Tsioque - recenzja. Huśtawka emocjonalna
Wszyscy jesteśmy księżniczkami.
20.11.2018 | aktual.: 20.11.2018 14:03
Nie da się sensownie mówić o Tsioque - ręcznie rysowanej, bajkowej przygodówce polskiego studia OhNoo - bez ujawniania istotnych szczegółów jej fabuły, a nawet zakończenia. Przez pewną część rozgrywki myślałem, że będzie to dla mnie wyzwanie przy pisaniu tej recenzji. Później zmieniłem zdanie. Rozumiem, że nie każdy musi się z tym zgodzić. Ktoś inny może chcieć przekonać się samodzielnie. Dlatego też, jeżeli jednak chcecie uniknąć spoilerów, na początek fakty.
Platforma: PC
Producent: OhNoo Studio
Wydawca: OhNoo Studio
Data premiery: 7.11.2018
Wersja PL: Pełna
Wymagania sprzętowe: Intel Core 2 Duo 2,2 GHz / AMD Athlon X2 2.4 GHz, 2 GB RAM, 512 MB RAM
Grę do recenzji dostarczył dystrybutor. Graliśmy na PC. Zdjęcia pochodzą od redakcji.
Tsioque to bardzo tradycyjny point and click, nawiązujący do gier w stylu amigowych Gobliiins czy Curse of Enchantia. Mniej tu opowiadania fabuły, więcej klikania po ekranie i patrzenia, co się stanie. Dialogów nie ma w ogóle. Czasami są monologi, ale jedynie w przerywnikach i nigdy ze strony głównej bohaterki. Obrazki są ładne. Główna bohaterka jest trochę szkaradna. Dobre wrażenie robią ręczne animacje. Gra wygląda dzięki nim jak klasyczny film animowany, rysowany klatka po klatce. W obecnych czasach to rzadko spotykane i miło to widzieć. Zagadki są przeciętne. Ani trudne, ani łatwe, ale jakoś tam zajmują czas i nie obrażają inteligencji gracza. Jest trochę za dużo mechanizmów albo archaicznych, albo z kolei nowoczesnych ale bezsensownych (QTE). Przez większość czasu gra się w to przyzwoicie. Brakuje tylko standardowego już w gatunku podświetlania aktywnych obszarów na ekranie. Fabuła jest całkowicie pretekstowa, a później dzieje się coś zupełnie innego. Technicznie Tsioque działa bez zarzutów.Jeżeli po tym opisie macie ochotę zagrać, to ostrzegam uczciwie, odejdźcie i nie wracajcie do zakończenia. Będą spoilery sążniste, bez trzymanki i hamulców, łącznie z obrazkami. Za tym punktem nie przyjmuję reklamacji. Zostaliście ostrzeżeni! Dam jeszcze jeden neutralny obrazek i koniec! 3/5. Można.Jest taki moment w Tsioque, kiedy świat przedstawiony gry zaczyna się rozpadać. Zamek, będący miejscem jej akcji, w kolejnych lokacjach coraz mniej przypomina quasi-średniowieczną rzeczywistość baśni, a coraz bardziej naszą. Przenika do niego dziecięcy rower, smok okazuje się odkurzaczem, broniący przejścia niedźwiedź - małym, pluszowym misiem. Zimowa lokacja jakby z innego świata, rządzona przez króla kaczkę, zmienia się w łazienkę.To miłe zaskoczenie po pierwszych, dość męczących godzinach. Tsioque jest w nich prostą, bazującą na baśniowych schematach i archetypach opowieścią o małej księżniczce, więzionej w zamku przez złego czarnoksiężnika. Nie tylko niezbyt interesującą, ale też mającą spore problemy z tożsamością. Wywołują one u odbiorcy pytanie: Do kogo właściwie kierowana jest ta gra?Zdaje się być dla naprawdę małych dzieci, choćby przez to, jak dużo energii twórców poszło na to, by poszczególne obiekty na planszy “coś robiły”. Ruszają się więc i animują po kliknięciu na nie, nawet jeżeli niczemu to nie służy. Nie jest to coś, z czego frajdę będzie miał dorosły. To wrażenie psują jednak zdecydowanie za trudne dla małego dziecka zagadki.Może z kolei do wspólnej zabawy dziecka z rodzicem? Tu jednak pewną wątpliwość wzbudzają momenty, w które uderza w grozę czy wręcz makabrę (nie tak dosłowną jak np. w Limbo, ale wciąż zauważalną). “To gra, w której możesz umrzeć!”, chwalili się twórcy na Kickstarterze. Faktycznie, można w niej umrzeć na bardzo wiele sposobów, Księżniczka może utopić się w beczce smoły, zostać zjedzona przez udającego wróżkę krokodyla, czy pojmana przez patrolujące zamek, uzbrojone w ostre narzędzia goblinoidalne potwory. Oczywiście wszystko to tylko na chwilę i bez konsekwencji - mamy XXI wiek. Pojawiamy się na nowo w tej samej lokacji i gramy dalej.Może więc w końcu rodzic powinien najpierw zagrać samemu i przekonać się, na ile jest to coś, co chciałby pokazać swojemu dziecku? Więc gram, chociaż dzieci nie mam. Może kiedyś.W końcu ten fragment, gdy baśń zaczyna się przenikać z rzeczywistością. I nagle jak objawienie! Więc to w tę stronę będziemy szli! Motyw ucieczki w fantazję przed traumą rzeczywistego świata nie jest nowy, ale przez pewien czas wydaje się w Tsioque rozegrany na tyle sprawnie, że angażuje. Powoli odkrywamy w poszczególnych lokacjach zamku zwyczajne, kilkupokojowe mieszkanie. Twórcy w zajmujący sposób grają rozmieszczeniem pomieszczeń i ich rolą w początkowej fantazji, a odkrywanie tej wizji to zdecydowanie najjaśniejszy punkt gry. Szczególnie, że jednocześnie trudno przestać się zastanawiać nad tym, co takiego dzieje się w życiu bohaterki.Na czym polega ta trauma, od której ucieka do roli księżniczki uwięzionej w zamku? Czy będzie to coś w rodzaju szpitalnej walki ze śpiączką w The Whispered World? Czy gra pójdzie jeszcze dalej i da nam jakąś wariację na temat filmowego Labiryntu Fauna, gdzie ucieczka w świat fantazji była reakcją na okrucieństwo faszyzmu? A może bohaterka wcale nie jest dzieckiem, a jedynie chowa się w tej roli od problemów z dorosłym życiem i narkotykami jak w fenomenalnym poziomie z What Remains of Edith Finch?Dramatyzm przedstawianych sytuacji, połączony z bardzo wyraźną sugestią tego, jak mocno zagubiona jest ona w fikcji, każe podejrzewać najgorsze.Odpowiedź przychodzi w zakończeniu. Prosto w twarz, bez cienia niejasności. Czarnoksiężnik to tak naprawdę twórca gry. Całkowicie dosłownie pojawia się w jej fabule. Siedzi z córką sam w domu, podczas gdy jego żona pracuje, utrzymując rodzinę. Dziewczynka tęskni za mamą. On najwyraźniej ma z tego powodu wyrzuty sumienia, bo obiecuje to zmienić. Zamierza stworzyć grę. “Teraz będę płacił wszystkie rachunki”, czyta jego słowa narrator, dobitnie podkreślając, kto tak naprawdę jest tu głównym bohaterem. Czyje problemy i troski właśnie przepracowaliśmy. Z jakiegoś powodu wcale nie jest to dziewczynka, z którą spędziliśmy te kilka godzin.Skąd to nagłe przesunięcie akcentu? Czy coś traumatycznego działo się między nim a córką? Czy wybrana przez niego droga życia spowodowała w jego rodzinie problemy nie do naprawienia? Czy zrobił rzeczy, których żałuje i którymi chce się podzielić, próbując może ustrzec przed nimi innych? Tak po ludzku mam nadzieję, że nie. Na pewno nic o tym nie mówi. Mówi za to z uśmiechem, że teraz będzie już dobrze. Wie, co zrobić, by dać swoim bliskim szczęście. Oferując proste rozwiązanie na własnych warunkach wygrywa we własnej grze. Brakuje tylko wymienienia z nazwy Kickstartera i odpalenia fajerwerków.Na tym etapie pozostaje mi już tylko jedno.Po skończeniu Tsioque nie mogłem zasnąć przez całą noc. Z pewnością trudno więc o grze powiedzieć, że nie wywołuje emocji, nawet jeżeli nie zawsze są one pozytywne. Tak bardzo mnie to dręczyło, że muszę napisać poniższe słowa, świadomie ryzykując, że wpadnę przez to w pretensjonalność, którą zarzucam również Tobie (wszyscy jesteśmy ludźmi).Życzę Ci, żebyś miał dobrą pracę, był w stanie utrzymywać rodzinę i “płacić wszystkie rachunki”. Życzę wszystkiego dobrego Twojej żonie, córce i wszystkim bliskim. Bądź szczęśliwy, żyj pełnią życia. Ja ani nikt inny nie ma prawa Cię oceniać.Mam jednak prawo oceniać Twoje dzieło, które udostępniasz publicznie. Ono zaś jest płytkie i egoistyczne, podnosząc do rangi wielkiego, jednostkowego dramatu całkowicie normalne i w gruncie rzeczy wygodne, mieszczańskie życie. Obraża nie tylko odbiorcę, ale nawet własną główną bohaterkę, spychając ją w zakończeniu na trzeci plan.Ostatecznie najważniejszy okazuje się tu twórca gry i jego dobre samopoczucie. Postać, w której przedstawionych trudnościach nie ma niczego wyjątkowego. Wszyscy mamy troski. Częstokroć znacznie większe i nie pozostawiające możliwości ucieczki w magiczny świat czarnoksiężników, księżniczek i udanych crowdfundingowych zbiórek.Przy tym wszystkim Tsioque nie jest złą grą. Jest przyzwoitą przygodówką, w którą grało mi się w miarę przyjemnie i która zapewniła mi dwa wieczory rozrywki. Pozostawiła mnie jednak z wielkim niesmakiem.Dominik Gąska