W Transformers Devastation Optimus Prime żyje i ma się bardzo komiksowo
PlatinumGames ma w poważaniu styl Michaela Baya i poprzednie gry. Cofają się do pierwszej generacji Autobotów i robią nowy tytuł po swojemu.
Forma prezentacji: pokaz dema z komentarzem twórców, a następnie 15 minut grania
Lubicie slashery? Komiksy? Podobał wam się Metal Gear Rising: Revengeance? Przypnijcie zatem Transformers Devastation do mentalnej tablicy korkowej i miejcie na tę grę oko. Studio PlatinumGames pod dowództwem Kenjiego Saito (reżyser wspomnianego Revengeance) wzięło się bowiem za kolejną grę i postanowiło pójść własną ścieżką - zamiast tworzyć tytuł podobny stylistycznie do poprzednich gier i filmów o przerośniętych robotach, wybrało nowe (tak naprawdę stare) rozwiązania.
Transformers Devastation
Grając w Devastation po głowie chodziło mi jedno pytanie: dlaczego nikt tego wcześniej nie zrobił? Cel-shadingowa grafika sprawdza się znakomicie, sprawiając, że Autoboty i Decepticony wyglądają, jak wyjęte ze starych komiksów lub kultowej kreskówki z lat 80. Taki był oczywiście główny cel twórców.
Nagle realistyczne odwzorowywanie czegoś tak beztroskiego jak Transformersy wydaje się nie do końca rozsądne. W końcu ich korzenie są zupełnie inne i to właśnie one tworzą duszę tego uniwersum. PlatinumGames doszło do podobnych wniosków i postanowiło tę duszę umieścić w swojej grze. Na grafice się nie kończy - postaciom podkładają głosy aktorzy, którzy robili to już w kreskówce 30 lat temu - mamy więc Petera Cullena w roli Optimusa Prime'a, Franka Welkera jako Megatrona czy Gregga Bergera jako Grimlocka.
Sama rozgrywka przypomina typowe slashery - wybieramy jednego z pięciu dostępnych Autobotów (Optimus Prime, Bumblebee, Sideswipe, Wheeljack oraz Grimlock), po czym biegamy po planszach, walcząc z wrogimi robotami, skacząc po różnych platformach i znajdując łupy. Każdy z bohaterów ma również atak specjalny, który odpalimy w odpowiednim momencie comba.
Transformers Devastation
Wyczucia wymaga też robienie uników - jeśli jednak się uda, na kilka przydatnych sekund spowolnimy czas. Przeciwników z dystansu zdejmiemy bronią palną, a kiedy będziemy chcieli gdzieś szybko się dostać, zrobimy to, co Transformersy robią najlepiej - przetransformujemy się. Przemiany możemy dokonywać w każdym momencie - zabawa tą opcją daje sporo frajdy. Możliwość zdemolowania kilku upierdliwców i odjechania jako ciężarówka, gdy złom jeszcze nie opadł po ostatnim z nich, to coś, co wywołuje na twarzy uśmiech.
Gra składać się będzie także z zadań pobocznych i specjalnych atrakcji w głównej linii fabularnej, kiedy charakter rozgrywki ulega zmianie - podczas dema był to poziom utrzymany w stylistyce 2,5D, w którym jako Bumblebee pędziliśmy przez walący się most, omijając przeszkody i pociski Blitzwinga. Twórcy nie chcieli zdradzić, jak często będą pojawiać się takie niespodziewane atrakcje, ale raczej kilka razy, nie kilkanaście. Na planszach znajdziemy też notki o świecie i bronie, ale żadna z tych rzeczy nie była dostępna podczas dema. Bronie mają mieć różne statystyki i znacząco pomagać w walce.
Transformers Devastation
Fabularnie Devastation sprowadza się do tego, że Ziemia zamieniana jest w Cybertrona, a Autoboty próbują powstrzymać tego, kto za tym stoi. Twórcy zapowiadają około 30 znajomych twarzy.
Trudno na tym etapie powiedzieć o nowych Transformersach coś więcej. Mają swój styl i pewnym jest, że są w dobrych rękach - nie tylko ze względu na to, że to PlatinumGames i Kenji Saito, ale i dlatego, że są oni fanami kultowych robotów. Jeśli też się do nich zaliczacie, Devastation prawdopodobnie podbije Wam serca. Reszta ma natomiast szansę dostać nowego, rozbudowanego slashera utrzymanego w klimacie niemal trzydziestoletniej animacji.
Patryk Fijałkowski