To naprawdę fajna gra. Nie, nie skończyłem
No właśnie - gramy, bawimy się świetnie, polecamy grę znajomym, ale jednak nie udaje nam się dotrzeć do napisów końcowych i płytka ląduje na kupce wstydu. Znacie to? Na pewno, bo wątek dotyczący tego zagadnienia, na naszym forum nie narzekał na brak popularności. Czemu więc nie kończymy hitów? Kilka przyczyn wydaje się dominować.
To była fajna gra, ale: ...za długa To chyba najmniej wstydliwy powód pożegnania się z dobrą grą. Nie każdy dysponuje nieograniczonymi zasobami wolnego czasu, a i deweloperom zdarza się „rozwadniać” przygodę, by nie musieli później czytać na forach o skandalicznie krótkim czasie potrzebnym na zaliczenie gry. Efekt? Chociażby Meksyk w Red Dead Redemption czy morze identycznych misji w GTA IV. Tak, tak - w kwestii „za długich” gier ludzie z Rockstar są prawdziwymi mistrzami. Inna sprawa, że chyba właśnie tego po nich oczekujemy.
...ktoś zdradził mi zakończenie I całą frajdę z kupionej za dwie stówki gry diabli wzięli... W zeszłym roku mieliśmy dwa koronne dowody na to, że niektórzy potrafią zadać sobie wiele trudu, by tylko zepsuć innym zabawę. Sam zaszkodziłem sobie niejako na własne życzenie - oglądając końcówkę Heavy Rain u Piotrka, jeszcze zanim dostałem swoją płytkę z grą. Próbowałem później udawać, że nie wiem „kto zabił”, ale szybko musiałem się poddać i przyjąć do wiadomości, że nie ma to większego sensu. Podobnie z Alan Wake - dzięki znajomym, którzy nie mogli utrzymać języka na wodzy (choć każę im się mocno pilnować) wiem, jak gra się kończy. Choć co jakiś czas ląduje w mojej konsoli, to jednak czuję się ograbiony z aury tajemniczości. Nie róbcie tego innym!
...ugrzęzłem Tu na myśl od razu przychodzi mi Enslaved. Demo i prezentacje oczarowały mnie dialogami, światem, postaciami. Szybko rozeszły się również opinie, że zakończenie przygody Trip i Monkeya zrywa czerep i koniecznie muszę je zobaczyć. Po pierwszych rozdziałach gry byłem pewny, że „łyknę” ją w trakcie jakiegoś weekendu i będę mógł śmiać się ze znajomych, którzy postanowili produkcję Ninja Theory ominąć. Niestety, później ugrzęzłem pomiędzy do bólu banalnymi sekwencjami wspinaczki i niezbyt porywającą walką z mechami. Sama historia interesuje mnie jednak na tyle, że jestem prawie pewien, iż Enslaved jeszcze wyląduje w mojej konsoli. Musi tylko poczekać
...za bardzo się bałem Wierzcie lub nie, ale nigdy nie rozstałem się z grą z tego powodu. Mam jednak znajomego, który z każdym horrorem staje na głowie, by było jak najstraszniej. Nie ma mowy, by Project Zero, kolejnego Silent Hilla, Dead Space'a czy coś podobnego odpalił, gdy za oknem widać chociażby promyk słońca. Słuchawki 5.1 to też standard - po części, by słyszeć wszystko, ale również po to, by wytłumić jakiekolwiek odgłosy otoczenia. Wyobraźcie sobie teraz jego reakcję, gdy znienacka poczuje na ramieniu dotyk swojej dziewczyny, która chce go zapytać o jakąś błahostkę. Niejedno PS2 zostało w takich okolicznościach szarpnięciem kabla zaproszone do spotkania z podłogą. Później mamy krótki okres zarzekania się, że nigdy, przenigdy nie będzie już tego robił, ale i tak kolejna premiera powoduje powrót do szargania sobie nerwów. Znam też gracza, który wychodzi z pokoju, gdy na ekranie telewizora pojawia się cokolwiek przypominającego włochatego pająka. W grach ich nie brakuje, więc siłą rzeczy czasem ktoś musi przechodzić dane fragmenty za niego.
...miała błędy Naprawdę chciałem skończyć oba ostatnie Fallouty, wydawane przez Bethesdę, ale plaga błędów pokrzyżowała mi plany. No bo jak tu nie załamać rąk i nie puścić cichej wiązanki pod nosem, gdy ze świata gry znikają kluczowe dla misji postacie? Do tego akurat wtedy, gdy chwilowo zapomniałem o dyscyplinie robienia mnóstwa save'ów? Pecetowcy jakoś sobie radzili, ale ja po prostu wyciągnąłem płytkę z trójką z mojej konsoli i zapomniałem o tej grze. Przy New Vegas aż takich problemów nie miałem, choć loadingi, które nawet po instalacji gry na dysku zaczynały już trwać dłużej niż czas potrzebny na przejście do kolejnych drzwi, bardzo mnie irytowały. Gdy doszło do tego pewne fabularne wydarzenie, które rzuciło mnie na nowe wody opowieści, postanowiłem odpocząć od gry i wrócić do niej ze świeżym zapałem. Wciąż odpoczywam.
...była za trudna Swego czasu miałem mocne postanowienie poznania fenomenu serii Final Fantasy i pożyczyłem od znajomych kilka części. Niestety, zawsze w pewnym momencie okazywało się, że bez grindu, dodatkowych poziomów i właściwych zaklęć dalej ani rusz. Jako że nie pałam aż taką miłością do androgenicznych młodzieńców i walk z kaktusami, grzecznie oddałem płytki właścicielom. Jeśli chodzi o bardziej tradycyjne pojęcie trudności, to pamiętam tylko jedną, wciąż świeżą wpadkę - nigdy nie udało mi się samemu przejść ostatniego bossa w Scott Pilgrim vs The World. Odbijałem się od niego już tyle razy, że wolałem pogodzić się z faktem, iż Ramona nigdy nie będzie moja. Trochę wstyd, skoro swego czasu wylewałem krew, pot i łzy przy pierwszym Ninja Gaiden i w końcu udało się zatriumfować. Teraz narzekanie zostawiam znajomym, którzy przy pierwszym podejściu odpalają najwyższy możliwy poziom trudności, a później nie potrafią odpowiedzieć na proste pytania dotyczące historii, bo kompletnie skupili się na grze „od zapisu do zapisu”.
...wyszła w złym czasie Banał. W ciągu kilku tygodni wychodzi parę gier, które absolutnie musimy mieć. Szef nie da nam urlopu, a doba jakoś nie chce się rozciągnąć - trzeba wybierać. Osobiście nie mam problemów z graniem w kilka gier równolegle (nawyk wyrobiony przez gry sportowe), ale i tak zwykle jednej z nich poświęcam więcej uwagi. O reszcie nie zapominam, ale zdarza mi się sprzedawać je, by odkupić w lepszej cenie w trakcie najbliższej posuchy. Zdarza mi się też o tym zapomnieć.
I to by chyba było na tyle cisnących się do głowy powodów, które przeszkodziły mi w ukończeniu naprawdę dobrych tytułów. Z racji tego, że na życie zarabiam pisaniem o grach, przez moje ręce przechodzi ich sporo. Wszystkiego ukończyć się nie da, ale jestem całkiem zadowolony z procentu zaliczonych pozycji. Czuję, że powyższa (zainspirowana Waszymi postami) wyliczanka może zmotywować mnie do kolejnych prób. Tylko od czego by tu zacząć...
Maciej Kowalik