Thea: The Awakening - recenzja
Swaróg, strzyga, leszy i spółka ujęci w klimacie survivalu, RPG-a, 4X i karcianki. Wbrew znakom na niebie i polach zboża nie mówię tutaj o jakiejś serii czy zwariowanej planszówce z siedmioma dodatkami po stówę każdy, tylko grze komputerowej, która niedawno wylądowała w Early Access.
Dziecko we mgle
Thea: The Awakening nie robi dobrego pierwszego wrażenia. Ani nie jest przesadnie ładna, ani nie intryguje fabularnym wstępem, ani - przede wszystkim - nie jest dla nas miła. Skomplikowaną, rozbudowaną mechanikę gry przedstawiono w wybitnie nieintuicyjny sposób. Nie jestem pewien, czy kiedykolwiek jakikolwiek inny tytuł tak sfrustrował mnie swoją nieprzystępnością.
Klimat dotkniętej tragedią, chaotycznej krainy, w której mamy przetrwać, przebił czwartą ścianę i zabałaganił interfejs. Tak bardzo, że pierwszą godzinę spędziłem na desperackim klikaniu wszystkiego i próbach doprowadzenia licznych mechanizmów gry do jako takiego ładu. Bezskutecznie. Odłożyłem zatem tytuł na jakiś czas, nie mając najmniejszej ochoty do niego wracać.
Thea: The Awakening
Czy to znaczy, że nie ma w nim samouczka? Jest, a jakże, ujęty w formę okienek z komunikatami, które na początku łatwo przegapić i serię prostych questów nieprecyzujących drobnych acz istotnych rzeczy i nieporuszających dużej części wątków wartych poruszenia. Kiedy jednak wytrzymać tę godzinę-dwie zupełnego zagubienia, kiedy zacisnąć zęby i zignorować, że przy Thei jesteśmy właściwie jak ten pies z memów przy aparaturze chemicznej, wtedy zaczynają się dziać rzeczy bardzo zaskakujące. Wciągamy się. I chcemy więcej.
Ostoja oświaty
Bo Thea: The Awakening to zmyślnie zaprojektowana, wyjątkowa gra, której jednak należy się o wiele, wiele lepszy samouczek (o wiele lepszy, serio). Stanowi niestandardowy miks elementów znanych z co najmniej czterech gatunków - tytułów survivalowych, strategicznych, RPG-owych i karcianych. Wszystko to natomiast splecione jest światem zainspirowanym słowiańską mitologią. Niewiele jest raczej tytułów, które w swoich założeniach brzmią aż tak niestandardowo, prawda?
Ale najlepsze jest, że to działa i po zrozumieniu wszystkich zasad wydaje się bardzo spójne. Zarządzamy jedną wioską, Ostoją. Możemy w niej wytwarzać ubrania, pancerze, bronie czy pokarm, konstruować budynki ułatwiające produkcję lub zwiększające bezpieczeństwo osady i przygotowywać ludzi na wyprawy. Każdego członka małej społeczności da się wyposażyć w rozmaite zbroje, miecze, amulety i księgi, które poprawią jego statystyki.
Thea: The Awakening
A po co właściwie przygotowywać ludzi na wyprawy i podbijać im cyferki? Z punktu widzenia aspektów survivalowych i strategicznych: żeby zdobyć surowce i doświadczenie potrzebne do rozwoju, a tym samym przetrwania. Z punktu widzenia aspektów RPG-owych: żeby uratować świat, czyli Theę. Ale o tym za chwilę.
Wędrując po mapie, przeszukując opuszczone chaty i stęchłe lochy, walcząc z różnymi stworami i przeżywając szeroko rozumiane przygody podlane tłustym, słowiańskim sosem, zdobywamy materiały niezbędne do przeżycia i punkty rozwoju, dzięki którym nasza osada staje się coraz bardziej zaawansowana. Tak, by żaden leszy czy paczka zbłąkanych szkieletów nam nie podskoczyła. Punkty rozdajemy między trzy rozległe drzewka - wydobywania zasobów, tworzenia przedmiotów i budowania. Walka dzieje się natomiast w formie... karcianki.
Kto nie ma szczęścia w kartach, ten ginie od duchów
Nie jest to nadto skomplikowany system, ale wystarczająco rozbudowany by stanowić jeden z fundamentów Thei. Nasi bohaterowie, wszystkie te Ludmiły, ci Władkowie i Sławomirowie, mają swoje karciane odpowiedniki ze statystykami ataku, obrony i specjalnymi umiejętnościami. Na zmianę z przeciwnikiem ustawiamy wojowników w rzędzie, a gdy oboje spasujemy, każda karta licząc od lewej strony, po kolei atakuje tę wrogą najbliżej siebie.
Thea: The Awakening
Może to brzmieć dziwnie lub banalnie prosto, ale na żywo, z wszystkimi niuansami rozgrywki, tworzy solidny, gameplayowy element. Mnie co prawda po jakimś czasie zaczął trochę nudzić, bo walki często nie są takie krótkie, ale istnieje opcja autopilota. Niestety, ceną za jego użycie zawsze będzie to gorzkie przeświadczenie, że samodzielnie rozegrałoby się daną bitwę z o wiele mniejszymi stratami. A w survivalowym świecie Thei - gdzie nie wczytamy swobodnie gry, a każda z postaci jest na wagę złota i może umrzeć choćby od nieopatrzonych ran - boli to całkiem solidnie. Tak, w grze dobre jest to, że do każdego członka osady można się przywiązać, bo najzwyczajniej w świecie nie ma ich za dużo i rzadko pojawiają się nowi.
Nie podoba mi się za to, że inne czynności, np. pertraktacje z napotkanymi postaciami czy rozszyfrowywanie starych, zwilgotniałych zwojów, również opierają się na tych karcianko-bojowych zasadach. Nasze postaci mają wtedy inne statystyki, ale w rezultacie wciąż czujemy się, jakbyśmy byli w środku boju. Kiedy z kimś rozmawiam, chciałbym z nim naprawdę rozmawiać, a nie klepać się na karty i zamiast odgłosu chlaśnięcia mieczem, słyszeć jakieś mamrotanie mające sugerować zażartą dyskusję. Akurat w tym przypadku szalenie rozbudowana Thea mogłaby pokusić się o jeszcze jedną dobudówkę.
Thea: The Awakening
Survival z powodem
Thea: The Awakening to jednak nie tylko survival, karcianka i strategia typu 4X. W całym tym gulaszu najróżniejszych rozwiązań, jest jeszcze sporo mięsa z RPG-a. Jeśli chcemy, możemy zająć się tylko przetrwaniem i rozwojem osady, ale twórcy oferują także rozbudowany wątek fabularny z wieloma questami. Ten główny początkowo nie powala. Ot, kiedyś było super, ale nagle przyszła Ciemność, Kosmiczne Drzewo umarło i bogowie zostali pokonani. Huk wie dlaczego. Po wielu, wielu latach w postapokaliptycznej Thei nieśmiało znowu zaczyna świecić słońce i pojawia się nadzieja na nowe jutro. Huk wie dlaczego. Wcielamy się zatem w mieszkańców Ostoi i prowadzeni przez jednego z osłabionych, słowiańskich bogów, którego wybieramy sobie na początku gry (każdy oferuje inne bonusy i ma inną historię), próbujemy zrozumieć, czemu Ciemność zniszczyła świat i jak ją teraz skutecznie wytępić.
Fabuła całkiem zgrabnie balansuje na granicy sztampy i ciekawych wątków uatrakcyjnionych egzotyką słowiańskiej mitologii. Miejscami w pędzie do kolejnej lokacji posuwającej historię do przodu łatwo zapomnieć o dbaniu o podstawowe potrzeby drużyny. Na Swaróga, Władku, wybacz tę głodówkę, ale naprawdę chciałem wiedzieć, co znajdę w tej posępnej wieży na skraju niczego. Mam nadzieję, że jeszcze dychasz? No już, zaraz ci znajdziemy jakiś kotlet czy inną rzeżuchę. O, rusałka!
Thea: The Awakening
Poza głównym wątkiem są również questy poboczne pełne mar, duchów, wiedźm, nieśmiertelnych księżniczek i najechanych osad. A oprócz klasycznych zadań, często i gęsto spotykają nas też różne losowe zdarzenia. Czasem jakiś chochlik pojawia się w spichlerzu i musimy zadecydować czy go przegonić, czy nakarmić, innym razem nadciąga huragan i walczymy o przetrwanie. Częstotliwość tych niespodzianek sprawia, że rozgrywka pozostaje świeża. Twórcy chwalą się, że jest ich ponad 200. To duża liczba. I czuć ją podczas gry.
Lustereczko, powiedz przecie
Oprawa nie powala. I nie chodzi nawet o jakość grafiki, bo ta nie jest zła. Bardziej o stylistykę. Wędrując przez Theę, nie czuć jakoś specjalnie tej słowiańskości, którą żywi się gra. Świat wydaje się stonowany i pozbawiony jakiegoś charakterystycznego sznytu. Czegoś, co sprawiłoby, że zająłby jakiekolwiek miejsce na mojej mentalnej mapie miejsc zmyślonych, że jakoś by w ogóle wyglądał. Tak samo toporny interfejs. Chciałoby się, żeby to wszystko prezentowało się ciekawiej. Nie ładniej, bo to nie jest wcale brzydka gra - po prostu ciekawiej. Tutaj z pomocą śpieszą akurat liczne rysunki, które zdobią każde okno dialogowe i zdarzenie w Thei. Tym akurat nie mam nic do zarzucenia, bo są naprawdę ładne i klimatyczne.
Thea: The Awakening
Muzycznie jest nieco podobna sytuacja - utwory w tej grze nie są złe, wręcz przeciwnie, to kawał dobrej muzyki, tylko jest tego za mało i szybko zaczyna męczyć. Gdy próbuję przetrwać już czwarty miesiąc w świecie gry, a z głośników wciąż na zmianę lecą mi dwa numery, ten od eksploracji i ten od walki, to trudno mi już nie chcieć czymś tego zagłuszyć. Potrzeba więcej zróżnicowania.
A to jeszcze może się pojawić. Przypominam, że piszę ciągle o grze, która dopiero wylądowała w Early Access. Jak na tytuł niedokończony, Thea pod względem technicznym prezentuje się naprawdę solidnie. Nie natknąłem się właściwie na rażące błędy. Ot, niekiedy jeden nadzwyczaj charakterystyczny rysunek był używany w przypadku dwóch zupełnie różnych wątków czy zdarzyło się trochę literówek. Optymalizacyjnie również daje radę, bo gra chodzi sprawnie nawet na kilkuletnim laptopie. Boli za to brak polskiej wersji. Wyjątkowo trudno wczuć mi się w słowiański klimat, gdy muszę czytać o Swarogach i leszych po angielsku.
Thea: The Awakening
Werdykt
Thea: The Awakening to szalony eksperyment starego, odważnego wołchwy*. Mechanizmy z kilku różnych gatunków złączono ze sobą w precyzyjny sposób, podlano naparem z wilczegołyka i odprawiono słowiańskie rytuały. To działa. Nie jest może najpiękniejsze i zdecydowanie potrzebuje wstępu, który będzie bardziej przyjazny dla nowych graczy, ale po przebiciu się przez ten cały "aleocochodzizm" trafiamy do wciągającej, wyjątkowej krainy. Warto dać Thei szanse i nie zrazić się pozorami.
*słowiański odpowiednik szamana, wróżbita taki, czarodziejski typ; słowiańska mitologia uczy i bawi
Patryk Fijałkowski
Platformy: PC Producent: MuHa Games Wydawca: MuHa Games Dystrybutor: dystrybucja cyfrowa Data premiery:28.09.2015 (Early Access) PEGI: - Wymagania: 2,0 GHz, 4 GB RAM, karta graficzna 512 MB
Grę do recenzji udostępnił producent. Testowaliśmy wersję na PC. Screeny pochodzą od redakcji.