Twórca Firewatch chce zbanować PewDiePie’a. Za to Malezja zbanowała Steama
Dobrze widzicie – Gaben dostał bana w całym kraju za jedną grę.
PewDiePie coś nie ma szczęścia do swojego wizerunku (a może wręcz przeciwnie, bo fanów mu nie ubywa). Najpierw akcja z napisem „śmierć wszystkim żydom”, po której Disney postanowił zerwać z nim umowę reklamową, a teraz „słowo na N”, które Felix wypowiedział podczas jednego ze swoich streamów. Słowo, które w pełni brzmi: „nigger”, czyli „czarnuch”, jest obecnie uznawane za jedno z najgorszych, jakie może paść z ust białego mieszkańca Zachodu.
PewDiePie says N Word; "Sometimes I forget I'm live streaming" "No one that's watching will care"
Kjellberg, podobnie jak miliony innych graczy, zasmakował w PlayerUnknown’s Battlegrouds, a że z YouTubem lubi się coraz mniej, głównie ze względu na zmianę dotyczącą zarabiania na reklamach, przeniósł się w kwietniu z grami na Twitcha. Po tym, jak wypowiedział felerne słowo od razu się zreflektował, przeprosił i przez kolejnych parę minut próbował obrócić wszystko w żart. Zresztą nie widać, aby kogoś specjalnie to poruszyło. Z wyjątkiem Seana Vanamana.
Założyciel odpowiedzialnego za Firewatch studia Campo Santo stwierdził, że zgłosi YouTube’owi żądanie zdjęcia z kanału PewDiePie’a wszelkich materiałów związanych ze swoją twórczością, co ma dotyczyć też przyszłych gier. Cóż, ma do tego prawo, choć nie do końca wiadomo, czy próba się powiedzie, bo Kjellberg może powołać się na zasadę „dozwolonego użytku”, wedle której twórca może wykorzystywać fragmenty treści objętej prawem autorskim, o ile służą one do stworzenia samoistnej całości (na przykład recenzji czy właśnie filmiku na YouTube).
Normalnie sprawa pewnie rozeszłaby się po kościach, ale tu chodzi o PewDiePie’a. Gościa z prawie 60 milionami subskrybentów na YouTube, którego filmy w tej platformie i transmisje na Twitchu oglądają miliony osób na świecie. I choć uważam, że twórca Firewatcha przesadza, to jednak będąc bądź co bądź osobą publiczną, PewDiePie powinien bardziej się pilnować. Niestety żyjemy w takich czasach, że bardzo łatwo urazić niemal każdego.
Na przykład rząd Malezji, który postanowił zablokować dostęp do Steama w całym kraju, bo Valve nie zdjęło ze swojej platformy gry Fight of Gods. Tytuł studia Digital Crafter pewnie już gdzieś wam mignął, bo to mniej więcej ten sam poziom żenującej „kontrowersji” jak Hatred, więc powiem tylko, że gra to bijatyka między bóstwami i postaciami mitologicznymi z religii całego świata. No, prawie, bo z jakiegoś powodu nie zagramy Allahem czy choćby prorokiem Mahometem. W każdym razie malezyjski Minister Komunikacji i Multimediów, Datuk Seri Salleh Said Keruak, powiedział na łamach Malay Mail Online:
Mocne słowa, jak na przedstawiciela kraju, w którym rdzenny obywatel może wyznawać tylko jedną odnogę islamu. Rząd dał Valve 24 godziny na zdjęcie Fight of Gods z malezyjskiego Steama, co oczywiście nie nastąpiło, więc spełnił swoją groźbę. To wystarczyło, by kontrowersyjna gra w końcu zniknęła z katalogu w tym kraju, a firma Gabe’a Newella przeprosiła wszystkich urażonych. I choć gracze mają już z powrotem dostęp do kupionych wcześniej gier, niektórzy dostawcy usług internetowych ciągle blokują możliwość wyświetlenia steamowego sklepu.
Bartosz Stodolny