Tysiąc godzin w Overwatch? Jest taki szaleniec
Nowe znaczenie pojęcia "nolife".
Macie kumpla, który większość wolnego czasu spędza w League of Legends? Albo łupie po nocach po kablu w Battlefielda i przez to do pracy przychodzi nieustannie w trybie zombie? Zajawka growa przychodzi w różnych kształtach i rozmiarach. Dla mnie spędzenie dziesięciu godzin przy konsoli podczas weekendu nie jest czymś od razu zasługującym na publiczne zbesztanie. Zdarza się każdemu. Ale tracenia całego świata dla jednego tytułu, zrobienie z niego używki, zapala w mojej głowie czerwoną lampkę. Może dlatego, że bolałaby mnie wizja tych wszystkich nowych pozycji, jakie można by w tym czasie poznać. A może dlatego, że trochę się boję takich osób.
Eurogamer skontaktował się z niejakim Tazzerkiem, który jest pierwszym graczem na świecie, jakiemu udało się... przekroczyć poziom tysięczny w Overwatchu.
No to ładnie. Od premiery Overwatch (bardzo dobrej pozycji) minęły niecałe cztery miesiące. Dobicie do tysiaka oznaczałoby setki godzin spędzonych w grze. To niemożliwe, prawda? Musiał używać jakiegoś bota! Ano właśnie nie. Francuz Maxime z przyjemnością wytłumaczył zachodniemu portalowi, jak ustanowił ten rekord. Stwierdził, że niebawem dobije do tysiąca przegranych godzin, a dziennie przy Overwatch spędza do siedemnastu godzin. "Zrobiłem to, bo kocham tę grę i kocham wyzwania. Zacząłem gonitwę, gdy zrozumiałem, że rzeczywiście mógłbym być pierwszy".
Ktoś na Twitterze od razu próbował go skontrować, pokazując gracza z azjatyckiego serwera, po którego złotym awatarze można by wnioskować, że przekroczył poziom 1400. Tazzerk upiera się przy swoim. Sugeruje, że na azjatyckim koncie musi grać więcej niż jedna osoba. "Jak inaczej ktoś mógłby być czterysta poziomów przede mną, jeśli dziennie gram 16-17 godzin. To niemożliwe" - twierdzi. Według globalnej tablicy rekordów MasterOverwatch to Francuz jest na szczycie. Dobrze dla niego, hm?
Polygamia bawi i uczy, więc po odrobinie zabawy proponuję akapit refleksji. Dziennikarz Eurogamera zapytał Tazzerka o jego codzienną rzeczywistość, jak jest w stanie pogodzić z nią ilość czasu spędzonego w grze. "Nie chcę o tym rozmawiać" - tak brzmi odpowiedź. I obawiam się, że wiem, co to może oznaczać. Jeżeli przy jakiejś grze spędziliście więcej niż dwieście godzin, uważam, że należy przystopować, zanim pasja zamieni się w uzależnienie. Swój życiowy rekord - 250 godzin - ustanowiłem lata temu, za gnojka, przy Final Fantasy IX. Choć wydaje mi się teraz, że musiałem mieć dni, w których po prostu nie wyłączałem konsoli. Bo przy tym Finalu (grając z opisem - a grałem z opisem, angielski jeszcze wtedy kulał) nie sposób spędzić więcej niż sto godzin.
Tazzerk może sobie nadal szaleć. Na pewno gra pozwala łupać do 1890 poziomu. Nie wiadomo, jak to dalej wygląda. Pytanie - jaki w tym tak naprawdę sens?
Adam Piechota