Valley - recenzja. Oto dolina, w której życie się zaczyna. I kończy

Valley - recenzja. Oto dolina, w której życie się zaczyna. I kończy

Valley - recenzja. Oto dolina, w której życie się zaczyna. I kończy
Maciej Kowalik
07.09.2016 10:10, aktualizacja: 07.09.2016 10:40

Gdyby tylko autorzy zostali przy pierwszej połowie Avatara...

Nie wpiszę Valley na listę moich ulubionych gier roku, ale jeden element na pewno zapamiętam na dłużej. I od niego zacznę opowiadać o tym tytule, gdy już trafi do Plusa albo innej wyprzedaży. Gdy inne produkcje krok po kroku wprowadzają gracza w rozgrywkę, Valley pozwala mu błyskawicznie zachłysnąć się tym, co ma najlepsze.

Platformy: PC, PS4, Xbox One

Producent: Blue Isle Studios

Wydawca: Blue Isla Studios

Data premiery: 24.08.2016

PEGI: 12

Wymagania: procesor 3 GHZ dual core; 8 GB RAM; GTX 650 lub Radeon HD 7770

Grę do recenzji udostępnił wydawca, zdjęcia pochodzą od redakcji

Tym czymś jest wolność. Rozumiana tu przez dziki sprint po stromym, trawiastym zboczu, by później wybić się i przelecieć dobrych kilkadziesiąt metrów ponad całą szerokością rzeki i dalej kontynuować bieg między gigantycznymi drzewami fantastycznej krainy. Tempa dotrzymać mogą nam tylko tajemnicze, aczkolwiek przyjacielskie duszki. I muzyka. Oprawa Valley częściej przypomina o zapewne niewielkim budżecie tego przedsięwzięcia, ale dobiegające z głośników dźwięki łatwo odwracają od tego uwagę. Nie, żeby gra nie miała kilku kapitalnych widoczków do zaoferowania. Powiedzmy, że jest pod tym względem... nieśmiała.Autorom udała się jednak rzecz rzadka - sprawienie, że poruszanie się po krainie sprawia graczowi niebywałą frajdę. Czuć tu ciężar każdego kroku. Nabierając szybkości, słyszymy wzrastający świst powietrza, ale lądowanie po kilkusekundowym locie sprawia, że bohater potrzebuje kilku chwil na ogarnięcie się. Dzięki temu nie mamy wrażenia, że suniemy przez sztuczny świat na rolkach i nawet na zwykłym padzie, bez żadnego hełmu VR na łbie, bardzo łatwo możemy "wejść" w świat Valley. Zwłaszcza, że choć to miejsce na naszej Ziemi, to wokół czuć aurę tajemnicy.Skąd te sprinty i gigantyczne skoki? Jak zwykle - to owoc tajnych wojskowych eksperymentów, który wpada przypadkiem w łapy (i nogi) gracza. Oczywiście ten nie ma zielonego pojęcia skąd w tak naturalnie pierwotnej krainie trafia mu się egzoszkielet, ale zanim skończy wyliczać potencjalne pytania skacze już nad niemałymi skałami i biega z prędkością wyścigowego konia (początkowo, bo później dużo, dużo szybciej).

A przecież jest tylko archeologiem, który wybrał się na wyprawę w poszukiwaniu mitycznego nasienia życia, który cudem uniknął utonięcia i trafił do krainy, której chyba nie miał na swojej mapie. Trzeba jednak przyznać, że metalowe nogi szybko stają się jego drugą naturą a mniejsze lub większe przestrzenie pozwalają mu poszaleć, testując znalezisko.Znalezione urządzenie pozwala mu robić jeszcze coś, co aż prosi się o skopiowanie i rozwinięcie w grze z większym budżetem. Egzoszkielet sprawia, że bohater jest w tytułowej dolinie dawcą i biorcą życia. Może ożywiać martwe rośliny i zwierzaki (bez szaleństw, malutko ich tu, więc o stadnych gonitwach można zapomnieć), ale i robić coś odwrotnego. Jego "ciuch" potrzebuje energii do dalekich skoków czy bujania się na linie, a tej czasem może zabraknąć. Choć raczej w teorii, bo mi się to nigdy nie zdarzyło. Dość szybko znajduje się kolejne ulepszenia i do samej końcówki braki energii nie są problemem. Ekipa Blue Isle najwidoczniej nie chciała, by gracz ciągle kalkulował wydatki energii. I bardzo dobrze.Aczkolwiek, o ile Valley pozwala dzięki zwiększonej mobilności poczuć się nadczłowiekiem, to mimo oddania graczowi władzy nad życiem i śmiercią, nie daje mu poczuć się bogiem. Sygnalizuje ten element, ale gra jest zbyt uboga by miał on rzeczywisty ciężar. Jest ciekawostką, o której pamięta się, gdy kilka razy zdarzy się zginać (utonąć, spaść w przepaść), a od poziomu "zdrowia" krainy zależy czy gracz zostanie wskrzeszony. Ale gdy ten spada, wystarczy ożywić kilka pnączy i drzewek, by o sprawie znów zapomnieć.Pierwsze dwie godziny z Valley mocno kojarzyły mi się z Flower. To nie ten sam poziom oprawy, ale harce po lasach i dolinach miały w sobie dużo kojącej aury. Nie miały w zasadzie żadnego większego celu niż sprawienie mi frajdy kolejnym długaśnym susem, sprintem od punktu A do B, ulepszeniem kombinezonu czy budowlą sugerującą, że tytułowa dolina nie jest tak pierwotna, jak mogłoby się wydawać. Nie ma w tej grze wielu klasycznych mechanik. To w dużej mierze kolejny "symulator spacerowicza" tyle, że pokonywany z nadludzką sprawnością.Od czasu do czasu trafiałem na audiologi czy notatki dające poczucie, że na odkrycie czeka tu jakaś tajemnica. Była szansa na fantastyczną historię o mitycznych olbrzymach, nasieniu dającym życie światom, ale mogącym je również odebrać i mocach, o których nam się nie śniło. Niestety autorzy zdecydowali się z każdym kwadransem coraz bardziej dryfować w stronę zimnowojennej sztampy, z szalonym profesorem ścigającym się z projektem Manhattan do wynalezienia broni ostatecznej w roli głównej. To głównie jego echa śledzimy później w masie notatek.Gra zamieniła zachłyśnięcie się wolnością przemierzania kolorowej i tajemniczej krainy na tunele opuszczonych, wojskowych instalacji. Nie aż tak tajemnicze, za to pełne nudnej rdzy, bliźniaczo do siebie podobne i zdecydowanie zbyt ciemne. Zachwyt możliwością ożywiania krainy został zastąpiony przez odbieranie życia... czemuś. Już nie naturalnym rojom, które atakowały gracza na początku, ale zjawom, które samym swoim pojawieniem się atakowały zarówno bohatera, jak i płynność animacji.Przejście Valley zajęło mi 5 godzin, ale o ile pierwsze 3 łyknąłem na raz, tak resztę odwlekałem. Odkładałem pada, gdy czułem znużenie identycznymi korytarzami czy pokojami z hurtowymi ilościami notatek do przeczytania. Czułem się trochę jak gazela, która wpadła w sidła. Kombinezon dostawał kolejne ulepszenia - bieganie po wodzie, ścianach, linka pozwalająca udawać Tarzana w określonych miejscach - ale zamiast swobody czułem, że jestem coraz mocniej wtłaczany w tryby opowieści, która nie interesowała mnie nawet w połowie tak, jak zwiedzanie świata i zbieranie żołędzi czy medalionów dających dostęp do odgrodzonych miejsc.I dlatego ostatecznie ocena jest, jaka jest. Dopiszcie Valley do listy indyków, którym warto dać szansę, gdy traficie na nie w jakiejś wyprzedaży, bo gdy nie zamyka nas w podziemnych halach, potrafi sprawić sporo frajdy. Chciałbym, by ktoś podpatrzył kilka elementów i pozwolił im rozwinąć skrzydła w projekcie z nieco wyższej półki budżetowej.

Ale jak na grę, o której do momentu premiery i rzucenia okiem na zwiastun nic nie słyszałem, nie jest źle. Zwłaszcza, że wspomniany filmik przynosił więcej pytań niż odpowiedzi i Valley mogło okazać się niegrywalnym przerostem formy nad treścią. Tymczasem wyszła całkiem przyjemna i świeża niespodzianka.

Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)