Unto The End i Gods Will Fall - kiedy dobry pomysł to za mało [Recenzja]
Czasami słabych lub średnich gier nie jest żal. Widać, że po prostu zabrakło pomysłu albo umiejętności. Zdarza się jednak, że aż przykro patrzy się na zmarnowany potencjał. Tak miałem w przypadku "Unto The End" i "Gods Will Fall".
Początki były obiecujące. "Gods Will Fall" opowiada o śmiałkach, którzy rozbili się na wyspie. Na dzień dobry decydujemy, kto z nich jako pierwszy wkroczy do tajemniczej jaskini.
Na razie o bohaterach nie wiem nic. Różnią się umiejętnościami - jeden jest szybki, drugi z kolei mocniej uderza. Każdy z nich ma swoje własne imię, a łączy ich dziwny język, którym zagrzewają się do walki.
Pachnie to wszystko klasycznym "rogalikiem", ale w nowej formie. W innych grach z tego gatunku też przemierzamy jaskinie albo inne korytarze pełne stworów, a gdy giniemy, zaczynamy od nowa. Tutaj jednak po śmierci wchodzimy w skórę innego herosa, który musi wkroczyć tam, gdzie nie powiodło się towarzyszowi.
Świetny pomysł. Ale...
Zgon wprawdzie nie jest permanentny, bo zmarłego można odzyskać, jeśli wyczyści się jaskinię, ale taki zabieg stawia rozgrywkę w zupełnie innym świetle.
Podobny patent widzieliśmy w polskim "Children of Morta". Tam też zmuszeni byliśmy do żonglowania członkami wkraczającej do podziemi rodziny. "Gods Will Fall" rozszerza ten pomysł, dodając większą liczbę herosów.
I choć w teorii zapowiada się to świetnie, bo postaci mogą rozwijać swoje umiejętności i nawet relacje między sobą, to bardzo szybko entuzjazm mi minął. Na pewno znacie to uczucie, kiedy sięgacie do zamrażalki, wyciągacie pudełko z lodami, a tam zupa sprzed pół roku. Tym rozczarowującym, zabijającym radość z życia elementem w "Gods Will Fall" jest po prostu sterowanie.
Nie będę się rozpisywał - jest takie:
Kiedy nawet prosty skok sprawia ból, nie jest dobrze. A takie właśnie, bolesne odczucia towarzyszyły mi podczas prób grania w "Gods Will Fall".
Piszę prób celowo, bo od samego początku marnym sterowaniem gra mnie do siebie zniechęciła. I żadne jej zalety nie sprawiły, że miałem ochotę zacisnąć zęby, aby brnać dalej.
Miłość od pierwszego, a rozczarowanie od drugiego wejrzenia
Podobną historię przeżyłem odpalając "Unto The End". Na początku było zauroczenie. Jak to wygląda! Jak to na mnie oddziałuje! Minimalizm, wylewający się mróz i zwątpienie, wręcz depresyjne przygnębienie bije od tej gry. I to jest sztuka.
Ale na "Unto The End" się nie patrzy. A przynajmniej nie tylko. Kiedy trzeba grać, zaczyna się problem - zaskakująco podobny do tego, który ma "Gods Will Fall". Postać również porusza się topornie, ciężko, niezgrabnie. Jest męcząco. Sterowanie nie jest precyzyjne i szybko rodzi frustrującę.
Można dorabiać filozofię, że być może tak miało być. "Unto The End" ma w sobie w końcu dużo z typowej gry o przetrwanie. Jak nie zapalisz sobie pochodni, guzik będziesz widział. Jeśli nie zbierzesz materiałów, nie przekupisz stwora, przez co czeka cię trudniejsza przeprawa.
Jest takie banalne stwierdzenie, z którego piszący często się śmieją: "to nie jest gra dla każdego". Hasło wytrych, nic nie mówiące, bo przecież wszystkie produkcje nie są dla wszystkich. Choć zdaję sobie sprawę z niedoskonałości tego stwierdzenia, nie mogę się powstrzymać, by go użyć.
Tak, "Unto The End" i "Gods Will Fall" nie są dla każdego
Problem w tym, że nie wiem, gdzie jest ta nisza, którą oba tytuły mogą zagospodarować. Lubię, kiedy wiem, dlaczego gra jest wyzwaniem. W tych przypadkach trudno jest mi to powiedzieć: "Czy tak miało być, że gra zniechęca cię do siebie, czy to efekt porażki autorów?".
Z tego powodu nie wiem, czy powinno się orzec, że to tytuły dla miłośników gier w stylu "Dark Souls". Chociaż chciałbym polecić "Unto The End" każdemu, komu spodobało się np. przepiękne "Roki" albo - to dużo lepszy przykład - "Ori and the Blind Forest", które przecież też nie jest łatwe.
Nie zrobię tego, bo mam wrażenie, że to nie tak miało być. Są intrygujące pomysły, jest świetne wykonanie, ale jednocześnie złe sterowanie, które dla mnie pogrąża całą rozgrywkę. Naprawdę żałuję, bo z obu tych gier mogły wyjść perełki na miarę ubiegłorocznego "Hadesa". Zabrakło najważniejszego, czyli podstawy. Szkoda.
Oceny: 2/5