Tron: Evolution, czyli próba wskrzeszenia starej marki
Na wciąż niesłabnącej fali popularności lat osiemdziesiątych, Disney stara się wskrzesić kolejną niegdyś kultową markę - Tron. W związku z tym, obok nowego filmu, figurek czy filmów animowanych, czeka nas także gra. Tak się składa, że w ostatnią środę, na konferencji zorganizowanej przez CD Projekt, miałem okazję ją zobaczyć i wypróbować. Czy Tron: Evolution ma szansę na bycie czymś więcej, niż tylko kolejną średnią "egranizacją"?
Płyta główna Zanim przejdziemy do gry, jeszcze kilka słów na temat samego Trona. Oryginalny film światło dzienne ujrzał dawno, bo w 1982 roku, w Polsce poza tym nie był chyba nigdy specjalnie popularny, więc nie każdy musi go kojarzyć. Historia skupia się na Kevinie Flynnie, hakerze, który wskutek niefortunnego zbiegu okoliczności trafia do świata wewnątrz komputera, a tam... A co tam, to teraz nieważne - warto tę produkcję obejrzeć i nie zamierzam psuć Wam zabawy. Film sławę zyskał także dzięki intrygującemu designowi oraz innowacyjnemu, jak na tamte czasy, zastosowaniu animacji komputerowej.
Przeczytaj wywiad z twórcą gry.
Druga część, Tron: Legacy, ukaże się zimą tego roku. Głównym bohaterem będzie syn Kevina, Sam, który, jak łatwo się domyślić, również trafi do, trochę odmienionego (uwspółcześnionego?), komputerowego świata. Na wspomnianej konferencji zaprezentowano również niepokazywany wcześniej fragment filmu, ale trudno mi, szczerze mówiąc, cokolwiek o nim powiedzieć. Było krótko i trochę nudnawo, bez spektakularnych scen akcji. Jedyne, co mogę stwierdzić, to, że 3D było mało efektowne.
Procesor Przejdźmy już do samego Tron: Evolution. Historia gry toczy się pomiędzy wydarzeniami z obu filmów, gdzieś w okolicach 1989-1990 roku. Opowie między innymi o tym, jak to uniwersum ewoluowało (zagadka podtytułu została rozwiązana) przez lata. Zmiana designu między oryginalnym filmem a kontynuacją jest wyjątkowo wyraźna, dzięki grze Disney chce więc wytłumaczyć, jak do tego doszło. Jeśli ktoś świat Trona lubi, taki zabieg na pewno mu się spodoba.
Na samą rozgrywkę składa się kilka elementów. Mamy spore, komputerowe miasto, które możemy do pewnego stopnia eksplorować. Twórcy zaznaczają, że gra nie jest "piaskownicą", ale ukrytych będzie w niej trochę niespodzianek dla ciekawskich. Głównymi elementami są jednak skakanie po platformach i walka. To pierwsze zapowiada się nawet nieźle. Nie wydało mi się tak bardzo uproszczone, jak w Prince of Persia 2008 czy Enslaved, choć nie nastawiałbym się na wielki poziom trudności. Największym problemem, w wersji, w którą miałem okazję grać, było to, że bohater reagował na wciskane na padzie przyciski z lekkim opóźnieniem - wyjątkowa wkurzająca przypadłość w tego rodzaju grze. W pełnej wersji powinno to jednak zostać poprawione.
Walka najbardziej kojarzy mi się również z Prince of Persia, ale tym z czasów Sands of Time czy Warrior Within. Możemy uderzać, rzucać na parę sposobów dyskiem, jest trochę kombosów. Szkoda tylko, że wszystko jest dosyć chaotyczne. Brakuje możliwości ręcznego wybrania i "zamknięcia się" na celu. Często zamiast tłuc przeciwników, młóciłem powietrze.
Walka i elementy platformowe to jednak te elementy, które podczas gry przyniosły mi trochę radości. Nie były złe. Gorzej było z jazdą na światłocyklu (w oryginale lightcycle), czyli specyficznym tronowym motorze. Było zdecydowanie zbyt trudno. I nie chodzi tu o to, że trasa była jakoś bardzo skomplikowana. To kwestia designu samej gry. Jeśli wszystko wokół jest czarne i niebieskie, to pędząc (bez możliwości zatrzymania się) na światłocyklu, nie mam niestety pojęcia, gdzie jechać. Trasa nie odróżnia się od przepaści, a spadające niebieskie fragmenty... czegoś, są - no właśnie, nie wiadomo czym. Ciężko w pierwszej chwili orzec, czy należy je omijać. Ten moment rozgrywki doprowadził mnie naprawdę do frustracji, twórcy zapewniają jednak, że zdają sobie sprawę ze sztucznie zawyżonego poziomu trudności. Co ciekawe, w pełnej wersji sekwencje na światłocyklu będą tymi fragmentami gry, gdzie skorzystać będzie można z PlayStation Move. Oby więc coś z tą trudnością zrobili.
Karta graficzna Graficznie Tron: Evolution prezentuje się średnio. Znów - to w dużej mierze kwestia designu. W komputerowym, sterylnym świecie nie sposób urozmaicić gry jakąś wyjątkową teksturą czy interesującym oświetleniem. Obawiam się też, że może wkraść się straszna monotonna - wszystko tu jest czarne, niebieskie i białe (inne kolory pojawiają się sporadycznie), tylko odcienie się zmieniają. Podejrzewam, że po paru godzinach gry miałbym dość. Średnio prezentuje się też animacja postaci, a zwyczajnie marnie - ich mimika czy gesty. Uncharted 2 to nie jest. Enslaved też nie.
Wbrew pozorom, Tron: Evolution ma szansę na sukces. Jeśli Disneyowi uda się wypromować markę, gra również powinna się sprzedać. A czy będzie to dobra produkcja? Moim zdaniem, najwyżej średnia.
Tomasz Kutera