W grach wojennych II Wojna Światowa trwa nadal
Właśnie obejrzałem "Wirtualną wojnę", polski film dokumentalny o grach i graczach, który jest chyba najlepszym filmem dokumentalnym o grach i graczach, jaki widziałem w życiu.
Autorzy, pod kierownictwem Jacka Bławuta (twórcy m.in "Kawalerii powietrznej"), zadali sobie trud odnalezienie i poznania kilkudziesięciu graczy z Polski, Niemiec, Rosji i Stanów Zjednoczonych, których dzieli praktycznie wszystko, a łączy realistyczny symulator walk lotniczych z epoki II Wojny - Ił-2 Sturmovik.
Mamy tu więc ludzi, którzy do gry podchodzą jak do rekonstrukcji historycznej. Kompletują mundury, budują w swoich mieszkaniach stanowiska do gry o kształcie kokpitów ich wirtualnych maszyn, wyposażając je w coraz to bardziej skomplikowane systemy sterowania. Ale są też tacy, którzy po prostu grają po przyjściu do domu z pracy.
Dla jednych symulator to tylko gra, sposób na spędzenie wolnego czasu. Dla drugich próba poznania losów przodków. Dla jeszcze innych okazja, aby po raz kolejny zmierzyć się z wrogami z czasów II Wojny Światowej. Co z tego, że to następne pokolenie, narodowe animozje i stereotypy znajdują rozkwitają na nowo na wirtualnym polu bitwy. Rozgrywane po raz setny autentyczne bitwy sprawiają, że jeden z najbardziej krwawych konfliktów ludzkości trwa ciągle.
Mamy tu Amerykanów w amerykańskich mundurach odtwarzających scenariusz nalotu na Hanower, w którym brał udział ojciec jednego z nich. Mamy Niemców w niemieckich mundurach, którzy stoją po przeciwnej stronie. Mamy Rosjan i Polaków, którzy przyłączają się do Jankesów. Mamy Polaków, którzy prowokują rodaków i latają po stronie niemieckiej, zakładając na swoich zjazdach nazistowskie mundury.
"Wirtualna wojna" znakomicie pokazuje, że "gry nie są już dla dzieci". Mamy tu dentystę, dyrektora teatru, byłego żołnierza, pilota, który musiał zrezygnować z wojskowej kariery ze względu na kłopoty ze zdrowiem, ludzi w różnym wieku i o skrajnie innym pochodzeniu. Część z nich jest młoda, część z nich ma dzieci, część wnuki.
Jeżeli wydawało Ci się, że jesteś hardkorowym graczem, bo spędzasz cztery godziny dziennie ze swoją sieciową strzelanką, którą na jesieni zamienisz na następną jej część, to bohaterowie "Wirtualnej Wojny" zjedliby Cię na śniadanie.
Tyle się mówi, że gry są upraszczane, docierają do szerokich mas odbiorców, nie wywołują już takiego zdziwienia. "Wirtualna Wojna" pokazuje, że nadal są takie obszary grania, których nie da się ogarnąć ot tak na pierwszy rzut oka. Pobieżna ocena w stylu "ci wszyscy faceci to kompletni wariaci" byłaby po prostu niesprawiedliwa. Ale też jest pierwszą, jaka się nasuwa do głowy.
Dokument Bławuta każe zastanawiać się, po co właściwie nam są potrzebne gry wojenne. Gdzie przebiega granica pomiędzy nieszkodliwym hobby, a ucieczką od rzeczywistości. I to co najlepsze, "Wirtualna wojna" na żadne z tych pytań nie zamierza udzielać odpowiedzi. Zostawia widza z jego problemem.
Konrad Hildebrand
"Wirtualna Wojna" to film dokumentalny emitowany przez telewizję HBO. Premiera miała miejsce 22 kwietnia, ale śledźcie uważnie ramówkę kanału, bo będą jeszcze powtórki.