W kalejdoskopie: Driver: San Francisco
Nie ukrywajmy - seria Driver przez ostatnich kilka lat miała zła passę, zapoczątkowaną przez bardzo chłodno przyjętą „trójkę”. Wnioskując z odbioru mediów, najnowsza część, o wiele mówiącym podtytule „San Francisco”, przełamała falę niepowodzeń i - przynajmniej częściowo - przywróciła cyklowi dobre imię.
Średnia ocen nie jest może najwyższą wśród tegorocznych gier, ale na pewno zapowiada solidną produkcję, prześcigającą poprzednie odsłony o kilka długości:
- Metacritic - 360: 79% (28 recenzji); PS3: 79 (26 recenzji)
- GameRankings - 360: 78% (15 recenzji); PS3: 78 (12 recenzji)
Wygląda na to, że nowy Driver to nie tylko gra dobra, czy nawet bardzo, ale też niespecjalnie kontrowersyjna - oceny są dość stonowane, z kolei Tomek Kutera w naszej recenzji wystawił dziełu Ubisoft Reflections mocną czwórkę, wśród zalet wymieniając m.in. wciągającą fabułę, ciekawy tryb wieloosobowy i dużą frajdę płynącą z gry. A co dobrego - i złego - w „ Driver San Francisco” dostrzegli dziennikarze zagranicznych portali?
Według Joystiq przygody Johna Tannera zasługują na mocne 4,5 w skali pięciostopniowej, m.in. dzięki temu, że twórcom udało się uniknąć kilku czyhających na nich pułapek:
Nowy, zaskakujący kierunek fabuły oraz chwyty uproszczające rozgrywkę pozwoliły Tannerowi na uwolnienie się z kajdan przewidywalności i amatorskiego zaprojektowania, będącego skazą na jego poprzednich przygodach. Ubisoft Reflections pozbyło się zbędnego balastu, czego rezultatem jest czysta, zdecydowana rozgrywka, wolna od rozwlekłej mechaniki i wtórnych projektanckich wyborów. 8/10 to zdaniem redaktora IGN-u - oraz kilkunastu innych portali - idealna nota dla nowego Drivera. Autor pochwalił m.in. intrygujący sposób opowiedzenia historii, na jaki zdecydowali się twórcy:
To wysokoenergetyczna, niesamowita i swobodnie absurdalna opowieść o terroryzmie i intrydze, dzięki której gra utrzymuje dobre tempo. Nie lada nowością jest gra wyścigowa, która za główny cel stawia sobie opowiedzenie historii. To, jak bardzo poważnie nowy Driver podchodzi do fabuły, widać po tym, jak wiele wysiłku włożono w takie sprawy jak animacja twarzy i aktorstwo, co jest zupełnie nieporównywalne do tego, co widzieliśmy w innych grach wyścigowych. Postacie podczas przerywników wyglądają świetnie w każdym calu, niemal jak w Heavy Rain, i naprawdę dodaje to grze filmowego kolorytu. „Ósemkę” wystawił również słynący z surowości Edge. Recenzent w ciepłych słowach napisał o ważnym mechanizmie zastosowanym w grze - shifcie. Jak możecie przeczytać w naszej recenzji, jest to umiejętność Tannera, która pozwala mu na „wyskoczenie” w dowolnym momencie ze swojego ciała, uniesienie się ponad miasto i wcielenie w kierowcę praktycznie dowolnego samochodu na jego ulicach. Oddajmy teraz głos słynnemu czasopismu:
Halucynogenny pomysł dał Driverowi wolną rękę w operowaniu perspektywą - w jednej z misji, gdy ścigamy porywaczy, używamy „shifta” do wcielenia się w ofiarę, otworzenia bagażnika i zobaczenia, gdzie się ona znajduje, by następnie - znów korzystając z „shifta” - wrócić do radiowozu i kontynuować pogoń. We fragmentach utrzymanych w stylistyce koszmaru zwykły ruch uliczny zwraca się przeciwko nam, albo też - podczas straceńczego pościgu - pioruny spychają okoliczne pojazdy pod nasze koła. Mechanika „przełącznika” została wykorzystana z taką inwencją i zróżnicowaniem, że gra rzadko grzęźnie w swojej formule. To dobrze, że twórcy mieli ciekawy pomysł. Pytanie tylko, czy został on należycie wykorzystany i czy sama rozgrywka ma do zaoferowania coś więcej, niż tylko niezły koncept. Dziennikarz popularnego GameSpotu twierdzi, że tak:
W grze znajdziemy mnóstwo różnego typu zadań. Nawet w czymś tak prostym jak ściganie się mamy szeroki wachlarz możliwości, jak np. wyścigi z punktami kontrolnymi, zmagania, w których, by zyskać dodatkowe sekundy, musimy zniszczyć jak najwięcej napotkanych po drodze obiektów, czy ściganie drużynowe, w których musimy przełączać się między dwoma zawodnikami, by upewnić się, że obaj znajdą się na podium. Ponadto mamy też misje „policyjne”, w których gonimy przestępców i staramy się zepchnąć ich z jezdni, bądź też - za pomocą „przełącznika” - wcielamy się w zwykłych uczestników ruchu drogowego i zajeżdżamy im drogę, do tego możemy się później chlubić powtórkami z masakry. Misje kaskaderskie dają największą frajdę - musimy w nich wykonać brawurowe manewry, takie jak drifty, zakręty na ręcznym hamulcu czy wielkie skoki nad jadącymi samochodami. 8/10 to również nota wystawiona przez serwis Eurogamer, którego redaktor - wśród pochwał dla pozostałych elementów - skrytykował
San Francisco to oczywiście stolica pościgów samochodowych i tak sztandarowe miejsca jak wietrzne Lombard Hill czy stroma Filbert Street przeniesiono bez zarzutów. Ale poza tym miasto rozczarowuje, skąpane w dusznej mgle i z przerysowaną sepią, które bez wątpienia znalazły się tu, by stworzyć oniryczną atmosferę (a dodatkowo w przypadku mgły - by utrzymać 60 klatek na sekundę). Wszystko to poszło na nadzwyczaj nieciekawy teren, będący skazą na ogólnie znakomitej grze. Najniższą - i pozostającą w zdecydowanej mniejszości - ocenę (6/10) wystawił recenzent z portalu Strategy Informer, wytykając modelowi jazdy kilka niewybaczalnych, jego zdaniem, błędów:
Pomijając głupotę supermocy Tannera, ta produkcja ma kilka wad, które stale psują odbiór. Jazda każdym z samochodów doprowadza do niemałej frustracji. Bez względu na to, czy suniemy ulicą w sportowym aucie, czy torujemy sobie drogę licencjonowanym sedanem, Driver nie prezentuje się zbyt dobrze. Omijanie nadjeżdżających samochodów jest łatwe, ale problem zaczyna się, gdy gra wymaga od nas precyzji. Podczas kampanii niejednokrotnie będziemy musieli kluczyć krętymi uliczkami i zaułkami. Hamowanie przy równoczesnych próbach trzymania się trasy prawie zawsze kończy się młyńcem albo odbiciem się od najbliższego budynku. „Drifty” także są bezużyteczne, bo pęd wytraca się w mgnieniu oka. Jeśli siadamy za kierownicą ciężarówki lub autobusu, możemy zapomnieć o swoich umiejętnościach prowadzenia, bo podczas kierowania dużymi pojazdami gra niemal zmusza nas do taranowania wszystkiego, co stanie na naszej drodze. Oprócz pojawiającej się tu i ówdzie krytyki (niektórzy recenzenci narzekali też na powtarzalność misji w końcowych częściach gry, problemy z płynnością podczas grania na podzielonym ekranie oraz - choć to, jak możecie przeczytać w naszej recenzji, jest dość względne - naiwność głównego pomysłu na fabułę. Na plus, oprócz już wspomnianych elementów, zaliczono też obfitą zawartość.
Oceny bardzo skrajne są tu odosobnione, większość not waha się właśnie w okolicach „ósemki”, można więc wnioskować, że dzieło Ubisoft Reflections nie jest wprawdzie objawieniem, który jeszcze długo po premierze będzie przedmiotem zajadłych dyskusji, ale to na pewno tytuł bardzo dobry i godny uwagi. Jeśli więc lubicie gry pełne jazdy samochodami (bo, jak pisał Tomek - nie łudźcie się na coś więcej), to na pewno powinniście sięgnąć po „Driver: San Francisco”.
Kamil Bogusiewicz