Tower of Time - recenzja. Pójdźcie, o czempioni, pójdźcie wszyscy razem
16.04.2018 17:24, aktual.: 16.04.2018 21:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Do wieży, która kryje wielkie zło, wielkie tajemnice i wielkie obietnice.
Artara umiera. Jeśli istnieje choroba, na którą mogłyby zapadać planety, to tak właśnie stało się z tym światem. Susza, trzęsienia ziemi, nawałnice, niespotykane wcześniej gwałtowne burze - krajobraz Artary przedstawia agonię. Żyzne niegdyś krainy przeistaczają się w pustynie, oceany występują z brzegów, a ziemia nie chce rodzić plonów. Wszelkie istoty żywe ledwo wiążą koniec z końcem i cierpią wraz ze swoim światem. Kolejne pokolenia elfów, krasnoludów, frostlingów i ludzi, nawet pustynnych Cieni, dorastają w poczuciu beznadziei i rychłego końca.
Platformy: PC
Producent: Event Horizon
Wydawca: Event Horizon
Wersja PL: Wkrótce
Data premiery: 03.04.2018
Wymagania: Windows 7 - 10, Intel Core i5, 8 GB RAM, GeForce GTX 770
Grę do recenzji udostępnił wydawca. Obrazki pochodzą od redakcji.
Aż pojawia się chłopiec, który trafia do tajemniczej zakopanej w ziemi wieży. Przerażony tym, co spotyka w środku, powraca do budowli dopiero wiele lat później jako dorosły mężczyzna. Wchodzi do niej wraz z dwójką swych czempionów i prawie od razu trafia na wielki kryształowy tron. Kiedy na nim zasiada, okazuje się, że wieża przemawia do niego. Pojawia się niejasna sugestia, że na jej dnie kryje się tajemnica choroby, która toczy Artarę. Mężczyzna postanawia wysłać wojowników w mroczne korytarze budowli, sam zaś zostaje na tronie, który daje mu możliwość kontrolowania ich poczynań, czytania ich myśli, a nawet... manipulowania czasem.Tym mężczyzną jest oczywiście gracz, a mowa o Tower of Time, debiutanckiej, szalenie ambitnej grze polskiego studia Event Horizon. To izometryczny RPG w klimacie fantasy, łączący elementy klasyczne dla tego gatunku, jak na przykład rasy, z ciekawym pomysłem na uniwersum. Naszym wrogiem nie są wyłażące z między wymiarowych portali hordy demonów, przyzwane przez księcia piekieł albo zbuntowanego demonologa. O tym, co tak naprawdę dzieje się z Antarą, dowiemy się dopiero pod sam koniec gry i powiem jedno - wytłumaczenie jest zacne.Szkoda, niestety, że już historia w mniejszym wymiarze nie jest tak porywająca. Dialogi są nieciekawe, niewiele wnoszą do klimatu i najczęściej sprowadzają się do konstatacji faktu, że "oto mamy przed sobą wyzwanie i, ojej, co z nim teraz zrobimy?". Na domiar jest ich o wiele za dużo. W przypadku Divinity: Original Sin 2 ilość tekstu, w dodatku napisana wymagającym angielskim, w ogóle mi nie przeszkadzała. Zdecydowanie Tower of Time mogło zostać nieco lepiej opracowane pod względem scenariusza. Doszło do takiej dziwnej sytuacji, że przeklikiwałam dialogi, byle tylko wrócić do eksploracji otoczenia. Dodatkowym minusem jest to, że gra nie została jeszcze wydana w języku polskim, jednak w ciągu dwóch tygodni od momentu napisania tej recenzji ma się to zmienić.Nie porwali mnie też czempioni - ich charaktery są do bólu oklepane. Elf jest druidem i mistykiem, który się wywyższa, krasnolud jest zafiksowany na punkcie golemów i skarbów, zaś para ludzi to łuczniczka o ironicznym podejściu do życia i honorowy wojownik, który się w niej podkochuje (i nie jest to żaden spoiler, jego uczucie jest ewidentne od samego początku). Nie poznajemy ich historii, a raczej obserwujemy słowne przepychanki oraz to, jak próbują razem ustalić, w którą stronę iść. Jest to czasami ciekawe, ale nie tak, jak najważniejsza rzecz w Tower of Time, która sama w sobie zasługuje na bardzo dobrą ocenę.A jest to projekt lokacji. Zazwyczaj, kiedy mam wejść do jaskini albo domu w jakimkolwiek RPG czy grze akcji, robię wszystko, byle tylko jak najszybciej wydostać się na zewnątrz. Korytarze są nudne, pomieszczenia powtarzalne, wszędzie te same obrazy i krzesła, zupełnie jakby cały średniowieczny świat zaopatrywał się w jednym salonie IKEA. Sporadycznie napotkam skupisko kryształów albo halucynogennych grzybków, ale nie zmienia to faktu, że najczęściej podziemia są po prostu śmiertelnie nużące.W Tower of Time są one fascynujące. Nawet nie podejrzewacie, jakie cuda kryją się w magicznej Wieży Czasu. Podczas podróży czułam się jak prawdziwy turysta, który musi wszystko obejrzeć, dotknąć, wszędzie pomyszkować i, przede wszystkim, zrobić masę zdjęć. Od jaskiń pełnych podziemnych strumieni i przerzuconych nad nimi chybotliwych mostków, przez steampunkowe klimaty wielkiego warsztatu, aż po magiczne wnętrza laboratorium maga - wszystko to wygląda obłędnie i jest tak sprytnie zaprojektowane, że przez większość czasu nie potrzebujemy mapy. Poszczególne poziomy wieży są przejrzyste a układ pomieszczeń na tyle niepowtarzalny, że nawet przymus cofnięcia się do nich nie wywołuje pełnego protestu jęku. Tower of Time jest po prostu prześliczne i, mówię to z dumą, zagraniczni deweloperzy mogliby się od Event Horizona wiele nauczyć.Poza piętrami wieży, trafiamy też do osobnych lokacji, w których toczy się walka. Trzeba wam wiedzieć, że Tower of Time nie jest typowym dungeon crawlerem, ponieważ wrogowie nie łażą sobie beztrosko po okolicy, tylko stoją w strategicznych miejscach, najczęściej w przewężeniu korytarza albo w drzwiach. Po liczbie postaci - od 3 do 5 - możemy ocenić stopień trudności walki. Kiedy się do nich zbliżymy, gra przenosi nas do oddzielnej lokacji, w której dochodzi do potyczki. I te lokacje, mimo że już powtarzalne, są naprawdę ciekawe.Innowacyjnym pomysłem Event Horizon jest opcja spowolnienia czasu, wytłumaczona oczywiście mocami głównego bohatera, który z wysokości swego tronu obserwuje poczynania czempionów i kieruje ich kroki w pożądanym kierunku. Walka odbywa się w czasie rzeczywistym, ale ponieważ jest wymagająca, często stosować trzeba tryb slow motion. Ja jednak przyznam się bez bicia, że dość szybko wybrałam w opcjach aktywną pauzę. Działa ona bez zarzutu i wcale nie zmniejsza dynamiki walki. Wrogowie są bardzo sprytni, wykorzystują przeszkody terenowe, potrafią zajść bohaterów od tyłu i oddalić się, jeśli otrzymają zbyt wiele obrażeń. Co więcej, mają skłonność do skupiania ognia na jednej postaci, zwłaszcza gdy "poczują krew". Ponieważ mapa walki jest spora, ucieczka i chowanie się za barykadami potrafi znacznie przedłużyć życia i odwlec nieuniknione. Wszystko to powoduje, że potyczki sprawiają masę satysfakcji.Uważać musimy nie tylko na to, co dzieje się na polu walki. Poza zmysłem taktycznym ważne jest też zarządzanie ekwipunkiem i zdolnościami bohaterów. Nie napotkamy tutaj znanego z innych komputerowych RPG systemu rozwoju postaci. Zdobywanie kolejnych poziomów uzależnione jest od skrawków starożytnej wiedzy, które zdobywamy w wieży. Dzięki ich lekturze oraz późniejszemu treningowi w barakach bohaterowie dostają punkty do rozdania na atrybuty. Poza tym możemy też rozwijać dość skromne, ale przejrzyste drzewko umiejętności.O sile czempionów decyduje zatem umiejętne wykorzystanie zdolności oraz ekwipunek. Nawet bardzo zaawansowana postać, która posiada same legendarne przedmioty i maksymalnie rozwinięte umiejętności, może ugiąć się pod naporem drobnicy, zwłaszcza jeśli zostawimy ją samej sobie. Tak się niestety często dzieje z wojownikami walczącymi w zwarciu. Wielokrotnie skupiałam się na magach, którzy mają czary wymagające zgrania i liczyłam na to, że wojownik sam sobie znajdzie cel, ale niestety, ten wolał obrywać od łucznika i czyścić sobie paznokcie (a przynajmniej tak to wyglądało z mojej perspektywy).Tower of Time ma swoje wady i nie należą one do drobnych. Ciekawą fabułę i postacie zaliczam jednak do filarów komputerowych RPG, to takie iskry, które rozpalają miłość do tytułu i przykuwają do monitora na długo. Z Planescape Tornment pamiętam wprawdzie niektóre lokacje, ale tylko jako tło do wydarzeń godnych niejednej świetnej książki. Natomiast w produkcji Event Horizon lokacje grają pierwsze skrzypce, zaś historia zajmuje drugie miejsce i czasami wręcz irytuje. Eksplorowanie pięter Wieży Czasu było niewątpliwie przyjemną czynnością, ale samo to nie wystarczy, by Tower of Time podbiło moje serce.