Tłumy, koksowniki, łzy wzruszenia i wielkie emocje - tak jest na Intel Extreme Masters w Katowicach

Tłumy, koksowniki, łzy wzruszenia i wielkie emocje - tak jest na Intel Extreme Masters w Katowicach

Tłumy, koksowniki, łzy wzruszenia i wielkie emocje - tak jest na Intel Extreme Masters w Katowicach
marcindmjqtx
19.01.2013 23:43, aktualizacja: 15.01.2016 15:41

Jechałem na IEM Katowice w świetnym humorze i z dużymi oczekiwaniami. Przyznam jednak, że nie spodziewałem się - i chyba nikt się nie spodziewał - aż takiego sukcesu.

Mówią, że turnieje z cyklu Intel Extreme Masters są niczym piłkarska Liga Mistrzów. To porównanie być może odrobinę naciągane, ale dobrze pokazujące skalę wydarzenia. Faktycznie mamy do czynienia z jedną z najbardziej prestiżowych obecnie serii esportowych zmagań na świecie. Która, to ważne, po raz pierwszy zawitała do Polski.

W czasie organizacji tak wielkiego wydarzenia może wydarzyć się wszystko. Problemy sprzętowe? Zawodnicy w kiepskiej formie? Mała liczba kibiców? Takie rzeczy się zdarzają.

Nie tym razem! My, Polacy, bardzo lubimy dużo i głośno mówić o sytuacjach, kiedy "na oczach świata" coś nam nie wychodzi (patrz: Basen Narodowy itp.). Pozwólcie więc, że chciałbym teraz równie głośno powiedzieć (podkreślę to nawet): w tym wypadku wyszło. I naprawdę jest się czym chwalić (choć nie uniknięto drobnych niedociągnięć).

Polska publiczność nigdy nie zawodzi Brutalistyczna, betonowa bryła Spodka z zewnątrz robi co najmniej monumentalne wrażenie. A w środku... w środku jest jeszcze lepiej. Trybuny ciągną się pod sam sufit - to już nie jest "impreza w kinie", to wielkie, esportowe Koloseum pełne żywiołowo reagujących kibiców. Jak bardzo żywiołowo? Tak, że sami organizatorzy i komentatorzy często podkreślali ze sceny swoje zaskoczenie. Polska publiczność nie zawodzi - przekonali się już o tym choćby organizatorzy imprez siatkarskich czy związanych ze skokami narciarskimi. Nareszcie przyszedł czas i na esport.

IEM Katowice, fot. Polygamia

Szkoda tylko, że nie wszyscy przybyli do Katowic mogli się tym do końca cieszyć i napawać. Choć impreza jest darmowa, to nie może wejść na nią nieograniczona liczba osób - podyktowane jest to kwestiami bezpieczeństwa. Kibiców było tak dużo, że nie wszyscy mogli wejść do środka - i nie miało znaczenia, że ktoś spędził w kolejce już kilka długich godzin. Organizatorzy zachowali się jednak z klasą i w specjalnym komunikacie przeprosili pokrzywdzonych i wytłumaczyli dokładnie całą sytuację. Z klasą zachowali się także kibice, którzy nie odpuścili i postanowili oglądać IEM... z zewnątrz Spodka. Były telebimy, były koksowniki, gdzie można było się ogrzać (choć niektórzy wybrali wariant pt. "kino samochodowe") i były emocje - pewnie wcale nie mniejsze niż w środku.

Wniosek, jaki z tego płynie, może być jeden: kolejna odsłona Intel Extreme Masters w Polsce musi być po prostu większa. Bo chyba nikt nie ma wątpliwości, że się odbędzie. A jeśli Spodek nie da już rady (choć jest świetnym miejscem) to, cóż, sky is the limit. Turniej esportowy na Stadionie Narodowym? Czemu nie - pomarzyć zawsze można.

IEM Katowice, fot. Polygamia

A polscy sportowcy... no, z tym bywa różnie I trochę tylko szkoda, że razem z sukcesem organizacyjnym nie przyszły większe sukcesy sportowe. W przypadku dwóch głównych dyscyplin na IEM - StarCrafta 2 i League of Legends - żaden z Polaków nie dotrwał do najważniejszych, niedzielnych etapów zmagań.

Największego pecha miał z pewnością zespół Meet Your Makers. Po piątkowych starciach w turnieju League of Legends z pierwszego miejsca w grupie A pewnie wyszła koreańska drużyna Azubu Blaze. Po jednej wygranej miały zaś: polska MYM, rosyjska Gambit Gaming (dawniej: Moscow 5) i amerykańska Curse. W takim wypadku o drugim miejscu w grupie rozstrzyga rzadko stosowana zasada: od czasu trwania przegranego meczu każdego zespołu odejmuje się czas meczu wygranego (pod uwagę brane są tylko spotkania między rzeczoną trójką). Drużyna z najwyższym wynikiem przechodzi dalej. To dziwna reguła - niestety tym razem zdecydowała o tym, że do półfinału przeszło GG, a nie MYM. Polacy przegrali o... niecałe 3 minuty. Ogromnie żałujemy, ale... dura lex, sed lex.

MYM na scenie, fot. Adela Sznajder

W grupie B również mogliśmy kibicować Polakom. Drużyna Absolute Legends znalazła się w turnieju trochę dzięki szczęściu - zaproszono ją, gdy z udziału dosłownie w ostatniej chwili zrezygnowała amerykańskie Pulse. Dla jej zawodników był to debiut na tak dużej imprezie i... to było widać - Polacy zdecydowanie przegrali wszystkie swoje spotkania. Ostatecznie do dalszych rozgrywek przeszło koreańskie Azubu Frost i europejskie Fnatic, które w decydującym o awansie meczu z SK Gaming zaprezentowało końcówkę już okrzykniętą jedną z najlepszych akcji w całej historii LOL-a. Najlepiej sami zobaczcie te emocje:

W StarCrafcie niestety nie poszło nam wiele lepiej. W piątkowej fazie grupowej brało udział aż sześciu Polaków. Tarson, Tefel, Diestar i Paranoid musieli uznać wyższość innych graczy. Ze swoich grup wyszli tylko dwaj reprezentanci naszego kraju - Mana i Nerchio.

Sobota nie była jednak dla nich szczęśliwa. Początkowo wydawało się, że Mana łatwo pokona Niemca o pseudonimie TLO, ale ostatecznie temu drugiemu udało się jednak wyrównać i doprowadzić do zwycięstwa na decydującej, piątej mapie (w tej fazie starcia toczą się do trzech zwycięstw). Z kolei Nerchio wszystkie trzy potyczki oddał koreańczykowi Daisy.

Komentatorzy StarCrafta 2, fot. Adela Sznajder

Na osłodę możemy się cieszyć z polskiego zwycięstwa w World of Tanks. To co prawda dyscyplina dodatkowa, nieobecna na wielkiej, głównej scenie IEM, ale jednocześnie prężnie się rozwijająca i przyciągająca całkiem sporą liczbę kibiców. W całym turniej brały udział cztery zespoły z naszego kraju. W ostatnim, finałowym spotkaniu jedna z nich - Evil Panda Squad - stanęła naprzeciwko niemieckiej Odem Mortis i... wręcz ją rozniosła, wygrywając pewnie 3:0. Polacy zgarnęli 7 tysięcy euro głównej nagrody, a my mamy nadzieję, że jeszcze nie raz o nich usłyszymy. A jeśli chcecie zobaczyć, co mieli do powiedzenia po wygranej, to poniżej znajdziecie krótki wywiad "na gorąco":

Co wydarzy się w niedzielę? Polacy odpadli, ale nadal jest co oglądać. W League of Legends czekają nas półfinały: Gambit Gaming zmierzy się z Azubu Frost. Faworytami są ci drudzy, bo rosyjscy dominatorzy z poprzedniego sezonu ostatnio są bez formy. Ale kto wie, może nagle wrócą w wielkim stylu? Drugie spotkanie to zaś Fnatic kontra Azubu Blaze. W tym wypadku również faworytami są Azjaci. Czy czeka nas koreański finał?

A w StarCrafcie? Znamy już uczestników pierwszego półfinału - to Niemiec Socke i koreańczyk First. Do drugiego wejdą zaś zwycięzcy pozostałych jeszcze do rozegrania ćwierćfinałów: Dream albo Daisy i PartinG albo YoDa (wszyscy pochodzą z Korei). Cóż, parafrazując znane piłkarskie powiedzenie: StarCraft 2 to taka gra, w której na końcu i tak wygrywają Koreańczycy. Nie zdziwimy się, jeśli tak będzie też tym razem.

YoDa na IEM Katowice, fot. Polygamia

W niedzielę odbywają się jeszcze turnieje w FIFĘ 13 i Counter Strike: Global Offensive. Tam pojawią się jeszcze Polacy. Na IEM to jednak dyscypliny dodatkowe, nie główne, w dodatku raczej mało eksponowane. Ale będziemy trzymać kciuki.

Będzie się działo.

Tomasz Kutera

Obraz
Źródło artykułu:Polygamia.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)