Watch Dogs 2 - recenzja. Drony nad ulicami San Francisco
15.11.2016 13:05
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Jak mocno należało zmienić tę markę, żeby przeprosić za jej początek?
Mówcie, co chcecie, ale Ubisoft naprawdę ostatnimi czasy próbuje być super. Na każdą oczywistą kontynuację przypada choć jedno ryzyko, czy to w postaci nowego IP, czy eksperymentalnej zabawy starszą marką. Trzeba było przeprosić po wymęczonym Syndicate? Bach - stojący okrakiem wobec trendów Far Cry Primal. Just Dance to chodliwy temat, ale wstydliwy dla hardkorowców? Trach - gatunkowy miszmasz w postaci The Division. Idąc dalej tym tokiem, grudniowy Steep musiałby być wynagrodzeniem za Watch Dogs 2. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby wyszło zupełnie na odwrót.
Platformy: PC, PS4, Xbox One
Producent: Ubisoft Montreal
Wydawca: Ubisoft
Data premiery: 15.11.2016
PEGI: 18
Wymagania: Intel Core i5-3470 3.2 GHz lub AMD FX 8120 3.9 GHz; NVIDIA GeForce GTX 780 (3 GB) / 970 (3 GB) / 1060 (3 GB) lub AMD Radeon R9 290 (4 GB); 8 GB RAM
Graliśmy na PS4. Grę do recenzji udostępnił wydawca, zdjęcia pochodzą od redakcji.
Nowe Watch Dogs musi najpierw poradzić sobie z jednym, wcale nie tak błahym problemem - jest nowym Watch Dogs. Kontynuacją tytułu, który swoją popularność i wysoką sprzedaż oparł na niemałym kłamstwie, który miał być jednym z pierwszych doświadczeń prawdziwie next-genowych, a w rzeczywistości stał się jednym z pierwszych rozczarowań bieżącej generacji. Ważną lekcją dla każdego, kto grami jara się od wielkiego dzwonu, nie śledzi ich losów, nie "marnuje czasu" na recenzje. Ale też grą całkiem niezłą przecież. Niekoniecznie "dobrą", tylko niezłą. Zahukaną i zgubioną gdzieś w szczytowym okresie ubiformuły (wieżyczki, odblokowywanie mapy, tona znajdziek - na pewno kojarzycie), czasem nudną, czasem intrygującą. Zupełnie jak pierwsze Assassin's Creed.Porównanie nie od czapy, bo następne analogie można by mnożyć. Charyzmatyczny wydawca próbował w Watch Dogs powtórzyć asasyński fenomen, według którego pierwowzór miałby być wysokobudżetowym laboratorium - "kupujcie, patrzcie, jakie eksperymenty przeprowadzamy" - a dopiero "dwójka" godnym pozazdroszczenia hitem, początkiem nowego tasiemca. Należało zatem współpracować z publicznością. Ubi posłuchało. Trzeba było pozbyć się odpychającego protagonisty z "parciem na zemstę", rozwiać jesienną mgłę depresyjnego Chicago, wrzucić na fabularny luz, a do tego pozbawić rozgrywkę męczących zadań pobocznych i tych najbardziej standardowych wyznaczników ubiformuły. No i fajnie by było, gdyby gdzieś tam jeszcze pozostało coś z Watch Dogs.
Pierwszym owocem świeżego podejścia jest Marcus Holloway. Czarnoskóry protagonista ze słabiutkim wąsikiem, od którego inicjacji w grupie hakerskiej DedSec rozpoczyna się cała zabawa. Marcus to swój chłop. Lubi ze swoimi ziomeczkami strzelić browara, zaliczyć kwasowy odjazd czy ścigać się na cytaty z popkultury, trudno mu się pogodzić z tym, że jest hipsterem (choć niektórzy mu to wmawiają), słucha Danny'ego Browna. Z takim bohaterem konieczne było też uwspółcześnienie postaci drugiego planu, począwszy od ekipy czekającej w stylowej dziupli hakerskiej, na głównym przeciwniku kończąc. Idealną brodę i samurajską kitkę Dusana, reprezentującego "tych złych", zaakceptujecie prędzej niż emoji-maskę Śruby, obowiązkowego świra DedSecu. Ale obie te rzeczy dobrze wpasowują się w nowy, młodzieżowy do zgrzytu zębów kontekst. I są bardziej strawne od batmanowego charkotu Aidena.Drugim owocem będzie zaś słoneczne San Francisco, które, bazując na mojej ograniczonej wiedzy, jest trafnym streszczeniem architektury i nastrojowości prawdziwego miasta. Choć klimatycznie lokacja ta nieco za mocno zbliża się w moich oczach do GTA V, z tymi słonecznymi plażami, na których ludzie rozkładają się jak naleśniki, oraz idylliczną prowincją (nie mylić z Oakland, w Oakland jest syf i gangsterka) okraszoną idealnie zielonymi drzewkami, to z całą pewnością jest to świat warty eksploracji. Czego o Chicago nie można było powiedzieć. Skacząc jak poparzeni na stromych ulicach San Francisco (tak często parodiowanych zresztą w grach), nie zapomnijcie od czasu do czasu zerknąć na pobocze. Wszelkie wydarzenia losowe są teraz całkowicie na marginesie, gra ich nie zaznacza ani nie punktuje. A imersję wzmacnia zauważenie luja puszczającego publicznie pawia lub gościa z kijem bejsbolowym, co obija furę zdradzającej go partnerce.
Trzecim - głębsze zanurzenie w komentowanych realiach. Lewicowe i progresywne po stokroć, pragnę podkreślić. Dlatego Marcus nie będzie negatywnie wypowiadał się o homoseksualnym związku lub znajomej w polityce, która przeszła operację płci (istotna dla scenariusza postać). Nie toleruje wyłącznie złych korporacji. Jest ze wszystkim na czasie, co potwierdzają zresztą zainstalowane w telefonie aplikacje. Do wyszukiwania aktywności pobocznej służą tutejsze wersje Ubera i Instagrama. Kolejne poziomy doświadczenia oraz nowe (tak naprawdę to stare, bo w dużej części zapożyczone z "jedynki") umiejętności nabijamy dzięki zwiększaniu liczby followersów na mediach społecznościowych. Bujające kawałki do odtwarzacza znajdujemy odpalając ichniejszego Shazama. To najbliższe odwzorowanie aktualnej rzeczywistości, jakie od długiego czasu widziałem w grze. Z parodią Trumpa biorącą udział w wyborach i studiem Ubisoft San Francisco, z którego można wykraść tajemniczy zwiastun nowej produkcji (ma znak wodny, że szykowany był na targi E3) lub usłyszeć coś o... Assassin's Creed: Osiris.Trochę szkoda zatem, iż główny wątek fabularny schodzi na dalszy plan. Marcus dołącza do DedSec, bo mają wspólny cel: obalić System, całkiem dosłownie potraktowany tutaj jako ctOS 2.0, czyli swoiste oprogramowanie całego miasta. Wiercą w nim zatem kolejne dziury, wyciągając brudy handlu informacjami na światło dziennie, rozsadzając od środka korporację po korporacji. Co prawda z czasem dołączy do nich znany z pierwowzoru Raymond Kenney (uważni odszukają też smutnego Aidena, choć w trochę innej sytuacji niż ktokolwiek by się spodziewał), jednak nic nie funduje tutaj narracyjnych uniesień. Recenzję czytacie dzień później, ponieważ ślepo wierzyłem, że choć na moment przed napisami końcowymi sytuacja ulegnie potrzebnej zmianie. Nic z tego. Nawet nie pozostawili otwartej furtki na kontynuację. Kuriozum, bo przecież wiemy, że tak czy inaczej "trójka" powstanie.Nawiązanie do Bowiego w śródtytule to delikatne mrugnięcie do wtajemniczonych. Bo skupiając się na głównym wątku Watch Dogs 2, można dziesiątki razy poczuć się jak w The Phantom Pain. Szalone porównanie? Bynajmniej. Od czasu ostatniego Metal Geara nie zaznałem produkcji, która z równą stanowczością powiedziałaby graczowi "słuchaj, ja nie będę cię do niczego zmuszać, przejdziesz tę misję dokładnie tak, jak będzie ci wygodnie". Oznacza to prawie zawsze sporych rozmiarów lokację, dziesiątki przesmyków, bajerów i możliwości do wykorzystania. Nawet jeśli uprzesz się - całkiem zresztą słusznie, jeśli bierzemy pod uwagę charakter Marcusa - na działanie po cichu, do celu dotrzesz na kilkanaście różnych sposobów. Zero skryptów. Tylko Ty i Twój plan.
Ma to jednak także wadę, podobną zresztą do gry Kojimy. Jeżeli gracz już raz rozpracuje system zachowania, który będzie się sprawdzał w większości przypadków, zabawa może popaść w stagnację. "Pieseły" proponują, rzecz jasna, sporo efektywnych sposobów, więc albo znajdziecie w sobie tyle samozaparcia, by wielokrotnie je wykorzystywać i osobiście dbać o urozmaicanie misji, albo - co uważam za łatwiejsze rozwiązanie - nie będziecie tak kurczowo trzymać się scenariusza. W tym celu zresztą podkreśliłem jego emocjonalną miałkość. Całość najlepiej smakuje, gdy główne misje odpala się rzadziej, a częściej puszcza wodze wyobraźni i szuka małych niespodzianek na ulicach San Francisco. Pamiętajcie o tym.Marcus to technologiczny świr, więc nie powinno dziwić, że oprócz obowiązkowego telefonu nosi ze sobą inne zabawki: skoczka (taki jeździk na kółkach) oraz drona. Bajer zaś polega na tym, że trzy czwarte całej infiltracji (lub czasami nawet całe zadania) może wykonać za ich pomocą. Skoczek zhakuje stacjonarny komputer lub uwolni zakładnika, więc jeśli pokochacie cichutkie przemykanie między biurkami czy kanałami wentylacyjnymi, które nadzorować sobie będziecie wszędobylskim dronem, czarnoskóry koleżka nie wejdzie nawet na patrolowany przez strażników teren. Jak cudowne to uczucie, gdy maleńkim robocikiem rozłożymy na łopatki całą korporację, nie muszę chyba nawet pisać. Watch Dogs 2 wynagradza przede wszystkim cierpliwych.
Dalej w odświeżonych formach powracają wszystkie bajery, które pamiętamy z oryginału. Pościg policyjny uciszymy kombinacjami z sygnalizacją świetlną czy eksplozjami rur ukrytych pod asfaltem. Strażnikowi wyślemy zabawnego SMS-a, by odwrócić jego uwagę, a gdy wszystko szlag trafi, wyłączymy zasilanie całego obiektu i przemkniemy przez pogrążony w ciemności chaos. Zhakować możecie dosłownie każdy pojazd - samochodem potrącicie węszące jednostki, wózki widłowe lub mobilne platformy przydadzą się, gdy trzeba będzie wejść gdzieś wyżej. Ograniczeniem są tylko Wasze przyzwyczajenia. Ja nawet z zasypanego agentami ochrony Alcatraz uciekłem jak magik - improwizując sobie windę, którą uciekłem z dachu i dzięki której ominąłem dziesięć minut wymiany ognia. Aiden pasował na zabójcę, Marcusowi szkoda tak brudzić ręce.Łatwo zatem zauważyć, że tym, co z pierwowzoru pozostało, jest potencjał, jaki daje technologia. Gra może teraz naprawdę wygląda jak "GTA według Ubisoftu", ale sposób rozgrywki to zupełnie inna bestia. Nawet nielubiana minigierka z hakowaniem potężniejszych komputerów, w której trzeba przeprowadzić strumień ruchomymi kanałami do celu (kojarzycie też taką z BioShocka), wraca z impetem. Polega na tym samym, lecz jest wpisana w świat przedstawiony; zręcznościowo-logiczna siatka rozrysowuje się na naszych oczach po ścianach. I zamiast cichego westchnięcia powodowała zawsze u mnie szczerą ekscytację.A jeżeli jedną trzecią misji pobocznych stanowią krótkie (i zawsze wpisane w jakąś narrację) misje taksówkarskie, to pewnie model jazdy wymiata, prawda? Nie, za dobrze by było. Jest jednocześnie lepiej, jak i gorzej niż w oryginale. Czyli zupełnie inaczej. Ale samochody cierpią na standardową w piaskownicach (nieznośną) lekkość bytu, lubią wpaść w dziwaczny poślizg lub nagle wylecieć w przestworza.Dlatego warto od czasu do czasu poszukać jeszcze dodatkowych aktywności na piechotę. Tylko tak zobaczymy najfajniejsze easter eggi, jak chociażby wspomniana wizyta w Ubisofcie, i tylko tak - niestety - zbierzemy część specjalnych umiejętności. Ich schowanie na mapie uważam ze decyzję średnich lotów, ale ostatecznie lepszą niż setki piórek czy ukrytych paczuszek. Yhm, upierdliwego kolekcjonerstwa jest dość mało. Aż dziw za to, że wyleciały narkotyczne minigierki - jeden z najbardzej atrakcyjnych elementów oryginału, bo w tym klimacie sprawdziłyby się idealnie. Na uszko, dlatego, że się lubimy, podpowiem tylko, że ostał się robopająk, ukryty gdzieś głęboko-głęboko.Gdy stałem na moście Golden Gate, zastanawiałem się, czy majacząca w oddali panorama miasta to wizualny szczyt tej produkcji. Ulice, choć czasem pustawe, nie mają się co prawda czego wstydzić, a szczegółowość wszystkich lokacji wewnętrznych to prawdziwa klasa, lecz panorama zawsze wygrywała w moim prywatnym rankingu. Nie lubię dywagować na temat oprawy w produkcjach z otwartym światem, bo wszystko w nich tak naprawdę jest losowe. Wasza pierwsza przechadzka po Krzemowej Dolinie wcale nie musi odbyć się w nocy i strugach deszczu, przez co pozostawi w pamięci obcy mi ślad. Jak wygląda Watch Dogs 2? Tak, jak pokazywały zwiastuny. Aż dziwne, że mogę to napisać. Widać ktoś uczy się na swoich wpadkach.Bez problemu mogę Wam za to napisać o muzyce. O ile licencjonowane kawałki to typowy mariaż wszystkich gatunków (gram Murzynem - ma być rap, więc na Run the Jewels reaguję z piskiem), tak autorska ścieżka dźwiękowa autorstwa Hudson Mohawka (jego pierwszy romans z grami) jest po prostu elektroniczną petardą. Muzyka odpowiada tutaj za połowę całej wczuwki. Wraz z kolejnymi etapami misji narasta oprawa dźwiękowa, a równie pojechane, duszne kompozycje wywołują autentyczną presję. Wspominam o tym nie bez powodu. Gry z otwartym światem i radiami w samochodach rzadko szarpią się na fantastyczny soundtrack. Watch Dogs 2 jest chlubnym wyjątkiem.
W recenzji nie wspominam o multiplayerze z dwóch powodów. Gdy działał - a zatem przed weekendem - tak krztusił całą grę, że miałem ochotę odłączyć konsolę od Internetu (poza tym spadków animacji nie uświadczyłem, całość trzyma raczej swoją "filmową" trzydziestkę). Gdy nastąpił weekend, a wraz z nim prawdziwie intensywne granie - serwery zostały wyłączone. Właśnie przez te zakrztuszenia. Sytuacja miała zostać załatana do dzisiaj, czyli premiery. I na pewno sprawdzę tutejsze propozycje (są tryby kooperacyjne, jest rywalizacja), niemniej nie uważam, by zabawa wieloosobowa stanowiła dla Was główny wabik w przypadku Watch Dogs. W ogóle w przypadku jakiejś gry-piaskownicy, gdzie spokojnie spędzicie trzydzieści lub czterdzieści godzin swojej jesieni. Być może jeszcze jakoś krótko o multiplayerze wspomnę na dniach.Czy "dwójka" jest dla pierwowzoru tym, czym Assassin's Creed II był dla swojego? Prawie. Ma fajną, choć w rzeczywistości daleką od prawdziwej hakerki iskrę. Ma fajny świat i dużo fajnych pomysłów na zabawę w nim. Wiele z nich trzeba dawkować z umiarem, wielu się nie doceni, jeśli do skradanek brakuje komuś cierpliwości. Mam nadzieję, że powyższa recenzja pomoże Wam podjąć decyzję, którym typem odbiorcy jesteście. Z oceną miałbym większy problem, gdybyśmy wystawiali je w skali dziesiętnej. No a tak, to moim zdaniem w Watch Dogs 2 zagrać zdecydowanie...