Tylko kurierzy nas uratują w czasie epidemii koronawirusa
Historia niejednej paczki
11.03.2020 | aktual.: 14.03.2020 00:17
93,4 kilo na plecach. Plecach, barkach i biodrach. W dłonie tez mógłbym wziąć coś ciężkiego, ale przecież będą mi potrzebne do łapania równowagi. To może dorzucę jeszcze paczuszkę na plecy. Więcej zarobię. A poza tym na końcu są przecież ludzie, którzy moich dostaw tak bardzo potrzebują...
Koniec paniki
Warszawa, 11.25, 11 marca 2020. Czuję się jak jeden z tych naukowców, którzy nagrywają logi i zostawiają je rozrzucone w dziwnych miejscach na planszy. Ale to żadna stylizacja na bohatera gry. Piszę tekst tu i teraz, gdy w Polsce jest 25 zakażonych, we Włoszech mamy 631 ofiar, a globalna epidemia dosięgnęła 119 357 osób.
Przydałby mi się log z końcówki stycznia, kiedy koronawirus wciąż był jeszcze ciekawostką, a wraz z kolejnymi newsami coraz bardziej krzyczało się o tworzeniu sztucznej, medialnej paniki. Czytam o niej nawet dziś, tego 11 marca o godz. 11.25. Że źle, że ludzie robią zapasy makaronu i papieru toaletowego. Że źle, że duże portale piszą o tym, co się dzieje także za naszymi granicami.
Tymczasem epidemia jest faktem. I jasne jest, że będzie tylko rosła - chociaż chyba gros Polaków wciąż wierzy, że to jakiś koszmar albo żart, który w ciągu tygodnia minie i wszyscy będziemy się z tego śmiać. Tymczasem prognozy są brutalne, liczba zakażonych i ofiar rośnie, a szczepionki przez jeszcze wiele miesięcy nie będzie.
Teraz-Apo
Świat już się zmienił. Polska też. 10 marca został podjęty szereg istotnych decyzji. Od "histerii" sprzed 3 tygodni mamy stan, w którym odwołane mają zostać imprezy masowe powyżej 1000 osób. Ludzie rezygnują z wycieczek, firmy odwołują delegacje, IEM-u jako imprezy nie było. Polacy zaczynają myć ręce, żele antybakteryjne kosztują krocie, miasta wnioskują o zamknięcie szkół. Termin "praca zdalna" zaczyna funkcjonować jako wzorcowe rozwiązanie, a nie wymówka po imprezie.
Ale to może być dopiero początek. Wyobrażenie sobie kolejnych kroków nie jest trudne. Władze zamkną szkoły i przedszkola? Dziś okazało się, że tak. Odwołają także mniejsze imprezy i targi? Możliwe. Radykalnie ograniczą ruch na lotniskach i dworcach? Zapewne. No to gdzie jeszcze masowo przebywają ludzie? Gdzie dziennie przewijają się tysiące osób? Gdzie siedzą wszystkie grupy wiekowe? Gdzie przybywają turyści i zarobkowi imigranci? Gdzie się łazi, siada, przesiaduje, drepcze, zabiera dzieciaki, spędza po kilka godzin, ustawia ze znajomymi?
W centrach handlowych i marketach.
Zaraz, jakie tysiące. Arkadia, jedno z największych centrów handlowych Warszawy (ale też nie jakiś niewyobrażalny kolos), chwali się, że od założenia ma średnio dziennie 100 tys. osób. Trochę nie dowierzam, ale może to zwykła, ludzka niezdolność do oceny liczebności mas ludzkich.
100 tys. osób w ciągu dnia. Dajmy nawet 50 000. Pomnóżmy przez 20, bo takie molochy mamy w wielu miastach czy aglomeracjach. W dużych miejscowościach niech będzie po 10 tysięcy. W galeriach w małych miasteczkach niech i 1000 osób. To nie jest droga do pracy, 30 współpasażerów w autobusie i spacer do sklepu, tylko regularna wymiana chorób. Ktoś powie: tam jest dużo przestrzeni. Naukowcy mówią: wirus pozostaje w powietrzu nawet przez 30 minut i rozprzestrzenia się nawet na 4 metry.
Naprawdę zdziwicie się, jeśli padnie decyzja o zamknięciu galerii?
Hehe, symulator kuriera
Wrócimy zatem do lat 90. i niepodzielnych rządów sklepików osiedlowych, warzywniaków i bazarów. Będą pewnie dziwne ograniczenia. Na pewno będą kolejki. Albo ich nie będzie - bo skoro koronawirus coraz straszniejszy, to jak tu stać w kolejce obok prychających sąsiadów.
A zakupy trzeba zrobić. Makaron. Papier toaletowy. Ciepła pizza. Prezent dla dziecka. Śmieszne badziewie z Wisha. Nowe gacie. Nie ma miesiąca, żeby coś nie było potrzebne. A skoro nikt nie będzie mógł pchać się po to do gigantycznej galerii, ani nie będzie chciał stać w kolejce do lokalnego punkciku, no to kto będzie niezbędny. No kto?
No wiecie, bo odpowiedź dałem przecież w tytule i na obrazku. Kurierzy. Ci, o których na co dzień zapewne niejeden myśli mniej ciepło niż o pani za ladą i czuje mniejszy respekt niż przed urzędnikiem. A i lubi pomyśleć źle, jak się przesyłka spóźnia. Zresztą już dziś nie potrafimy sobie bez nich poradzić.
W dużym mieście rozwożą ludzi po pracach i meetingach, a potem dowożą im McDelivery albo "dziś może hindusa”. I dokumenty-przesyłki na asapie. W małym mieście odbierają dobra z jednoosobowych działalności gospodarczych albo przywożą cudeńka, po które normalnie trzeba by odbyć długą wyprawę autem. To teraz dodajmy do tych sytuacji, które być może są bardziej zachciankami, te wszystkie podstawowe, na których brak nie możemy sobie pozwolić.
Leki, bułki, masło, warzywa, owoce, wędliny, sery, makarony i papiery toaletowe, zabawki dla dzieci, prezenty dla bliskich, nowe ubrania, środki czystości i higieny, zgrzewki wody, kilogramy proszków do prania albo ziemi i nawozów, narzędzia, gwoździe, odkurzacze, miksery, telewizory – i w końcu pralki, lodówki, zmywarki, bo przecież każdy sprzęt się kiedyś psuje.
Do wszystkiego będzie potrzebny kurier. Zestresowany stałym kontaktem z nowymi ludźmi, ciągle dezynfekujący się, z bezustannie monitorowanym przez firmę stanem zdrowia. Nadczłowiek. Albo porzucony przez bezduszne paczko-korpo siewca bakterii, któremu wszystko jedno, bo "wszyscy kiedyś zginiemy".
Death Stranding
Produkcja studia Kojimy pokazywała postapokaliptyczny świat, w którym praktycznie nie spotykamy żywej duszy. Najbliższe terminowi "żywa istota", z którą w ogóle zamienimy dwa słowa, są ledwie hologramy ludzi w kolejnych punktach dostaw. Świat pustki, po którym kręcą się tylko potwory, bandyci – a w całość egzystencję spinają właśnie kurierzy.
Możemy się cyfryzować do woli. Konto online, płatność BLIK-iem, messenger i narzędzia do zdalnej pracy. Ale nic nie sprawa takiej radości, jak paczka. I produkty, których sami już możemy nie kupić.