Warhammer: Vermintide 2 – recenzja. Latający cyrk Papy Nurgle’a
Wejdź do mego ogrodu, dziecko. Wejdź i przyjmij błogosławieństwo rozkładu!
Pierwszy Vermintide był zadziwiająco dobry jak na grę „znikąd”. Ot, pojawił się i szybko podbił serca nie tylko fanów Warhammera, ale też graczy, którym brakowało rozgrywki w stylu Left 4 Dead. Ja niestety spędziłem w niej dużo mniej czasu, niżbym chciał, co na szczęście udało mi się poprawić przy okazji drugiej części.
Platformy: PC (PS4 i Xbox One na razie w fazie beta)
Producent:Fatshark
Wydawca: Fatshark
Wersja PL: Tak, napisy
Data premiery: 8.03.2018
Wymagania: Windows 7 - 10, Intel i5-2300/AMD FX-4350, 6 GB RAM, Nvidia GTX 460, AMD HD 5870
Grę do recenzji udostępnił producent. Graliśmy na PC. Obrazki pochodzą od redakcji.
Fabularnie Vermintide 2 to kontynuacja wydarzeń z jedynki. Ciągle jesteśmy w okresie „End Times”, czyli poprzedzających koniec świata, zamieszkujących go ras i prowadzących do tego, co w bitewniaku mamy obecnie pod postacią Age of Sigmar. Nasi śmiałkowie wynoszą się z przytulnej tawerny i urządzają sobie bazę operacyjną w opuszczonej twierdzy.Nadal jest ich pięciu i są to te same klasy, co poprzednio, ale każda zyskała trzy ścieżki rozwoju różniące się umiejętnością specjalną, pasywnym bonusem i drzewkiem rozwoju. To kolejna nowość - co określoną liczbę poziomów postaci dostajemy punkt, który możemy przeznaczyć na jeden z talentów dający kolejne boosty typu szybsze przeładowanie, większy zasięg ciosów i tak dalej. Warto zaznaczyć, że talenty te możemy zmieniać w dowolnej chwili bez ponoszenia żadnych kosztów, zatem styl gry danej postaci nie jest przypisany na sztywno.Zmiany te są jednak, przynajmniej dla mnie, bardziej kosmetyczne, bo bonusy, choć przydatne, nie wpływają aż tak na rozgrywkę i bardziej służą wyspecjalizowaniu postaci w walce wręcz bądź dystansowej. No i Saltzpyre prezentuje się świetnie jako fanatyk z korbaczem, a nie zwykły łowca czarownic.Dużo istotniejsze z punktu widzenia rozgrywki i czerpania z niej przyjemności jest całkowite przemodelowanie systemu lootu, który w jedynce był po prostu fatalny i niesprawiedliwy. W sequelu skrzynki zostały, ale tym razem wypada z nich wyposażenie dedykowane otwierającej je klasie. Koniec z elfim łukiem dla krasnoluda!Vermintide 2 dodaje, poza skavenami, północne plemiona jako przeciwników. Zatem rzucają się na nas hordy plague zombie, wysysających energię życiową leechów, zwykłych siepaczy czy zakutych w pełne zbroje płytowe, potężnych wojowników Chaosu. A jak mamy wyjątkowe szczęście, to jako miniboss wyskoczy nam Chaos Spawn i pożre któregoś z członków drużyny. Wszystko w nieco nadgniłej, zielonkawej oprawie, bo ludzie północy czczą Papę Nurgle’a. A poza tym, kto jak nie Pan Rozkładu potrafi rozkręcić dobrą imprezę.Ta jest naprawdę konkretna. Skaveni również dostali parę nowych jednostek, a wszyscy są nieco bardziej wytrzymali na ciosy, zatem walka jest odrobinę trudniejsza (jednak nie tak bardzo jak w becie, przynajmniej na podstawowym poziomie trudności). Przeciwników jest więcej, są bardziej zróżnicowani, nawet w tych początkowych hordach, które również przybrały na liczebności.A ile frajdy daje walka! Krew leje się obficie, rozczłonkowane truchła walają po całej mapie, a każdy zadany wrogowi cios odczuwamy niemal fizycznie, jakby jakimś cudem jego siła przenosiła się za pośrednictwem myszki na nasze ręce. Do tego dochodzi ciągłe napięcie towarzyszące rozgrywce, bo środków leczniczych zbyt wiele nie ma, w odróżnieniu od kolejnych fal nacierających szczurów i kultystów.Tylko wyświadczcie sobie przysługę i znajdźcie znajomych do wspólnej gry. Co prawda boty, jak na tego typu grę, wyjątkowo dają radę, podobnie jak ludzie dobrani przez matchmaking, ale prawdziwa zabawa zaczyna się, kiedy zbierze się dobrze skomunikowana ekipa. Nagle kończy się wyścig po napoje leczące, bo każdy jest w stanie określić, jak bardzo ich w danym momencie potrzebuje. A jak trzeba, to kumpel zawsze poratuje bandażami.No i właśnie wtedy przychodzi czas na to, co w Vermintide 2 najlepsze – wspólne ustalanie taktyki, dobór postaci i ich umiejętności pod styl gry drużyny oraz niesamowite akcje, jak ta, w której ostatni stojący członek ekipy pokonał bossa, mając przy tym resztkę życia. Albo wspólne bronienie się przed hordą w wybranym przez siebie miejscu i na własnych warunkach. Albo darcie się do kumpla grającego krasnoludzkim zabójcą, żeby nie rzucał się ze swoimi toporami w sam środek walki i trzymał blisko reszty.Jednak z czasem zaczyna robić się za łatwo. Bohaterowie stają się potężniejsi za sprawą coraz lepszego wyposażenia i podstawowy poziom trudności zaczyna przypominać spacer w niedzielne popołudnie. Na szczęście ekipa z Fatshark pomyślała o wszystkich, którzy zamierzają z Vermintide 2 spędzić więcej czasu, niż wynika to z ukończenia każdej lokacji.Poziomy trudności skalują się idealnie do tego, co reprezentuje gracz. Jak na rekrucie robi się za łatwo, przeskoczenie na weterana daje kolejne godziny porządnego wyzwania. A potem mamy jeszcze dwa kolejne, na których serwowane jest nam prawdziwe piekło. Śmiało można powiedzieć, że najniższy poziom to swego rodzaju samouczek pozwalający zapoznać się z mechaniką i sprawdzić, jak gra się poszczególnymi postaciami. Prawdziwy Vermintide zaczyna się dopiero od weterana, gdzie środków leczących i wszelkiej maści wspomagaczy jest naprawdę mało, a gra szczodrze rzuca na śmiałków jednostki specjalne i minibossów.Wszystkiego natomiast dopełnia system „bohaterskich czynów”, które działają jak modyfikatory rozgrywki. Możemy dzięki nim na przykład wpływać na częstotliwość pojawiania się minibossów, liczebność hord czy mechanikę związaną z danym typem uzbrojenia albo zadawać bohaterom obrażenia, co dodatkowo podkręca tempo. I tętno. To również dodatkowe wyzwania, oczywiście odpowiednio nagradzane przez kolejne skrzynki.Vermintide 2 to, śmiało mogę powiedzieć, sequel idealny. Usprawniono praktycznie wszystko, na co narzekali grający w pierwszą część (choć nadal bardziej opłaca się crafting, niż zdobywanie sprzętu ze skrzynek), a do tego dodano sporo nowości. Czy to pod postacią nowych przeciwników, czy ścieżek rozwoju postaci, czy też „bohaterskich czynów”.
To również gra, która w pogoni za nowym i lepszym nie zatraciła swojej tożsamości. To ciągle stare, dobre tłuczenie kolejnych hord szczuroludzi, do których dołączyli kultyści Nurgle’a. To niesamowite akcje, w których dzięki współpracy rzutem na taśmę udaje się pokonać bossa kolejnego aktu. A jednocześnie to przykład, że da się dziś zrobić „grę jako usługę”, bo tym ona jest, bez całej tej negatywnej otoczki.