Tiny & Big in Grandpas Leftovers to jedna z tych sprytnych gier, które moglibyśmy wrzucić do wora z naklejką "potomkowie Portala", gdyby nie fakt, że mamy już 2012 rok i wszyscy powinni się już wreszcie pogodzić, że przynajmniej raz w miesiącu trafiają się gry, w których trzeba trochę pogłówkować i zrobić coś niecodziennego.
"Niecodzienne" w przypadku T&B oznacza pościg za bratem głównego bohatera, Bigiem, który ukradł mu majtki, które po założeniu na głowę obdarzają go niesamowitymi mocami. Tiny zamiast mocy ma trzy narzędzia: hak, laser i wyrzutnię rakiet, które można przyczepić do czegoś, aby następnie to coś odepchnąć.
W akcji wygląda to tak:
Z ich pomocą musi pokonać szereg wyzwań w rodzaju: stoisz nad przepaścią, której nie jesteś w stanie przeskoczyć? Przetnij pobliski słup laserem, a następnie to co odciąłeś przeciągnij hakiem lub rakietą, aby zrobić kładkę, po której można przejść dalej. Nie możesz gdzieś doskoczyć? Zetnij krawędź i zrób sobie z tego prowizoryczne schody.
Nie zawsze rozwiązanie jest widoczne na pierwszy rzut oka, ale w gruncie rzeczy sprowadza się właśnie do wyrąbywania sobie przejść. I zachowania niezbędnej ostrożności, bo Tiny & Big to gra platformowa, w której można spaść z krawędzi i zginąć. Albo dać się przygnieść skale, którą się przed chwilą wycięło. I zginąć.
Masę frajdy w grze sprawia po prostu sama zabawa dostępnymi narzędziami. Co z tego, że wystarczy czasem przeciągnąć gdzieś kamulec, skoro obok stoi inny, który możemy pociąć laserem na drobne kawałeczki? To niby tylko trzy akcesoria, ale sprawiają, że można radzić sobie z postawionymi przez twórców wyzwaniami na różne sposoby.
Tym co przyciągnęło moją uwagę do T&B przed premierą była oryginalna oprawa graficzna, kojarząca mi się z niektórymi komiksami z wydawnictwa Oni Press (Scott Pilgrim, Last Call, Black Metal). Jest bardzo kreskówkowa, doprawiona komiksowymi onomatopejami, po prostu inna. Na uznanie zasługuje także świetnie dobrana lista utworów przygrywających podczas grania.
Właściwie jedyną wadą gry jest to, że można ją przejść w trzy godziny. Tiny & Big to raptem sześć (z samouczkiem siedem) etapów o różnej długości i klimacie, które po obejrzeniu napisów końcowych pozostawiają spory niedosyt. Teoretycznie mógłbym wrócić do gry aby zebrać wszystkie ukryte skarby, ale choć bawiłem się nieźle, to nie chce mi się jeszcze raz biegać po tych samych planszach.
Werdykt Spójrzmy: interesująca, ciekawa mechanika? Jest. Świetna oprawa audio-wideo? Jest. Sympatyczna fabułka, która nie traktuje się poważnie? Oczywiście. Tiny & Big to dwu-trzy godzinna porcja zabawy. Czy warta równowartości 10 euro lub 10 dolarów? Powiedzmy sobie szczerze: niewiele jest obecnie produkcji z podobną mechaniką, więc za dobre pomysły trzeba płacić.
Konrad Hildebrand