To - recenzja. Najcieplejszy horror świata
Wszyscy się tutaj pławimy.
Równowaga wszechświata została uratowana. Kinowa "Mroczna Wieża" mogła być absolutną klapą, ale druga z najbardziej znanych powieści Kinga doczekała się w tym roku ekranizacji śmiejącej się do nas upiornie z przeciwnej strony skali. "To" w reżyserii Andresa Muschiettiego to jedna z najlepszych adaptacji prozy Kinga.W przypadku tego filmu w pewien sposób decydujące jest już pierwsze pięć minut; to, jak twórcy poradzili sobie z kultową sceną, w której mały Georgie próbuje wyciągnąć ze studzienki papierowy okręcik. Tam, w ciemnościach kanałów, zza krat wyłania się klaun. Mówi, że ma na imię Pennywise i utknął tutaj, bo podczas burzy zwiało cały cyrk. W całym swoim przerażającym jestestwie próbuje być zabawny, co daje jeżący włos, makabryczny efekt. Istota kusi dziecko, by wyciągnęło rękę po swój okręcik. Gdy Georgie, niejako zahipnotyzowany, zbliża się niepewnie do wylotu studzienki, klaun pokazuje swoje prawdziwe, demoniczne oblicze. Chłopiec najpierw traci rękę, a chwilę potem życie.Ta otwierająca scena powieści wryła się wszystkim czytelnikom w głowę, stając się w pewien sposób popkulturową pocztówką horroru. W ekranizacji z 1990 była zresztą równie charakterystyczna. Wiedziałem zatem, że sposób, w jaki poradzi z nią sobie Muschietti, w pewien sposób zapowie poziom reszty filmu. Ku mojej uldze - wyszło kapitalnie. Georgiego poznajemy jeszcze przed jego wyjściem na dwór w ulewę w ikonicznej żółtej kurtce przeciwdeszczowej. Najpierw jego starszy brat Billy przygotowuje mu papierowy okręcik, mamy więc chwilę, by obejrzeć zgrabnie zarysowaną braterską miłość oraz docenić bardzo naturalne aktorstwo obu chłopców. Otrzymujemy też symboliczne zejście do piwnicy po wosk, z którym pewnie wszyscy się utożsamimy, bo kto w dzieciństwie nie trząsł portkami, gdy musiał zejść po słoiki czy inne cholerstwo? To paniczne szukanie włącznika światła pamiętam, jakby było wczoraj...O ile w scenie w piwnicy z autopsji wnioskujemy, że tak naprawdę nie ma czego się bać, o tyle kiedy Georgie spotyka Pennywise'a w odpływie kanalizacyjnym, na kark może wejść gęsia skórka. Wcielający się w klauna Bill Skarsgård spełnia najważniejsze zadanie - w swojej roli z precyzją miesza szaleństwo, groteskę i najczystszą grozę. Każda scena z Pennywisem jest odpowiednio intensywna i duszna. Kiedy film się kończy, łatwo zresztą poczuć niedosyt; Skarsgård ma trochę mrożących krew w żyłach scen, ale wcielanie się w psychopatycznego klauna idzie mu tak dobrze, tak plastycznie operuje swoją mimiką i moduluje głos, że chciałoby się jeszcze więcej scen, w których po prostu mówi. Nawet jeśli czasem faktycznie więcej gada niż robi - bo zdarzają się nielogiczne sceny, gdy bohaterów broni już tylko i wyłącznie litość scenarzystów.Musicie też być gotowi na jedno - "To" nie jest zbyt dobrym horrorem. Owszem, ma kilka mocnych momentów, w których ożywają dziecięce koszmary (dosłownie), ale to przede wszystkim świetny film. Horror średni. Wszystko dlatego, że opowiada nie tylko o krwiożerczym klaunie, ale i o grupie dzieciaków, które próbują z nim walczyć. Są wakacje, oni mają po jedenaście lat, przyjaźnią się i nawet ich duszne, wypchane złem miasteczko nie odziera ich z pewnej dozy dziecięcej beztroski. To natomiast wiedzie do tego, że w "Tym" na każdą przerażającą scenę przypada taka, od której można wybuchnąć śmiechem.
Wszystko za sprawą tych młodych bohaterów; ich wzajemnych docinek, uroczej nieporadności, rozbrajającej dziecinności. Każdy jest jakiś. Jaeden Lieberher (Billy) fantastycznie wciela się w jąkałę załamanego śmiercią swojego brata Georgiego i będącego przy okazji nieoficjalnym liderem grupy. Jack Dylan Grazer (Eddie) ujmuje swoimi nerwowymi monologami o higienie. Jeremy Ray Taylor (Ben) wzrusza nieporadnością, odwagą i inteligencją. Finn Wolfhard (Richie), znany ze "Stranger Things", rewelacyjnie oddaje ducha wygadanego pajaca. W pamięci nie zapadają jedynie Chosen Jacobs (Mike) i Wyatt Oleff (Stan). Nie jest jednak tak, że źle grają; po prostu scenariusz nie poświęca im wystarczająco dużo uwagi.Na osobny akapit zasługuje też Sophia Lillis grająca w "Tym" Beverly, czyli jedyną dziewczynę w grupie. Młoda aktorka perfekcyjnie lawiruje między uśmiechniętą chłopczycą, dojrzewającą dziewczyną i obgadywaną przez całe miasteczko outsiderką. To na jej barkach spoczywają jedne z najmocniejszych, psychologicznych scen, a Lillis dźwiga je z wprawą Atlasa. Beverly staje się też niejako sercem grupy, pieczętując doskonałą chemię między bohaterami, która jest z pewnością największą zaletą filmu.Niektórym mogą przeszkadzać te dwie twarze "Tego", sytuacje, w których w jednej sekundzie wstrzymujemy oddech z napięcia, by pół minuty później śmiać się z durnego żartu Richiego. Część widowni odbierze to jako zabijanie mrocznej atmosfery, osobiście jednak poczytuję to za zaletę. Film ma odwagę lawirować między horrorem i komedią, realizując się (nawet jeśli w przypadku horroru nie w pełni) na obu frontach. Oddaje to też zresztą siłę dziecięcej psychiki, która jest w stanie lepiej poradzić sobie z niewytłumaczalnym niż stetryczała psychika dorosłego. To zresztą prowadzi do refleksji, że druga część "Tego" może być znacznie straszniejsza.Bo recenzowany film to dopiero "Rozdział pierwszy". Oryginał Kinga jest potężną książką zajmującą ponad tysiąc stron, w której przeplatają się dwa czasy bohaterów - dzieciństwa i dorosłości. Muschietti podjął bardzo mądrą decyzję i postanowił podzielić to na dwa filmy. Pierwszy opowiada właśnie o dzieciństwie bohaterów. Drugi przeniesie nas 27 lat wprzód. Daje to znacznie więcej przestrzeni na odpowiednią ekspozycję; dzięki temu możemy całkiem dobrze poznać dzieciaków i poczuć posępną atmosferę miasteczka Derry. Wciąż nie obyło się bez pewnych uproszczeń i zmian względem powieści, ale są one zrozumiałe; w pewnych przypadkach (finał) lepsze od pierwowzoru, w innych przetransformowane by skuteczniej korespondować z językiem kina. Poza tym jednak można powiedzieć, że film jest wierny oryginałowi.Jeśli miałbym wskazać konkretne wady, byłaby to zdecydowanie zbyt natrętna i miałka muzyka w spokojniejszych momentach, na przykład gdy bohaterowie poznają przeszłość Derry. Te sceny o wiele lepiej działałyby bez podkładu muzycznego. Film nie ustrzegł się też klasycznych horrorowych głupotek w rodzaju postaci idących tam, gdzie zdecydowanie nie powinny albo wspomnianych już oporów Pennywise'a podczas atakowania dzieciaków. A można było tego łatwo uniknąć.
Poza tym jednak "To" przyspiesza bicie serca, śmieszy, wzrusza i emocjonuje. Mały Georgie pełznący w kałuży bez ręki szybko pokazuje, że film nie zawaha się przed drastycznymi, wstrząsającymi scenami. Kto by jednak pomyślał, że jednocześnie będzie tak ciepły i w pewien sposób nostalgiczny. Jeśli macie słabość do filmów o dzieciakach i ich przygodach w małych miasteczkach ("Stań przy mnie"!), możecie się nawet zakochać. Ja z pewnością jestem tego bliski, dlatego wkrótce obejrzę "To" jeszcze raz.Patryk Fijałkowski