To by było na tyle, jeśli chodzi o sądową batalię na linii Digital Homicide - Jim Sterling
W sumie zakończenia innego niż wycofanie pozwu chyba nikt się nie spodziewał. Tylko szkoda, że przez rok byliśmy świadkami tej farsy
Sprawa Jima Sterlinga i pozwu, jaki wytoczyło mu studio Digital Homicide trwa już niemal rok. Dla przypomnienia, krytyk zmieszał z błotem gry tego producenta, co ten uznał za działanie na jego szkodę, zarówno finansową jak i psychiczną, i postanowił udać się do sądu.
WYATT DERP - And 17 Other Games From Digital Homicide
Okazuje się jednak, że po kilku rozmowach z prawnikiem Sterlinga, James Romine - założyciel Digital Homicide - wycofał pozew, a sędzia prowadzący sprawę zamknął ją prawomocnym orzeczeniem co oznacza, że Romine nie będzie mógł w przyszłości dociekać swoich racji na podstawie dotychczasowych zarzutów. Jak czytamy na stronie pozwanego:
Dalej jednak dodaje:
Nie da się ukryć, że mimo emocjonalnego wydźwięku, Sterling ma sporo racji. Choć potrafi on bardzo ostro krytykować oceniane przez siebie gry, raczej nie robi tego bez powodu. A prawda jest taka, że produkcje Digital Homicide do udanych nie należały. Musimy też pamiętać, że baty od recenzentów czy samych graczy to żadna nowość w tej branży i każdy, kto decyduje się na taką karierę musi się z tym liczyć.
Zamiast tego Romine zupełnie stracił głowę i pozwał nie tylko Sterlinga, ale też ponad stu graczy, którzy nieprzychylnie wyrażali się o jego grach. Fakt, wiele z tych opinii ociekało klasycznym internetowym prostactwem, ale tak się nie robi. Zresztą straciło na tym wyłącznie Digital Homicide, bo po całej akcji Valve postanowiło zdjąć gry studia ze Steama, gdzie nie ma ich do dziś.
Staram się znaleźć jakiś punkt zaczepienia, by nie wieszać psów na Digital Homicide, ale ciężko mi to zrobić. Nawet sposób, w jaki Romine chciał sfinansować usługi prawnika zakrawa na żart - najpierw pozwał graczy, a potem prosił ich o pieniądze za pośrednictwem crowdfundingu. Zresztą niewiele mu to dało, bo zbiórka zamknęła się w kwocie 450 dolarów (potrzebował 75 tysięcy).
Mogę zrozumieć, że twórcy - szczególnie ci niezależni - bardzo emocjonalnie podchodzą do swoich gier i boli ich każda krytyka. Niedawno mieliśmy przecież przykład studia, które zagroziło recenzentowi, że w przypadku nieprzychylnej opinii dalsza współpraca stanie pod znakiem zapytania.
My w sumie mamy podobnie. Jeśli poświęcam parę godzin na napisanie tekstu i staram się, żeby był on wartościowy dla czytelnika, a pierwszy komentarz zarzuca mi brak kompetencji przez głupią literówkę (i brak w nim jakiegokolwiek nawiązania do treści artykułu), też szlag mnie trafia i czasem daję temu upust w odpowiedzi. A to tylko kilka godzin mojej pracy, deweloperzy nad grami spędzają miesiące, często lata.
The Slaughtering Grounds: A Steam Meltdown Saga (The Jimquisition)
Ale ja, czy w zasadzie większość dziennikarzy, o całej sprawie zapominam i dalej robię swoje. Nie pozywam nikogo i nie robię z tego zagadnienia. Podobnie jak większość deweloperów, których produkcje zebrały nieprzychylne oceny.
Bartosz Stodolny