Vivendi nie odpuszcza i dalej pożera kolejne akcje Ubisoftu
Niestety - bez większych zaskoczeń.
08.11.2016 12:13
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
pisał Bartek we wrześniu o spięciach na linii Vivendi - Ubisoft. By streścić na szybko tę historię, dla czytelników, którzy dotąd żyli w krainie błogiej nieświadomości: francuski wydawca drży o swoją niezależność. Z miesiąca na miesiąc bowiem następne akcje Ubisoftu trafiają do Vivendi, które najwyraźniej planuje połknąć Ubi i ponownie z impetem wbić się w branżę gier wideo (firma posiadała jeszcze kilka lat temu Blizzarda). W krótkiej notce prasowej, jaką Vivendi opublikowało wczorajszego dnia, wynika, że od 4 listopada posiadają już ponad 24% udziałów Ubisoftu. Przypominam, że mowa o takich sumach, gdzie każdy procent to gigantyczny krok do przodu oraz wyraźny sygnał, że coś jest na rzeczy.
Bo oczywiście koncern swoje plany próbuje zatuszować. Czytaliśmy oficjalne zapewnienia, że wcale nie planują żadnego przejęcia. Tylko że wszystko idzie w bardzo szybkim tempie - Vivendi w ciągu półtora roku zgarnęło dodatkowe czternaście procent wszystkich akcji, po cenach wyższych niż rynkowe, by skusić mniejszych udziałowców, mniej zainteresowanych niezależnością Ubisoftu, na łatwy zarobek. W miarę jak przychody francuskiego wydawcy rosną, rośnie także udział Vivendi. Na razie tylko ładnie proszą o miejsce w radzie dyrektorów spółki i - kroczek po kroczku - zwiększają swoje znaczenie. Podczas następnego nadzwyczajnego zgromadzenia udziałowców mogą już zrzucić tę niewinną maskę.
Co to oznacza dla nas? Nic dobrego, niezależnie od tego, czy gry Ubisoftu lubicie, czy unikacie ich formuły jak ognia. Domniemane przejęcie odbywa się wbrew woli całej firmy, wbrew woli jej zarządców. Jak powiedział we wrześniu Yves Guillemot: "Gdy jesteś niezależny, znasz granice, do których możesz dotrzeć. Jednak jeśli jesteś częścią spółki, która nie rozumie twojego rynku, jego tempa oraz prędkości podejmowanych w nich decyzji, mogą ograniczyć twojej możliwości. I wtedy automatycznie przestajesz tworzyć nowe doświadczenia"
I choć z całego serca życzyłbym Ubi, by utrzymało swoją niezależność, z każdym miesiącem tracę odrobinę nadziei. Dość niejasne jest, w sprawie czego toczą się rozmowy Francuzów z Netfliksem (osobiście stawiałbym albo na serię animowaną, albo taśmowe Watch Dogs), ale niektórzy doszukują się w tym kolejnej próby wzmocnienia swojej marki. O dalszym przebiegu tego nieprzyjemnego sporu będziemy Was informować na bieżąco. A na razie #WeAreUbisoft?
Adam Piechota