywą stoi wydawnictwo Bauer, które ma już na koncie kilka zamknięć całkiem nieźle sprzedających się pism o grach (Click!, Playbox). Dla takiej firmy "całkiem nieźle" satysfakcjonujące załogę Pixela czy PSX Extreme często jest niewystarczające. Z drugiej strony, brytyjski Retrogamer od ponad dekady pojawia się na zachodnich półkach sklepowych, nie widzę więc nic na przeszkodzie, żeby podobny periodyk chwycił też u nas.
Brakło mi też trochę trzech słów o nowszych grach indie. Nie AAA, a właśnie inspirujących się stylistyką retro tytułach. Na rynku pojawił się ostatnio polski Butcher, na 3DS-a powstaje kapitalnie zapowiadający się 80’s Overdrive. Zresztą też od naszych rodaków. Tego typu gier jest więcej, warto o nich wspominać.
Jeżeli kojarzysz takie ksywki jak Czarny Iwan, Eugeniusz Siekiera, Yasiu czy Aleksego Uchańskiego, to Retro pewnie już masz. Najważniejsze jest jednak to, że pismo potrafi zainteresować tych, którzy o tych ludziach pierwsze słyszą, a tematyka retro jest dla nich ciekawostką, a nie stylem życia.
Paweł Olszewski